Nienormalna normalność. Wyją alarmy przeciwrakietowe, życie toczy się dalej

Andrzej Grajewski

GN 40/2023 |

publikacja 05.10.2023 00:00

Jadąc przez kraj od półtora roku ogarnięty wojną, przekonałem się, że największą siłą Ukraińców jest umiejętność normalnego życia w nienormalnych warunkach.

Kawiarnia na lwowskiej ulicy mimo toczącej się wojny jest wypełniona klientami. henryk przondziono /foto gość Kawiarnia na lwowskiej ulicy mimo toczącej się wojny jest wypełniona klientami.

Kiedy wracałem z Orichiwa i znaleźliśmy się znów w Zaporożu, towarzyszący mi Maksym Georgadze (pisałem o nim przed tygodniem) zwrócił uwagę na ulice pełne ludzi, wypełnione restauracje i kawiarnie. – Popatrz, front jest 30 km stąd, a tutaj jakby wojny nie było. To wrażenie powróciło do mnie później, kiedy nad brzegiem Dniepru widziałem gromady młodych chłopców grających w piłkę na plaży i grupy rybaków zajętych połowem.

Życie trwa nadal

W naszych mediach od półtora roku widzimy Ukrainę przez pryzmat obrazów przedstawiających skutki rosyjskich ataków: śmierć, ruiny, zniszczenia. Te obrazy są prawdziwe, ale nie pokazują całej rzeczywistości. Poza strefą frontową we wschodniej Ukrainie zniszczeń w miastach jest niewiele. Nie widziałem jednak Charkowa i Chersonia, które z wielkich miast (nie okupowanych) ucierpiały najbardziej. Na obrzeżach Lwowa, Tarnopola czy Winnicy deweloperzy wznoszą nowe osiedla, a mieszkania w nich są już wyprzedane. W znakomitym stanie są ukraińskie drogi, co jest wielką zasługą programu ich modernizacji podjętego przez prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Dobrze zaopatrzone są sklepy i można w nich kupić wszystko – pod warunkiem, że kogoś na to stać. Wojna powiększyła sferę ubóstwa, a wielu żyje z dnia na dzień, oszczędzając każdą hrywnę. Czynne są kawiarnie i restauracje, nawet alarmy ostrzegające przed atakiem dronów bądź rakiet nie wywołują większego wrażenia i życie toczy się dalej.

Gdy pytałem o ocenę tego zjawiska, słyszałem najczęściej odpowiedź: ludzie przyzwyczaili się do wojny i starają się żyć normalnie. Zagrożenie jednak istnieje. Przypominają o nim nie tylko miejsca upamiętniające zabitych cywilów w kolejnych rosyjskich atakach, których liczba – jak wynika z ostatniego raportu ONZ – przekroczyła już ponad 9700 osób, a ponad 17 tys. zostało rannych. Rosyjskie pociski mogą w każdej chwili spaść na miasto czy okolicę, która dotychczas w ogóle nie była atakowana. Alarmy, które np. w Zaporożu rozlegały się kilka razy w ciągu dnia i w nocy, dezorganizują wszystkim życie. Na dworcu w Zaporożu próbowałem kupić bilet kolejowy. Wchodziłem do budynku, gdy zawyły syreny. Dworzec natychmiast zamknięto. Stojący przed nim ludzie sięgnęli po komórki, aby śledzić informacje, ile rakiet i z jakiego kierunku nadlatuje. Chociaż obok był przygotowany schron, nikt z niego nie korzystał. Po godzinie, kiedy alarmu nie odwołano, zrezygnowałem z dalszego czekania, gdyż – jak mi powiedział kolejarz – alarm może być odwołany za chwilę, za godzinę lub dwie. W Krzywym Rogu chcieliśmy zjeść w McDonaldzie. Wybraliśmy menu, gdy zawyły syreny. Wszyscy natychmiast musieli opuścić lokal, a cała załoga udała się do schronu. Jednak ludzie, którzy otrzymali zamówione wcześniej porcje, siedzieli przed budynkiem, spokojnie kontynuując konsumpcję. Obok był mały Burger King, który, nie zważając na alarm, był otwarty, i tam się posililiśmy. Biorąc pod uwagę, że alarmy powodują także przerywanie nauki w szkołach czy pracy w urzędach i zakładach pracy, nawet jeśli później nie następują uderzenia, dewastują one życie na Ukrainie, budzą niepewność i rosnące zmęczenie.

Ukrainizacja Wschodu

Jednym z fundamentalnych dla przyszłości Ukrainy skutków tej wojny jest unifikacja językowa terenów na Wschodzie. W Krzywym Rogu, Zaporożu, Dnieprze praktycznie nie zetknąłem się z używaniem języka rosyjskiego w sferze publicznej, co kiedyś było tam standardem. Język rosyjski nie wyszedł całkowicie z użycia, słyszałem go w kilku miejscach, ale kiedyś słyszeć go można było wszędzie.

Zmiany językowe widoczne są także w Kościele katolickim. Niegdyś w konkatedrze pw. Boga Ojca Miłosiernego w Zaporożu część nabożeństw była w języku rosyjskim, dzisiaj wszystkie są w języku ukraińskim. I nie jest to proces narzucany odgórnie, ale reakcja na zbrodnie, gwałty i zniszczenia, jakie przynieśli Rosjanie w tej wojnie. W czasie Mszy św. w konkatedrze, na początku naszej misji w Zaporożu, bp Jan Sobiło, informując o transporcie humanitarnym „Gościa Niedzielnego”, poprosił, abym powiedział do licznie zebranych wiernych kilka słów. Zaznaczył, że będę mówił w języku rosyjskim, ponieważ nie znam ukraińskiego. Podchodząc do mikrofonu, uświadomiłem sobie, że w takich okolicznościach nie mogę mówić po rosyjsku. Powiedziałem, że chociaż język nie jest niczemu winien, w tej sytuacji będę mówił po polsku, i poprosiłem o tłumaczenie. Zebrani w kościele zareagowali na to długimi brawami, co uświadomiło mi, jak głębokie zmiany tutaj zaszły. Później, rozmawiając z jedną z parafianek, zapytałem, dlaczego przestała używać rosyjskiego języka. – Kiedy w ataku bombowym ranny został mój syn, cała rodzina postanowiła, że więcej nie będzie mówić po rosyjsku – wyjaśniła. Zapewne takich historii można by opowiedzieć więcej.

