Dopóki Polak w papierach

Roman Tomczak; GN 20/2011 Legnica

publikacja 18.06.2011 08:00

Po 10 latach pracy niemiecko-polskie Przedszkole w Ostritz straciło swój pierwotny impet. Polscy rodzice niechętnie myślą o posyłaniu tam swoich dzieci, a poza tym coraz mniej osób wie o jego istnieniu.

Dopóki Polak w papierach

W nazwie „niemiecko-polskie” kolejność przymiotników nie jest przypadkowa. Do przedszkola i świetlicy w Ostritz uczęszcza obecnie 62 dzieci w wieku od roku do 10 lat. Tylko dwójka z nich to Polacy. Natomiast wśród 6-osobowej kadry pedagogicznej aż 5 osób to nauczycielki niemieckie. Placówka ma w założeniu realizować integracyjny charakter zajęć. W wydanej w 2009 r. przez władze Saksonii i Dolnego Śląska publikacji „Wzrastać to przyszłość” („Wachsen ist Zukunft”) można przeczytać, że „dzieci, bawiąc się, przyswajają sobie język swoich sąsiadów”. Chodziło też o pielęgnację wrodzonego u dzieci braku barier w porozumiewaniu się i akceptacji innych kulturowo środowisk.

Rzeczywiście, dzieci chętnie śpiewają po polsku i niemiecku zwrotki tych samych piosenek. Potrafią przywitać i pożegnać gościa dwujęzycznymi zwrotami. Ciekawostką jest także to, że wypracowały sobie specyficzny język, nieformalny, będący mieszanką słów polskich i niemieckich. Ale gdyby któraś z polskich mam chciała zapytać o postępy swojego dziecka, odpowiedź otrzyma wyłącznie po niemiecku, nawet od polskiej wychowawczyni. Takie są przepisy.

Nad placówką czuwa stale postać św. Franciszka z Asyżu, a formalnym zarządcą przedszkola jest miejscowa parafia katolicka w Ostritz. Ale dzieci się tu nie modlą, nie ma też na ścianach chrześcijańskich symboli, jak w wielu polskich przedszkolach. Dyrektor placówki Kathrin Franke tłumaczy, że ostentacyjne posługiwanie się symbolami chrześcijańskimi mogłoby obrażać uczucia dzieci niewierzących. A takich jest w Ostritz ok. 30 proc. – Modlić mogą się przecież w domu – wyjaśnia.

Mimo to na małych stoliczkach bez trudu można znaleźć książeczki o tematyce religijnej (m.in. „Jesus ist auferstanden”). Formalnym zwierzchnikiem przedszkola jest proboszcz parafii pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Ostritz.

Formalizm zabija emocje

Kamień węgielny pod budowę przedszkola w Ostritz położono 22 sierpnia 2000 r. Wmurował go osobiście Hans Geisler, saksoński minister spraw socjalnych, zdrowia, młodzieży i rodziny. W maju następnego roku drzwi nowoczesnej placówki otworzyły się dla pierwszych dzieci. Nowatorski projekt architektoniczny do dziś budzi zainteresowanie przyjezdnych. Przedszkole i świetlica św. Franciszka z Asyżu to jeden z najnowocześniejszych obiektów tego typu w Saksonii. Zbudowany za 2 mln marek obiekt miał pomieścić 50 dzieci oraz dodatkowo dwójkę niepełnosprawnych i zapewnić miejsce do odwiedzin 15-osobowej grupy przedszkolaków z niedalekiego Działoszyna.

Te odwiedziny były ważną częścią prawdziwej, pięknej integracji niemiecko-polskiej. Przez szereg lat raz w tygodniu 5-kilometrowy odcinek z Działoszyna do Ostritz przemierzały rozkrzyczane kordony przedszkolaków, raz niemieckich, raz polskich. Ostatni raz przeszły tędy przed rokiem. Ubiegłego lata największa od 100 lat powódź zabrała ze sobą mały mostek, najkrótsze piesze połączenie pomiędzy Ostritz i leżącym po drugiej stronie Nysy Bratkowem. Mostek odbudowano wczesną wiosną tego roku. Ale do tej pory jeszcze żadna kawalkada przedszkolaków tędy nie przeszła.

Ryszard Zawadzki, zastępca dyrektora Szkoły Podstawowej i Gimnazjum im. św. Jadwigi Śląskiej w Działoszynie i główny inicjator współpracy przedszkola w Ostritz z polskimi przedszkolakami, przyczynę takiego stanu rzeczy upatruje w braku chęci Niemców do utrzymywania tradycji tych serdecznych spotkań. – Kiedyś nasze kontakty były żywe, autentyczne. Efekty integracji wykraczały poza szablon. Nikogo nie trzeba było namawiać do realizacji nowych pomysłów. Dziś wydaje się, że stronie niemieckiej wystarczają statystyki z poprzednich lat, w których mogą się pochwalić polsko-niemiecką współpracą. Taka postawa zniechęca z kolei nas. W efekcie mamy stan kurtuazyjnej poprawności, raczej bez nadziei na powrót serdecznej, twórczej atmosfery sprzed lat – mówi.

Zupełnie inaczej ocenia to Kathrin Franke, która uważa, że wszystko jest w najlepszym porządku i nie ma uwag do realizacji programu wychowawczego. – Wizyty przerwała powódź. Mieliśmy do nich znowu powrócić, ale przeszkodziła nam w tym brzydka pogoda – wyjaśnia. Jednak Zawadzki uważa, że winna jest nie tylko pogoda. – Podejrzewam, że do dotychczasowych, żywych kontaktów niepotrzebnie wkrada się formalizm. To może zupełnie zgubić dotychczasową formę integracji – mówi.

