„Żyjemy na środku morza i pomaganie mamy we krwi”. Lampedusa – dramat minął, kryzys trwa

Beata Zajączkowska


GN 39/2023 |

publikacja 28.09.2023 00:00

– Zjawisko migracji, z jaką mierzy się Lampedusa, nie jest dla nas niczym nowym, ale szokiem jest jego skala – mówi „Gościowi” miejscowy proboszcz. Podkreśla, że sytuacja dramatyczna została opanowana, 
ale kryzys trwa.

W połowie września 
tylko w ciągu 48 godzin 
na Lampedusę dotarło prawie 7 tys. migrantów, a Centrum Pierwszej Pomocy dysponuje 600 miejscami. Cecilia Fabiano /LaPresse via AP/east news W połowie września 
tylko w ciągu 48 godzin 
na Lampedusę dotarło prawie 7 tys. migrantów, a Centrum Pierwszej Pomocy dysponuje 600 miejscami.

Gdy wycieńczeni wysiadają z łodzi, w ich oczach można dojrzeć ulgę, że horror przeprawy się skończył i że przeżyli – mówi siostra Veera Bara. Pochodzi z Indii i należy do międzynarodowej i międzyzakonnej ekipy sióstr, która powstała po pielgrzymce Franciszka na Lampedusę w 2013 roku, by nieść ratunek migrantom i wspierać miejscową ludność. Ta podróż papieża była strumieniem światła skierowanym na tę maleńką wysepkę i dokonujący się na niej dramat. Pojechał tam, gdy w gazecie przeczytał o śmierci kolejnych setek migrantów, dla których Morze Śródziemne stało się „cmentarzem bez nagrobków”. Wcześniej dostał list od ówczesnego proboszcza i opiekuna małego sanktuarium NMP z Porto Salvo, patronki wyspy, w którym przeczytał: „Żyjąc na tej wyspie, każdego dnia możemy się przekonać, co znaczy żyć na peryferii, w solidarności z najbiedniejszymi wśród biednych, przeżywającymi skrajne poniżenia. Oni wszystko stracili: ojczyznę, rodziny, godność, nazwiska”. Gdy Franciszek wracał teraz ze szczytu śródziemnomorskiego w Marsylii poświęconego wyzwaniom związanym z migracjami, jeden z dziennikarzy zapytał, czy nie sądzi, że poniósł porażkę, bo jego ówczesny apel z Lampedusy do Europy o zastąpienie obojętności solidarnością wciąż pozostaje niewysłuchany. „Wiele się w tym czasie zmieniło, wzrosła świadomość problemu, doszliśmy jednak do punktu, w którym zdaje się, że trzymamy w rękach gorący kartofel migracji i nie wiemy, jak sobie z nim poradzić” – mówił Ojciec Święty, wskazując na porażkę dotychczasowej unijnej polityki. W Marsylii apelował: „Nie zamykajmy się w obojętności. Historia wzywa nas do wstrząsu sumienia, aby zapobiec zatonięciu cywilizacji”. 


Podróż ku nadziei


Awas uciekł z Somalii. – By tu dotrzeć, musiałem opłacić przemytników, ale ci nieraz nas oszukują. Najpierw przez Sudan dotarłem do Libii. By pokonać ten etap, musieliśmy przejść przez pustynię. Maszerowaliśmy 24 dni, a jedzenia i wody mieliśmy tylko na cztery. Było nas jedenastu Somalijczyków, dziewięciu zmarło po drodze. Tylko dwóch z nas przeżyło. Potem czterometrową łodzią w 45 osób – dzieci, kobiet, mężczyzn – dotarliśmy na Lampedusę – opowiada. 


Moumi pochodzi z Gambii, zna kilka prostych zwrotów po włosku. Mówi, że ma 20 lat i wraz z ojcem wypłynął z tunezyjskiego Sfax. – Podróż trwała cztery dni, byliśmy stłoczeni i przerażeni. Jesteśmy zmęczeni, ale żywi, wielu nie miało takiego szczęścia – opowiada. Na ich przeprawę złożyła się cała rodzina, wierząc, że gdy znajdą pracę w Europie, będą w stanie ich wesprzeć. Mężczyzna na głowie trzyma mokry biały ręcznik, pod którym chroni się przed palącym słońcem w oczekiwaniu na rejestrację. 


