Sprowokowani

Katarzyna Solecka

Pewnie każdy choć raz oglądał taki film. Z pozoru skomplikowana historia, w której główny bohater, bohaterka znaleźli się w nietypowej dla siebie sytuacji: nowe zlecenie, utrata pracy, spadek po babci.

Sprowokowani

Często budzą sympatię – niestety spotykają wrednego sąsiada, albo przeciwnie: oni to ci źli, a sąsiad jest sympatyczny. Potem zakręty losu, większe i mniejsze problemy. W końcu: szczęśliwy finał. W tle: przemiana. Jak nie bohaterki, to sąsiada. Albo chociaż psa.W każdym razie: wszystko kończy się dobrze.

Niby nic takiego. Niektórzy uznają taki podgatunek filmowy za krzepiący, inni – irytujący. Można lubić lub nie. Zastanawiające jest jednak, że wszystkie te przemiany prowadzące do „żyli długo i szczęśliwie” są sprowokowane jakąś zmianą okoliczności zewnętrznych. Możemy oczywiście porzucić naiwny automatyzm tej zależności (że na przykład jak w reklamie „zmianadostawcy”przeniesie nasz budżet w świetlaną przyszłość), ale niewątpliwie coś w tym jest.

Czy można tu – jak to się mówi – pomóc losowi? Spadku po babci nie wymusimy oczywiście, ale nie da się zapewne doświadczyć przemiany bez wprowadzenia zmian. I to tych pozornie niezwiązanych z celem, fundamentalnych.

Wszyscy to znamy. Gdyby nie remonty na drogach, nie zmieniono by trasy autobusu i nie spotkalibyśmy w centrum przesiadkowym kogoś niewidzianego od lat.  Gdyby nie zaopiekowanie się onegdaj psem sąsiadki – dziś nie mielibyśmy własnego pupila. Odejście dyrektora – to dla nas poszerzenie własnych kompetencji. Przeprowadzka – zmierzenie się z (nad)bagażem rzeczy i swoim stosunkiem do nich. Nie chodzi przy tym o różowe okulary czy chwalebne próby dostrzegania we wszystkim stron dobrych i nadziejorodnych. Raczej o uchwycenie tego charakterystycznego mechanizmu: zewnętrzna zmiana może prowadzić do wewnętrznej, w nas.

Te zewnętrzne, cóż. Niektóre przychodzą, bo przychodzą. Wyrośnięcie, zmiana szkoły, narodziny dziecka, emerytura. Takżechoroba, kradzież, odsunięcie się kogośod nas z obiektywnych przyczyn. Ale niektóre możemy zarządzić dla siebie i swoich bliskich sami. Nie chodzi o te celowe, też potrzebne (jak kupienie kijków, by więcej się ruszać). Raczej takie, by poznać bogactwo świata dane nam do dyspozycji, odkryć jakąś otwartość, gościnność, hojność naszych umysłów i serc. By wytrącić samych siebie z utartych, miłych kolein.

Być może u początku nowego roku, w czas postanowień, brzmi to jak banał. I może banalne jest.

Ale może zaowocuje zmianą. Jak nie bohaterki, to sąsiada.