Nierównowaga arytmetyczna

Przedszkole św. Franciszka z Asyżu zbudowano z pieniędzy kraju związkowego Saksonia (700 tys. marek), powiatu Löbau-Zittau i miasta Ostritz (200 tys. marek) oraz diecezji Dresden-Meissen (500 tys. marek). Kolejne 400 tys. marek pochodziło z programu unijnego Interreg II. Już kiedy składano projekt wniosku, w Europie przykładano wielką wagę do transgranicznych inicjatyw, mających za cel integrację kulturową i językową osób biorących w nim udział. Dlatego jego twórcy nie obawiali się o pieniądze. Zestawione ze sobą przymiotniki „niemiecki” i „polski” gwarantowały sukces przedsięwzięcia. Nawet, jeśli polskich dzieci jest dwoje, a niemieckich 60.

Kathrin Franke uspokaja, że odsetek polskich przedszkolaków wkrótce się zwiększy, bo zapisało się... kolejnych dwoje. Szkopuł w tym, że przedszkole w Ostritz może przyjąć najwyżej 10 polskich dzieci. Takie ma przepisy. Tutaj nie ma mowy o równowadze arytmetycznej. A przecież tylko taka może zagwarantować równe szanse na budowanie w głowach przedszkolaków świadomości kulturowej innych narodów.

W planie zajęć przedszkola sporo miejsca zajmują kwestie wyjaśniania sobie różnic w polskim i niemieckim pojmowaniu i celebrowaniu głównych świąt kościelnych. Takie były założenia programowe tej placówki, sformułowane w 2009 r. na kartach publikacji „Wzrastać to przyszłość”. „Kultura, zwyczaje i święta są dla wszystkich atrakcyjnym przeżyciem sprawiającym frajdę i uczącym tolerancji. Z tego transgranicznego projektu czerpią korzyści nie tylko dzieci, lecz również ich rodziny. Na popołudniach rodzicielskich tatusiowie i mamusie poznają się bliżej i regularnie spotykają razem ze swoimi pociechami na wycieczkach i festynach” – czytamy. Ale kto da gwarancję, że polskie zwyczaje wnoszone przez polskie dzieci nie będą traktowane przez ich niemieckich kolegów (a także ich mamusie i tatusiów) jako mniejszościowe dziwnostki? W końcu polskich przedszkolaków w Ostritz jest wystarczająco mało, żeby ich kościelny folklor traktować mniej poważnie niż np. świąt protestanckich.

Święty Franciszek i cztery żywioły

Kathrin Franke nie boi się sytuacji, w której do prowadzonego przez nią przedszkola nie zapisałoby się żadne polskie dziecko. Teoretycznie placówka musiałaby wtedy stracić status integracyjnej na poziomie międzynarodowym. – Gdyby zaistniała taka sytuacja, zrobilibyśmy wszystko, żeby choć jedno polskie dziecko chodziło do naszego przedszkola. Obojętnie, skąd ono miałoby być – mówi Franke. To „obojętnie” może ranić uczucia wielu osób, które z polskiego brzegu Nysy przez kilkanaście ostatnich lat angażowały się w budowę i realizowanie szczytnych celów integracji językowej, społecznej i kulturowej pomiędzy Niemcami i Polakami. Dziś, kiedy zapał strony niemieckiej do wymyślania i realizacji kolejnych porywających pomysłów niebezpiecznie zwolnił, pod znakiem zapytania stanęła też dalsza pomoc Polaków.

– To dziwne, ale w większości przypadków to nasza strona wymyślała, po czym bez trudu przekonywała naszych przyjaciół z Ostritz do ciekawych propozycji, przedsięwzięć, projektów. A bez tego to przedszkole nie miałoby tak wspaniałej historii, przedszkolaki tak fascynujących zajęć, a nauczyciele możliwości zdobycia nowych doświadczeń – uważa Ryszard Zawadzki. Jego zdaniem, dzisiejsza stagnacja jest wynikiem zniechęcenia polskiej strony, sprowokowanej bezczynnością niemieckich partnerów. Zawadzki obawia się, że Niemcy myślą w ten sposób: „Jak nie będzie w Ostritz polskich dzieci, placówka straci swój profil integracyjny, a wtedy ci, którzy dali na nią pieniądze, mogą zażądać wyjaśnień”. Dopóki choć jedno polskie dziecko chodzi do ich przedszkola, w papierach jest wszystko w porządku. – A tu potrzebny jest przemyślany, zdecydowany PR, którego celem byłoby nie tylko uatrakcyjnienie zajęć, ale i informacja o tym przedszkolu docierająca do jak największej grupy odbiorców. Tego Niemcy, niestety, nie robią – uważa Zawadzki.

Obecnie w przedszkolu w Ostritz dzieci realizują swój program w trzech grupach wiekowych. Każda z nich utrwala pojęcia z dziedzin kojarzonych z czterema żywiołami: ogniem, ziemią, wodą i powietrzem. Jest to – zdaniem dyrektor tej placówki – najważniejszy element wychowawczy, łączący program nauczania z „programem” duchowym, jaki pozostawił w spadku po sobie opiekun tego miejsca – św. Franciszek z Asyżu.