Sytuacja na molo jest krytyczna. Stłoczeni ludzie godzinami czekają na butelkę wody i coś do zjedzenia. Służby nie nadążają z badaniami i rejestracją. – Połowa września to była prawdziwa katastrofa. W ciągu 48 godzin na Lampedusę dotarło prawie 7 tys. migrantów, a Centrum Pierwszej Pomocy dysponuje 600 miejscami – mówi Maria Angela Ambrogio, dyrektor diecezjalnej Caritas. Dodaje, że nowością ostatniego napływu migrantów była bardzo duża liczba kobiet i dzieci. Zakonnice dwoją się i troją, roznosząc wodę, lekarstwa i żywność wszędzie tam, gdzie przybysze w oczekiwaniu na transfer na kontynent znajdują jakiś skrawek bezpiecznej ziemi. 


Sami z problemem


Według danych włoskiego resortu spraw wewnętrznych od początku roku do tego kraju drogą morską dotarło prawie 130 tys. migrantów – niemal dwukrotnie więcej niż w tym samym okresie roku 2022. Większość to uciekinierzy z Afryki Subsaharyjskiej: Gwinei, Burkina Faso, Nigru, Sudanu, Wybrzeża Kości Słoniowej, DR Konga, ale też Pakistanu i Bangladeszu. Ich szlak wiedzie już nie z Libii, jak to miało miejsce w latach poprzednich, ale z Tunezji. A stamtąd na Lampedusę. Na zaledwie 20 kilometrach kwadratowych żyje tu około 5 tys. mieszkańców – do tego dochodzi niemal 2 tys. osób z obsługi obozów dla uchodźców, wojska i straży granicznej, a w sezonie kilkuset turystów. – Obecny napływ migrantów wywołany jest zaostrzeniem konfliktów w kolejnych krajach Afryki, a także dobrą pogodą i spokojnym morzem, co przed jesiennymi sztormami ułatwia przeprawę w lichych łodziach – mówi Francesca Basile, odpowiedzialna za pomoc migrantom z ramienia Włoskiego Czerwonego Krzyża. Wyznaje, że nigdy wcześniej nie była świadkiem takiej sytuacji, by dziesiątki łodzi stało w kolejce, czekając na wpłynięcie do portu na Lampedusie. Na wyspie ogłoszono stan wyjątkowy. Kiedy sytuacja zaczęła się wymykać spod kontroli i pojawiła się informacja, że zamiast wywozić migrantów na kontynent, na wyspie powstanie obóz namiotowy na kilka tysięcy osób, mieszkańcy wyszli w proteście na ulice. – Chcemy żyć z turystyki i rybołówstwa, chcemy wolnej Lampedusy – mówił na wiecu zastępca burmistrza Attilio Lucia. Protest zadziałał i na pokładzie komercyjnych promów i okrętów marynarki wojennej rozpoczął się transfer migrantów na Sycylię i dalej, na kontynent. – Żyjemy na środku morza i pomaganie mamy we krwi, ale od lat z tą sytuacją jesteśmy zupełnie sami. Nie mamy wystarczającego wsparcia od rządu, a tym bardziej unijnych instytucji – mówi jeden z mieszkańców. Mężczyzna wskazuje na codzienne trudności: – Zatopione statki rozrywają nam w czasie połowów sieci, a ich naprawa to koszt kilku tysięcy euro. Nie dostajemy żadnych odszkodowań. 


