"Łagier" Targówek

Agata Puścikowska

GN 15/2011 |

publikacja 17.04.2011 19:06

Jeden polski dach, wiele języków. Płacz dzieci, śmiech matek. Konglomerat kultur i religii. I jedno, wspólne marzenie: żeby się udało...

Ośrodek dla ubiegających się o status uchodźcy to rodzinny dom dla wielu dzieci po prawej: Rajanka w pralni – z tyłu mama z kolejnym praniem do wywieszenia. Dzieci brudzą się na potęgę... fot. J. Szymczuk Ośrodek dla ubiegających się o status uchodźcy to rodzinny dom dla wielu dzieci po prawej: Rajanka w pralni – z tyłu mama z kolejnym praniem do wywieszenia. Dzieci brudzą się na potęgę...

Na ścianie niewielkiej sali kolorowe rysunki. Domki, serduszka, kwiatki i inne. Gdyby psycholog dziecięcy popatrzył, nie miałby podejrzeń. – Cóż... Po prostu powiesiliśmy te radosne... – mówi przedszkolanka z ośrodka dla uchodźców na warszawskim Targówku. Jedną ręką przytula ciemnowłosą Rajanę, a drugą próbuje „ogarnąć” biegającego wokół Ahmeda. – Rajanka, pokażcie, jak pięknie umiecie tańczyć. Pokażecie? Nie szkodzi, że nie ma muzyki. Raz, dwa, trzy... – Pani, pani, zobacz, zobacz – Ahmed prowadzi egzotyczny taniec. Za nim z gracją, z powagą zupełnie nieprzystającą do pięciolatki, sunie Rajana. Smukłe rączki rytmicznie wychwytują muzykę, którą w kaukaskiej duszy słyszą tylko ona i Ahmed. Dzieci zataczają koło na dywanie. Jedno, drugie. Rajana przymyka oczy i przekręca główkę w prawo. Akcent na raz. Dwa, trzy. I znów: raz – główka posłusznie idzie w lewo. I kolejne okrążenie. Koniec. Dzieciaki wylewnie się kłaniają i czekają na nie mniej wylewne brawa. Gdy aplauz milknie, komentują swoje występy w gardłowym, dziwnym języku. – Szto ty gawarisz, Rajanka? – A nic takiego! Smatrij jeszcze raz! – wypala pięcioletnia poliglotka. I porywając za rączkę Ahmeda, znów tańczy. Ot i artystka.

Nie rugajemsia!
Jedyny w Polsce ośrodek wyłącznie dla kobiet i dzieci ubiegających się o status uchodźcy wygląda jak dawny hotel robotniczy. Długi, wąski korytarz, szereg drzwi, wspólne toalety. Z niektórych pokoi wyglądają roziskrzone, ciekawe świata ślepka. A matczyne, dojrzałe oczy, raz spłoszone, zamykają za sobą szczelnie drzwi. Innym razem serdecznie zapraszają: – A chadzicie! Czaju, hierbaty znaczi, nastawię! Są i starsze, samotne kobiety. Taka Ludmiła, Gruzinka, lat 65. Pokój numer 8. W środku jak w pudełeczku. Skromny dobytek trochę w szafie, trochę na walizkach. Trzy łóżka w kostkę: tu śpi ona, tu koleżanka z Maroka, a obok druga, z Czeczenii. Głowa w głowę: prawosławna Ludmiła, muzułmanka, która nie wyjdzie z ośrodka, gdy nie zakryje twarzy, i muzułmanka „postępowa”, bez hidżabu. – Nie, nie rugajemsia! Nie kłócimy! A po co? I one wierzą w Boga, i ja. I one biedne, i ja – macha Ludmiła ręką. Fakt, ma od babsko-religijnych kłótni poważniejsze sprawy. Syn w Austrii. Od wielu lat. Ma tam żonę, dzieci. Ludmiła tęskni, chce do nich. W Gruzji, skąd pochodzi, nic jej już nie trzyma. Ani tam rodziny, ani przyszłości. – Do Gruzji nie pojadę! Nie wrócę! – mówi kategorycznie, a jej dotąd łagodne i jasne oczy ciemnieją. Ubiega się więc w Polsce o status uchodźcy.

