Przyznać się do Niego

ks. Tomasz Horak

Gesty więcej znaczą niż słowa. Gesty wsparte słowami nabierają siły szczególnej. Bo takiej siły potrzeba, by do Jezusa się przyznać – czy to świętując Boże Ciało, czy stając po stronie wartości ewangelicznych bądź po prostu ludzkich.

Przyznać się do Niego

Przyznać się do kogoś, do czegoś, do sprawy, do rzeczy małej ale i wielkiej. Ale też do Kogoś (tu już duża litera) bądź do Czegoś… Po prostu przyznać się. Stąd tylko krok do innego słowa i innego gestu: wyznać. Wyznać wiarę, wyznać nadzieję, wyznać miłość. Czujemy, że między wyznać, a przyznać się jest wielka, czasem bardzo wielka różnica. Wyznajemy jakiś swój wewnętrzny stan  jakby abstrahując od odniesień osobowych. Przyznajemy się do kogoś, do jakiejś osoby i to w obecności innych ludzi. Jedno i  drugie może zostać wyrażone słowami, ale niekoniecznie – bo czasem wystarczą gesty. A może nawet gesty więcej znaczą niż słowa. A może być jeszcze inaczej: gesty wsparte słowami nabierają siły szczególnej.

O co chodzi? Może ilustracja z życia. Pewnie trochę przekorna. Ale czy nie tak bywa? Choć przykład zgoła jednorazowy. Otóż pojechałem z gromadką parafialnych dzieci ma dwa tygodnie w góry. Miałem współpracowników od kuchni po kaplicę. Tak, tak. Kaplicą był obszerny strych na siano, o tej porze lata jeszcze pusty. Nadpróchniały pień brzozy tworzył trzon i ołtarza, i tabernakulum. Drzwiczek nie było, ale zasłonka z materiału była. I nawet wieczna lampka rodem z cmentarza była. Druga brzoza odpowiednio przycięta z ramieniem w poprzek była krzyżem. Gospodarze byli zachwyceni, dzieci zdumione. Zawsze ktoś był na adoracji – tak układaliśmy program, by to umożliwić. Wspomagała nas pani z kuchni oraz gospodarze. Tego dnia pojechałem po zaopatrzenie.

I wtedy (przypadek?) przyjechało dwóch panów w eleganckich półbutach – ubłoconych niemiłosiernie. Reprezentowali kuratorium oświatowe, ich przełożeni mieli jedno zmartwienie: czy to nie jest oaza księdza Blachnickiego. W tym rejonie takowych jeszcze nie było. A to że byłem i ja, i moi współpracownicy inspirowani oazami, to jednak nasze wakacje nie były formalnie oazą księdza Blachnickiego. Zajrzeli do pokojów, w których grupy z opiekunkami trudziły się nad jakimś biblijnym tematem. Zajrzeli do kuchni i jadalni. Kilka razy pytali „czy na pewno nie jest to oaza?” Dziewczyny zaprowadziły ich także do kaplicy. Ktoś klęczał na adoracji. „Tabernakulum też macie?” Tak, z Najświętszym Sakramentem.

I tu centralny moment opowieści. Jeden z panów usłyszawszy słowa o Najświętszym Sakramencie nerwowo obejrzał się za siebie, prawa noga uniosła się lekko do tyłu, wyglądało, że przyklęknie. Zdążył nie przyklęknąć i równowagi nie stracić, o co w stryszkowej kaplicy trudno nie było. To skrótowa relacja z kuratoryjnej wizyty na końcu świata. Animatorki opowiadały o innych jeszcze drobiazgach, ale to już nie do dzisiejszego tematu. Powtórzę słowa przed chwilą wypowiedziane: wystarczą gesty. A może nawet gesty więcej znaczą niż słowa. A może być jeszcze inaczej: gesty wsparte słowami nabierają siły szczególnej. Bo szczególnej siły potrzeba, by do Jezusa się przyznać – czy to świętując Boże Ciało, czy idąc całą rodziną na niedzielną Eucharystię, czy w jakiejś rozmowie opowiadając się po stronie wartości ewangelicznych bądź po prostu ludzkich, czy wspierając każdą inicjatywę dobru służącą. Byle nie cofnąć się nawet o pół kroku. Bo jak nie twoje ciało, to twój duch wywrócić się może. Czego nikomu nie życzę.