Wyspa nie nadąża też z utylizowaniem łodzi, które powstają w nielegalnych tunezyjskich stoczniach. Całe jej wybrzeże jest śmietniskiem łodzi, na których nieszczęśnicy zmierzali do Bramy Europy. Ich rozkładanie powoduje coraz większy kryzys ekologiczny. I choć Lampedusa to rezerwat przyrody wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO, a słynna l’isola dei conigli zaliczana jest do 10 najpiękniejszych plaż Italii, kryzys odstrasza turystów. To wielki problem, bo wyspa żyje głównie z turystyki. 


Pomagamy, bo tak trzeba


Mieszkańcy Lampedusy są zwyczajnie zmęczeni. Gdy jednak pojawiają się ludzie w potrzebie, kolejny raz ich karmią, piorą ich ubrania i pozwalają się umyć w swych domach. Pani Teresa ma 86 lat i gdy usłyszała o kolejnym dramacie, stanęła przy kuchni, by przygotować makaron z sosem pomidorowym. Rodzina pomogła ustawić w ogrodzie stół, przy którym przez kilka dni karmiono potrzebujących. – Tak mnie wychowano: gdy pojawia się człowiek w potrzebie, nie można myśleć tylko o sobie – mówi Antonello Di Mala, który jest strażakiem. – Moja rodzina nie jest wyjątkiem, nawet właściciele barów czy restauracji w centrum karmili potrzebujących. Widziałem turystów kupujących im wodę i pizzę. Nam nie brakuje serca, jednak na wyspie brakuje instytucji państwa – mówi. 


Siostra Maria Ausilia wspomina kobiety przynoszące na molo zabawki dla dzieci. Salezjanka w kieszeni habitu ma zawsze nos klauna, a pod ręką sprzęt do puszczania baniek mydlanych. – Te dzieci przeszły traumę, nawiązanie z nimi kontaktu jest bardzo trudne – mówi. Przez ostatnie dni z pozostawionych przez wojsko palet wraz ze współsiostrami zbijały prowizoryczne łóżka, by matki z dziećmi nie musiały spać na ziemi. 


Miejscowy proboszcz ks. Carmelo Rizzo wskazuje, że lokalna społeczność od lat z oddaniem przyjmowała potrzebujących i pomagała im, ale brakuje już sił i środków, by nadal wyręczać państwo. Mieszkańcy proszą władze centralne o pomoc. – Gdy wybuchła ta apokalipsa, zaalarmowaliśmy parafian, otworzyliśmy domy i salki parafialne, siostry zakonne stworzyły specjalną kryzysową strukturę pomocy dla kobiet z dziećmi – mówi kapłan. Przez kilka dni przed kościołem San Gerlando ustawiały się kolejki migrantów po ciepły posiłek, gdy punkt Czerwonego Krzyża nie nadążał z pomocą. 


I jeszcze dwie sytuacje oddające wielkiego ducha mieszkańców wyspy. Gdy w czasie przeprawy, już w porcie, utonęło 5-miesięczne dziecko, zjednoczyli się oni wokół zbolałej matki i w modlitewnym marszu przeszli ze świecami aż do portu. Swoisty wyścig solidarności rozpoczął się na wieść, że wśród przybyszów jest 3-letnie dziecko pozbawione opieki. Przyjechało na łodzi z nastolatkiem, który znalazł je idące przez Saharę. – Nie wiem, skąd ten chłopczyk jest, ale musiałem się nim zająć, inaczej by zginął – opowiadał służbom ratunkowym. 


Nie można czekać


Z drewnianych łodzi migrantów powstają krzyże i skrzypce wykonywane przez osadzonych w mediolańskim więzieniu Opera, którzy pracują w warsztacie lutniczym Enrica Allorto. Zgodnie z zamysłem twórców mają przypominać o tragedii dziejącej się na naszych oczach i zachęcać do solidarności. – Porusza mnie to, że nasi ludzie wciąż mają wielkie serca i są gotowi do pomocy – mówi proboszcz z Lampedusy. Trzeba rozwiązań strukturalnych, a to wymaga nie tylko zapewnień o pomocy, ale i reformy unijnej polityki migracyjnej. I jak mówią realistycznie Włosi, nie można z tym czekać, aż pół Afryki przyjedzie na Lampedusę.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.