Jeśli będzie mogła legalnie tu zostać, pójdzie do pracy. A za zarobione pieniądze pojedzie do syna. I będą żyli długo i szczęśliwie. – Przecież ja nie chcę tak siedzieć i brać darmo! Ja w magazinie rabotała. A teraz tutaj, w ośrodku, kurs makijażu będę robić. Jak mi tylko pozwolą, to nikogo o pieniądze nie popraszu! – zarzeka się mieszanką rosyjskiego, polskiego i na migi. I żali się, że odkąd tu mieszka, to chociaż jest spokojnie i bezpiecznie, z nudów nie może wytrzymać. Bo zawsze była w ruchu. A teraz? Telewizor, telewizor, telewizor, krótki spacer. I znów telewizor. Czasem coś poczyta, czasem porozmawia z Gruzinką spod trójki. I wsio. Na szczęście już ciepło, to pewnie z pracownikami ośrodka pojadą na ekskursję po Warszawie. Na jesieni już byli. Widzieli muzeum, piękny park. Można potem przez całe tygodnie wspominać. – Mnie oczeń nrawitsa w Warszawie. Krasiwyj gorad, miasto znaczy. I naprawdę, mnie oczeń podoba się tut, w ośrodku. Ten nasz łagier Targówek to charoszyj łagier. Ale we własnym domie... – oczy Ludmiły wilgotnieją. – Żeby tolka się udało...

Tańcząca z Franią
We wspólnej pralni pachnie kwiatowymi zmiękczaczami i proszkami do bieli i koloru. Dwie franie wirują w półautomatycznym tańcu. Jakoś tak wesoło. Kobiety na zmianę wyżymają, trą, wybielają. Przydałaby się pralka – automat? Może. Ale gdy kobiet i dzieci tyle, to milion brudnych ubrań dziennie. Po dziesiątym praniu automat pewnie by wysiadł. A stara, dobra frania daje radę. Wysoka, smukła (rozjaśniona) blondynka płucze dziecięce ciuszki. – Idę, wywieszę, a patom kawy naparzę.

Do pokoju 25 zapraszam – mówi, wynosząc miednicę z praniem na dwór. Po piętnastu minutach zalewa kubki z czarnym napojem. – Ja z Dagestanu – opowiada. – Isita jestem. Poza swoim krajem mieszka kilka lat. Przenosi się z ośrodka do ośrodka. I wciąż ma nadzieję, że będzie mogła w Polsce żyć legalnie. Po polsku mówi całkiem nieźle i wciąż się uczy. A do Dagestanu, choćby nie wiadomo co, nie wróci. Półsłówkami, jakby się (nadal) bała, opowiada o bracie, który walczył przeciwko Rosjanom. Trafił do rosyjskiego więzienia. On w więzieniu, ona... w strachu, o siebie i córki. – Nie znajesz, kiedy przyjdą w dom. Nie wiesz, czy wrócisz z pracy, czy nie... Wciąż drżysz i czekasz najgorszego. Ja tak nie chcę! – Isita mówi dobitnie, choć bardzo cicho.

W polskim ośrodku jest jej dobrze. Jest wdzięczna za wszystko, co dostaje: za posiłki bez wieprzowiny dla siebie i dzieci, za ośrodkowe przedszkole i możliwość nauki dla Rajanki. A że starsza, pełnoletnia córka dostała pozwolenie na legalną pracę, więc i na skromne ubrania starcza. Jeśli się uda, jeśli dostaną status uchodźcy, zaczną nowe, dobre życie. – Da, ja muzułmanka. Nie, nie, nie noszę hidżabu jak niektóre kobiety z ośrodka! Nie tutaj jest muzułman – mówi, pokazując włosy i twarz. – Tylko tut – przyciska ręką serce. – Co z tego, że niektóre hidżab założą, a dzieci brudne i zaniedbane...

