GOSC.PL |
publikacja 10.09.2024 12:23
Około 600 tys. osób przybyło na mszę odprawioną we wtorek przez papieża Franciszka niedaleko stolicy Timoru Wschodniego - Dili. Liczbę tę podały lokalne władze. To prawie połowa narodu tego kraju, którego 98 procent ludności to katolicy. Na błoniach Tasitolu zgromadzili się też wierni z Indonezji.
ANTONIO DASIPARU
Msza odbywała się w dokuczliwym upale, który był wyzwaniem dla sił 87-letniego papieża, od dziewięciu dni podróżującego po Azji i Oceanii. Franciszek mocnym głosem odczytał homilię po hiszpańsku i nie było widać po nim zmęczenia. Towarzyszące mu osoby oceniają, że dobrze znosi trudy intensywnej pielgrzymki.
Już na kilka godzin przed mszą stolica Timoru Wschodniego opustoszała. Dziesiątki tysięcy ludzi zmierzały ulicami i drogami w jednym kierunku; na miejsce mszy. Wzdłuż kilkukilometrowej alei prowadzącej na błonia na Franciszka również czekały tysiące ludzi, w większości młodych.
Na obszar, na którym znajdują się trzy słone jeziora, pierwsze grupy wiernych przybyły już w nocy, by zająć najlepsze miejsca przed ołtarzem.
Cały teren mszy był biało-żółty od parasolek w watykańskich kolorach, chroniących wiernych przed słońcem.
Wiele osób przyniosło wizerunki Franciszka oraz św. Jana Pawła II, który odprawił mszę w tym samym miejscu w 1989 roku, gdy Timor Wschodni był jeszcze okupowany przez Indonezję.
Zobacz też:
W sugestywnej scenerii Tasitolu papież entuzjastycznie pozdrawiany przez Timorczyków powiedział: "Jest wiele bogactwa, ale bogactwo zaślepia możnych, łudząc ich, że są samowystarczalni, że nie potrzebują Pana, a ich zarozumiałość prowadzi do egoizmu i niesprawiedliwości".
"Dlatego, chociaż jest tak wiele dóbr, ubodzy są opuszczeni i cierpią głód" - dodał w jednym z najbiedniejszych państw świata.
Franciszek podkreślił: "Zwodnicza fasada świata, który na pierwszy rzut oka jest doskonały, skrywa więc rzeczywistość, o wiele bardziej mroczną i smutną, srogą, okrutną, w której bardzo potrzebne jest nawrócenie, miłosierdzie i uzdrowienie".
Papież mówił również, że w każdej części świata narodziny dziecka są "promiennym momentem radości i świętowania, który wzbudza w każdym dobre pragnienia: odnowienia w dobru, powrotu do czystości i prostoty".
"W obliczu nowo narodzonego dziecka rozpala się nawet najbardziej zatwardziałe serce i napełnia się czułością. Ten, kto jest przygnębiony, na nowo odnajduje nadzieję, kto jest zrezygnowany, powraca do marzeń i do wiary w możliwość lepszego życia" - powiedział.
Następnie Franciszek dodał: "Kruchość dziecka niesie ze sobą przesłanie tak mocne, że dotyka nawet najbardziej zatwardziałe dusze, przywracając dążenie do harmonii i spokoju. To cudowne, co dzieje się wraz z narodzinami dziecka".
"W Timorze Wschodnim - zaznaczył - jest pięknie, bo jest wiele dzieci: jesteście młodym krajem, gdzie w każdym zakątku można poczuć pulsujące, eksplodujące życie. I jest to wielki dar: obecność wielu młodych i wielu dzieci nieustannie odnawia animusz, energię, radość i entuzjazm waszego ludu".
O dobrej kondycji papieża świadczy także to, że na zakończenie mszy spontanicznie zwrócił się do jej uczestników mówiąc, że największym skarbem Timoru Wschodniego nie jest drzewo sandałowe, ale jego naród.
Odnosząc się do tłumów witających go na ulicach przyznał: "Nie mogę zapomnieć tych ludzi z dziećmi; ileż tu jest dzieci". "Najpiękniejszą rzeczą w tym narodzie są uśmiechy dzieci" - mówił Franciszek.
