Bóg daje mi szczęście

Joanna Bątkiewicz-Brożek

GN 30/2011 |

publikacja 31.07.2011 08:31

O strzelaninie, o Kościele w Brazylii i pustoszejących zakonach z abp. João Braz de Aviz, prefektem Kongregacji ds. Instytutów Życia Konsekrowanego, rozmawia Joanna Bątkiewicz-Brożek.

Bóg daje mi szczęście Joanna Bątkiewicz-Brożek Abp de Aviz, Brazylijczyk, ma 64 lata. Nosi 130 kul w ciele. „Przeżyłem najbardziej skondensowane rekolekcje w moim życiu” – wspomina dzień, kiedy do niego strzelano

Joanna Bątkiewicz-Brożek: Eminencja promienieje radością i nie wygląda na kogoś, kto nosi 130 kul z ołowiu w ciele...

João Braz de Aviz: – (śmiech) A skąd Pani o tym wie?

W Polsce mówi się o tym od dwóch tygodni jako o czymś nadzwyczajnym.

– Bo to jest i dla mnie nadzwyczajne, nie przewidziałbym takiego scenariusza. Musimy się cofnąć do 1983 r. Jechałem samochodem do sąsiedniej parafii, by zastąpić tam księdza – „sąsiedniej” oznacza w Brazylii 120 km! Był piątek, popołudnie. Nagle zatrzymało mnie dwóch ludzi. Pomyślałem, że zepsuł im się samochód, chciałem pomóc. A oni wyjęli karabiny. Kazali milczeć i oddać kluczyki z mojego samochodu. Przeszliśmy rzeczkę, tam czekał trzeci mężczyzna. Staliśmy tak 30 minut – karabiny wycelowane we mnie. Na horyzoncie pojawiła się furgonetka przewożąca pieniądze, było już jasne, o co chodzi. Furgonetka nie mogła przejechać przez most, bo blokowały ją nasze samochody. Uzbrojeni mężczyźni zaczęli strzelać w opony auta, a jeden z nich kazał mi iść i powiedzieć tamtym w furgonetce, żeby wyszli. Odmówiłem. A oni na to: „Idziesz, albo cię zabijemy”.

Nie widzieli, że mają do czynienia z księdzem?

– Byłem po cywilu, musiałem milczeć. Po trzech krokach policjanci z furgonetki zaczęli do mnie strzelać. Wpakowali mi 130 kul z odległości 30 metrów. Najbardziej bolesne było uderzenie w prawe oko. Rozrywał mnie palący ból w płucach i jelitach. Upadłem na ziemię, ale nie straciłem przytomności. Wtedy zrozumiałem, co oznacza łaska danej chwili. Ktoś jakby mnie przymuszał: „Nie ruszaj się!”. Dobiliby mnie. Leżąc tak, przeżyłem najbardziej skondensowane rekolekcje w moim życiu! (śmiech).

Bał się Ksiądz Arcybiskup śmierci?

– Byłem przestraszony. Ale poczułem niesamowitą bliskość Boga i będę to nosił w sobie całe życie. W chwilach próby, zwątpienia czuję to wewnętrzne przekonanie: „Jestem tu, nie jesteś sam, jesteś kochany”. Wtedy nie było to objawienie, ale silne odczucie w sercu. Dopadła mnie też świadomość grzechów: „João, tyle rzeczy nie zrobiłeś dobrze” (śmiech). Ale nie było to oskarżenie, tylko stwierdzenie prawdy i poczucie, że Ktoś mnie takim przygarnia. Bo Bóg nigdy nie patrzy na nas przez pryzmat grzechu. On widzi swoją córkę, syna, którego mocno kocha. I chce, by podźwignęli się z grzechu.

Tylko że w tamtej sytuacji czasu na zmianę było mało...

– Mój czas się kończył, oddech stawał się coraz szybszy, z ust lała się krew. Dlatego oddałem moje życie Bogu: „Ty mnie znasz, Panie, daję Ci się, jaki jestem”. Ale najtrudniejsze do przyjęcia było to, że miałem 36 lat!

Jak ja teraz...

– (Śmiech) I tak jak Pani byłem w pełni życia! Choć zmęczony nawałem pracy. Zapytałem Jezusa: „Dlaczego zabierasz mnie teraz? Jestem na początku, od 11 lat spełniony w kapłaństwie”. Odpowiedział: „A ja ile miałem lat, jak umierałem? 33! Masz o trzy więcej”. I ta myśl mnie uspokoiła. „Problem jest więc mój – pomyślałem – to ja muszę Tobie teraz oddać życie. Jestem gotów umrzeć”. I kiedy poczułem się wolny w wyborze, poprosiłem Jezusa: „Daj mi 10 lat życia”. Chciałem się poprawić. Chwilę później przyjechała lokalna policja. Krzyknąłem, by mnie nie zabijali, bo jestem księdzem, a nie porywaczem. Zawieźli mnie do szpitala.

Jak długo Eminencja tam leżał?

– Trzy godziny, w strugach deszczu, we krwi i w błocie.

Nikt nie udzielił pomocy?