Niektóre się buntują, gadają, psioczą. To nie pasuje, tamto złe. A tu polskie zakony [zwyczaje – przyp. aut.], więc mieszkajmy jak Polaki. Chcesz wojować, to wracaj. Ja chcę pokoju. Isita opowiada też, że w Polsce „ludzie dobre”. Nie dokuczają, jak się po Warszawie, do lekarza czy na zakupy jeździ. A choć raz wyrzucili jej córkę z tramwaju, żeby ta „czarna k...” nie brudziła miejsc, to ona, Isita, nie czuje nienawiści. Po jednym człowieku narodu się nie ocenia. Nagle do pokoju wpada znajomy, kilkuletni, tajfun-artysta. – Rajanka, Rajaszka! Usiądź spakojna – Isita tuli drobną główkę. Dopiero widać podobieństwo: te same wielkie oczy. – Moja najmłodsza – przedstawia dziewczynkę. – Da. Wiem, że ana pięknie tańczy... Ja kiedyś toże tańczyłam.

Złotousty bunt
– O! Polaczka!? Da? Zdrastwujtie! – czterdziestoletnia kobieta uśmiecha się od ucha do ucha poświatą złotych zębów. Aż się rwie, żeby rozmawiać. Zaraz, tutaj, na korytarzu, między toaletą a pralnią. – Ja wszystko opowiem! Chcę, żebyście wiedzieli, jak my tam, w Czeczenii, żyjemy – złotousta mówi bardzo szybko i bardzo głośno. A do tego macha rękami. W jej rodzinnej (i ukochanej!) Czeczenii cały czas ludzie giną, a tuż przed wyjazdem zabili jej przyjaciółkę. Ona się co prawda niczego nie boi: ani Putina, ani partyzantów. Ale ma dosyć takiego życia. Co komu zrobiła, że musi mieszkać w kraju, gdzie wojna za wojną? Co komu zrobiła, że jej dom zburzony, brak pracy, brak pieniędzy.

A jej dzieci to nawet szkół nie pokończyły. Bo jak iść na lekcje, jak za oknem „bombują i bombują”? Więc w końcu się zbuntowała, wzięła dzieci (była z najmłodszym w ciąży) i (dość tajemniczym) cudem uciekła. Mąż nie próbował jej zatrzymać. – Tutaj, w Polszcze, urodził się mój najmłodszy, Abdul – pokazuje palcem ciemnowłose dziecko w koszulce Scooby-Doo. – Ja by tak chciała, żeby udało mu się w Polszcze... Chłopiec mówi przedziwnym, czeczeńsko-polsko-rosyjskim narzeczem. Ośrodek na Targówku to chyba trzeci, w którym mieszka. – Abdul, skąd ty jesteś? – ??? – A kto ty jesteś, Abdul? – Jestem od mojej mamy.

Niektóre imiona i szczegóły z życia bohaterów, ze względu na ich dobro, zostały zmienione.

Ośrodek dla kobiet i dzieci na warszawskim Targówku jest jednym z 14 w Polsce, w których mieszkają cudzoziemcy ubiegający się w naszym kraju o status uchodźcy. Status ten pozwala na legalny pobyt, gwarantuje ochronę i względną pomoc materialną. Jednak aby go otrzymać, należy wykazać, że we własnym kraju istnieje poważna groźba prześladowań ze względu na rasę, religię, narodowość, poglądy polityczne lub przynależność do określonej grupy społecznej. Urząd ds. Cudzoziemców ma obecnie pod opieką ponad 3 tys. osób ubiegających się o status uchodźcy. W ubiegłym roku ponad 6,5 tys. osób ubiegało się o jego nadanie, z czego 82 status otrzymały, a ok. 400 zostało objętych innymi formami pomocy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.