"Naród, który uczy swoje dzieci uśmiechać się jest narodem z przyszłością" - dodał.
"Ale uwaga! Powiedziano mi, że na niektórych plażach są krokodyle" - stwierdził papież. "Uważajcie, uważajcie na te krokodyle, które chcą zmienić waszą kulturę, waszą historię. I nie zbliżajcie się do tych krokodyli, bo gryzą i to mocno" - wezwał wśród aplauzu wiernych.
Msza była ostatnim punktem intensywnego dnia wizyty papieża w Timorze Wschodnim. W środę rano miejscowego czasu na jej zakończenie Franciszek spotka się z młodzieżą, a następnie odleci do Singapuru, gdzie pozostanie do piątku.
Cała homilia papieża na kolejnej stronie.
„Dziecię nam się narodziło, Syn został nam dany” (Iz 9, 5).
Tymi słowami prorok Izajasz zwraca się w pierwszym czytaniu do mieszkańców Jerozolimy, w czasie pomyślnym dla miasta, nacechowanym jednak, niestety, również wielkim upadkiem moralnym.
Jest wiele bogactwa, ale bogactwo zaślepia możnych, łudząc ich, że są samowystarczalni, że nie potrzebują Pana, a ich zarozumiałość prowadzi do egoizmu i niesprawiedliwości. Dlatego, chociaż jest tak wiele dóbr, ubodzy są opuszczeni i cierpią głód, szerzy się niewierność, a praktyki religijne są coraz bardziej ograniczane do czystej formalności. Zwodnicza fasada świata, który na pierwszy rzut oka jest doskonały, skrywa więc rzeczywistość, która jest o wiele bardziej mroczna i smutna, sroga, okrutna, w której bardzo potrzebne jest nawrócenie, miłosierdzie i uzdrowienie.
Dlatego prorok głosi swoim współrodakom nowy horyzont, jaki Bóg otworzy przed nimi: przyszłość nadziei i radości, w której ucisk i wojna zostaną na zawsze wygnane (por. Iz 9, 1-4). Sprawi, że wzejdzie dla nich wielka światłość (por. w. 1), która wyzwoli ich z ciemności grzechu, jakimi są uciskani, a uczyni to nie mocą wojsk, broni i bogactw, lecz poprzez dar syna (por. w. 5-6). Zatrzymajmy się zatem, aby zastanowić się nad tym obrazem: Bóg jaśnieje swoim zbawczym światłem poprzez dar syna.
W każdej części świata narodziny dziecka są promiennym momentem radości i świętowania, który wzbudza w każdym dobre pragnienia: odnowienia w dobru, powrotu do czystości i prostoty. W obliczu nowonarodzonego dziecka rozpala się nawet najbardziej zatwardziałe serce i napełnia się czułością. Ten, kto jest przygnębiony, na nowo odnajduje nadzieję, kto jest zrezygnowany, powraca do marzeń i do wiary w możliwość lepszego życia. Kruchość dziecka niesie ze sobą przesłanie tak mocne, że dotyka nawet najbardziej zatwardziałe dusze, przywracając dążenie do harmonii i spokoju. To cudowne, co dzieje się wraz z narodzinami dziecka!
A wszystko to jest tylko iskrą, objawiającą nam jeszcze wspanialsze światło, ponieważ u podstaw wszelkiego życia jest odwieczna miłość Boga, jest Jego łaska, Jego Opatrzność i moc Jego stwórczego Słowa. Co więcej, w Chrystusie sam Bóg stał się człowiekiem, dzieckiem, aby przebywać blisko nas i aby nas zbawić. W obliczu tej tajemnicy jesteśmy więc zaproszeni nie tylko do zdumienia i wzruszenia, ale także otwarcia się na miłość Ojca i przyzwolenia, aby ona kształtowała nas, aby mogła uleczyć nasze rany, rozwiązać nasze spory, zaprowadzić porządek w naszej egzystencji, aż miłość stanie się fundamentem naszego życia osobistego i wspólnotowego na wszystkich poziomach.