Najbardziej skutki wojny odczuwa diecezja charkowsko-zaporoska, obejmująca obwody, gdzie rozgrywają się najbardziej krwawe fazy tej wojny. Znaczna część tej diecezji znajduje się pod okupacją rosyjską i nie został tam już żaden ksiądz katolicki obrządku łacińskiego. Represje spadły także na grekokatolików. Stolicą greckokatolickiego egzarchatu donieckiego do 2014 r. był Donieck. Latem 2014 r. w tym mieście spotkałem biskupa Stepana Menioka. Wkrótce potem został wygnany i teraz urzęduje w Zaporożu. Tam go odwiedziłem. Opowiadał, że jego księża najdłużej pozostawali w okupowanych parafiach. Ostatniego z nich wygnano w marcu br., dwóch z Bierdiańska aresztowano jesienią ub. roku i nadal przebywają w więzieniu. – Prosiłem papieża Franciszka o interwencję w sprawie ich zwolnienia – mówił mi bp Meniok. – Później dowiedziałem się, że na pismo z watykańskiego Sekretariatu Stanu rosyjski MSZ odpowiedział, że sprawa będzie wyjaśniana. Póki co nadal siedzą w więzieniu, ale nie tracimy nadziei na ich uwolnienie.

Oznaką ukrainizacji wschodniej Ukrainy są także zmiany w prawosławiu. Nadal dominuje tam Kościół prawosławny uznający kanoniczną zwierzchność Patriarchatu Moskiewskiego, ale stopniowo to się zmienia. Rozmawiałem o tym z ks. Bohdanem, wikarym w soborze mikołajewskim w Krzemieńczuku, należącym do Kościoła Prawosławnego Ukrainy. Jego zdaniem duchowni z Kościoła moskiewskiego potępiają wojnę jako zjawisko, ale nie mówią, kto jest ofiarą, a kto agresorem. Ludzi oburzają zwłaszcza przypadki, gdy odmawiają oni religijnego pochówku poległych na wojnie żołnierzy. Opowiadał, jak w czasie wojny w jednej z parafii w tym mieście, należącej do Patriarchatu Moskiewskiego, na zebraniu wspólnoty przegłosowano, że należy opuścić tę strukturę, a proboszcz poszedł za wiernymi. Takich sytuacji w okolicy jest więcej.

Znajdź w sobie bohatera

Jednym z wyzwań, przed którymi stoi Ukraina, jest rosnąca liczba młodych mężczyzn uchylających się od służby wojskowej. Według różnych szacunków nawet 400 tys., posługując się nielegalnie zdobytymi dokumentami, przekroczyło polską granicę i zostało u nas bądź pojechało dalej na Zachód. Skala tego zjawiska jest tak wielka, że niedawno prezydent Zełenski nakazał przeprowadzenie kontroli komisji lekarskich, z których wiele za łapówki wydawało fałszywe orzeczenia, umożliwiające unikanie służby wojskowej. Odwołał również szefów obwodowych wojskowych komend uzupełnień w całym kraju. Zmienione zostało także cywilne kierownictwo ministerstwa obrony, co było komentowane jako próba przecięcia korupcyjnych powiązań urzędników żerujących na wojnie i bogacących się m.in. na dostawach sprzętu wojskowego z Zachodu. Żołnierze jednoznacznie odbierają te informacje – jako sygnał, że wojna z korupcją będzie nie mniej trudna niż wojna z Rosją.

W pierwszych miesiącach wojny uchylanie się od służby wojskowej nie było zjawiskiem powszechnym. Wielu zgłaszało się ochotniczo. Ten okres jednak minął. Zwłaszcza gdy do opinii publicznej dotarły informacje o wielkich stratach, ponoszonych przez armię ukraińską w czasie kontrofensywy. Jak słyszałem od wojskowych, „broń dostaniemy z Zachodu, ale ludzi do walki musimy zmobilizować sami”. Część młodych, unikając służby wojskowej, chowa się po wsiach, ale i tam docierają patrole żandarmerii, aby wręczyć im karty mobilizacyjne. Dlatego na setkach billboardów rozmieszczonych w miastach i wzdłuż głównych dróg widnieją apele wzywające do podjęcia służby wojskowej. Co ciekawe, nie tyle odwołują się do haseł patriotycznych czy obrony ojczyzny przed agresją, chociaż i takie elementy zawierają. Przede wszystkim namawiają do podjęcia osobistej decyzji w poczuciu odpowiedzialności za losy kraju. „Zapisz swe imię w historii”; „Znajdź w sobie wojownika”; „Bądź częścią naszej wspólnoty” – to jedne z przykładów.

Rosyjska agresja zmieniła życie Ukraińców, zmuszając ich do dokonywania wyborów, przed którymi nie stoi żaden inny naród w Europie. Determinacja ukraińskiego społeczeństwa w tej wojnie nadal jest ogromna, nie spotkałem nikogo, kto wątpiłby w sens ponoszonych ofiar i końcowe zwycięstwo. Ludzie mają jednak świadomość, że nie przyjdzie ono łatwo i będzie okupione wielkimi ofiarami.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.