W Timorze Wschodnim jest pięknie, bo jest wiele dzieci: jesteście młodym krajem, gdzie w każdym zakątku można poczuć pulsujące, eksplodujące życie. I jest to wielki dar: obecność wielu młodych i wielu dzieci nieustannie odnawia animusz, energię, radość i entuzjazm waszego ludu. Ale jeszcze więcej, jest to znak, ponieważ czynienie miejsca dla maluchów, przyjmowanie ich, troszczenie się o nich jest także czynieniem także nas, wszystkich, maluczkimi wobec Boga i wobec siebie nawzajem. Są to właśnie postawy, które otwierają nas na działanie Pana. Czyniąc się maluczkimi, pozwalamy Wszechmogącemu czynić w nas wielkie rzeczy, według miary Jego miłości, jak uczy nas Maryja w Magnificat (por. Łk 1, 46-49), a także w tej celebracji.
Dzisiaj bowiem czcimy Matkę Bożą jako Królową, to znaczy jako Matkę Króla, Jezusa, który zechciał narodzić się maluczki, aby stać się naszym bratem, powierzając swoje potężne działanie owemu „tak” – słabej i ubogiej młodej matki (por. Łk 1, 38).
I Maryja zrozumiała to, do tego stopnia, że postanowiła pozostać maluczką przez całe swoje życie, a raczej czynić się coraz mniejszą, służąc, modląc się, usuwając się, aby zrobić miejsce Jezusowi, nawet jeśli kosztowało Ją to wiele, nawet jeśli nie rozumiała w pełni wszystkiego, co działo się wokół Niej.
Zatem, drodzy bracia i siostry, nie lękajmy się uczynić siebie maluczkimi wobec Boga i wobec siebie nawzajem, tracić nasze życie, zrezygnować ze naszego czasu, zrewidować nasze programy, rezygnując z czegoś, aby brat lub siostra mogli poczuć się lepiej i być szczęśliwi. Nie lękajmy się ograniczyć naszych planów, gdy jest to konieczne, nie po to, aby je umniejszać, lecz aby uczynić je jeszcze piękniejszymi poprzez dar z siebie i akceptację innych, z całą nieprzewidywalnością, jaka się z tym wiąże. Ponieważ prawdziwe królowanie to to, które oddaje swoje życie z miłości: jak Maryja i jak Jezus, który na krzyżu oddał wszystko, czyniąc się maluczkim, bezbronnym, słabym (por. Flp 2, 5-8), aby zrobić miejsce dla każdego z nas w Królestwie Ojca (por. J 14, 1-3).
Wszystko to bardzo dobrze symbolizują dwa piękne tradycyjne klejnoty tej ziemi: Kaibauk i Belak. Oba są wykonane z metali szlachetnych. To znaczy, że są ważne!
Pierwszy z nich symbolizuje rogi bawołu i światło słońca, i jest umieszczany wysoko, zdobiąc czoło, a także na szczytach domów, poprzez kształt dachów. Mówi o sile, energii i cieple, i może ukazywać życiodajną moc Boga. Ale nie tylko to: umieszczony na wysokości głowy i na szczytach domów przypomina nam bowiem, że dzięki światłu Słowa Boga i mocy Jego łaski także i my możemy uczestniczyć – poprzez nasze wybory i działania – w wielkim planie zbawienia.
Drugi natomiast, Belak, który jest umieszczony na piersi, jest uzupełnieniem pierwszego. Przypomina delikatny blask księżyca, który pokornie odbija światło słońca w nocy, otaczając wszystko lekką fluorescencją. Mówi o pokoju, płodności i słodyczy, oraz symbolizuje czułość matki, która delikatnymi odruchami swojej miłości sprawia, że to, czego dotyka, świeci tym samym światłem, jakie otrzymuje od Boga.
Kaibauk e Belak, siła i czułość Ojca i Matki: w ten sposób Pan objawia swoją królewskość, na którą składa się miłość i miłosierdzie.
A zatem, prośmy razem w tej Eucharystii, każdy z nas, jako mężczyzna i kobieta, jako Kościół i jako społeczeństwo, abyśmy umieli odzwierciedlać w świecie silne i czułe światło Boga miłości, tego Boga, który, jak modliliśmy się w psalmie responsoryjnym, „podnosi nędzarza z prochu, i dźwiga z gnoju ubogiego, by go posadzić wśród książąt [...] swojego ludu” (Ps 113, 7-8).