– To było pustkowie. Przejechały tamtędy trzy samochody. Z ostatniego wyszła kobieta i krzyknęła: „Tu jest ktoś nieżywy!”. Poruszyłem dłonią na znak, że żyję. Ale uciekła. Była to moja parafianka. Potem zadzwoniła do mnie, że nie uzyska wybaczenia od Boga, bo nie udzieliła pomocy księdzu. Uspokoiłem ją, bo pewnie ja bym ze strachu też uciekł.

Ale co potem? Jak przebiegała rekonwalescencja?

– A to Panią interesuje?

Tak, bo jak sądzę, to wywróciło do góry nogami życie Księdza Arcybiskupa.

– Niewyobrażalnie! To był moment, kiedy utwierdziłem się, że Ten, za którym idę w życiu, jest dla mnie najważniejszy. Wiele wydarzyło się w szpitalu. Prowadziły go siostry zakonne i jeden lekarz.

Jeden?

– Ateista. Kiedy przyjechałem, wyjął z mojej kieszeni w koszuli długopis. Tkwił na wysokości serca. „To go uratowało” – powiedział. Poprawiłem: „Nie to, ale Madonna”. Popatrzył zdziwiony. Zoperowano mi jelita, były poranione, ale nie wdała się żadna infekcja. Nie dotknięto płuc.

Ma Eminencja nadal kule w płucach?

– Tak.

I oddycha normalnie?

– (śmiech) Jedne są wewnątrz, inne na zewnątrz. Czuję się świetnie od 28 lat! W czasie leczenia okazało się, że na 90 proc. straciłem oko. Zacząłem się śmiać: co tam oko, ważne, że życia nie straciłem. Po operacji lekarz przyszedł, by zdjąć mi z oczu opatrunek. Był przekonany, że nie widzę – kula naprawdę rozharatała tam wszystko. Oko było jak pocerowane. Pomachał mi przed oczyma ręką. A ja na to: „Doktorze, czemu macha mi pan tak palcami”. Lekarz – katolik – wypadł z pokoju z płaczem. „To niemożliwe – wołał – to się nie zdarza!”. Dziś widzę doskonale.

Nie dało się wyjąć reszty kul z organizmu?

– Musiałbym przejść dziesiątki operacji, a każda niszczy serce. Jak przyjechałem teraz do Watykanu, lekarka nie mogła się otrząsnąć. Zleciła mi badania na poziom ołowiu w organizmie. Wysłała moje włosy do kliniki w USA. Okazało się, że poziom ołowiu mam w normie, ale za to przekroczony jest poziom aluminium. Zmieniliśmy więc patelnie (śmiech)!

Wróćmy do modlitwy o życie. Co wydarzyło się po upływie tych 10 wybłaganych lat?

– Zbliżał się koniec dziesiątego roku, szykowałem się na śmierć. Ale dostałem list: była to nominacja na biskupa. Jezus mówił: „Prosiłeś o 10 lat i dostałeś. Teraz to Ja proszę ciebie o twoje życie dla Kościoła”. Tak rozumiałem decyzję episkopatu. Od 17 lat służę jako biskup, ale nie jestem wierny jednej „pannie młodej”, bo pracowałem w pięciu diecezjach. Mam więc doświadczenie niemal całego Kościoła w Brazylii.

Brazylia kojarzy się nam z wyciągniętymi ramionami Chrystusa nad bogatym Rio de Janeiro i z nędzą tamtejszych faweli. Jaki jest Wasz Kościół?

– Zakochany w Maryi. Ludność Brazylii jest podatna na doświadczenie religii. Kształtowali nas m.in. franciszkanie, jezuici, dominikanie – Kościół przynieśli Portugalczycy. Kiedy z kraju wyrzucono zakony, głównie z powodów politycznych, zostaliśmy bez kapłanów. Choć nie miał kto odprawiać Mszy, ludzie się modlili. Były to lata odkrycia wielkiej przepaści między skrajną nędzą i bogactwem, wrażliwości na niesprawiedliwość. Stąd narodziła się teologia wyzwolenia. Dzisiaj mamy 450 biskupów i 21 tys. kapłanów. 90 proc. populacji jest ochrzczone. Ale do sakramentów przystępuje 20 proc., tj. 190 mln osób. Ale i tak nasze kościoły są pełne.

Ksiądz Arcybiskup wstąpił do seminarium, mając 11 lat. Rodzina Eminencji była religijna?

– W domu codziennie odmawialiśmy Różaniec. W maju chodziliśmy na każde nabożeństwo. Kościół to był nasz dom.

Ponoć jedną z sióstr Eminencji rodzice wieźli powozem konnym dziesiątki kilometrów, by ją ochrzcić tuż po urodzeniu.

– Najważniejsze były sakramenty. Kiedy rodzice przeprowadzili się do Santa Caterina al Parana, nie było tam księdza. Najbliższy w odległości 50 km. Rodzice wzięli noworodka i zawieźli do chrztu! To było najważniejsze. Nie było lekarzy, były trudne czasy. Mama zawsze każde z nas po urodzeniu oddawała w opiekę Niepokalanej. To było jak płaszcz ochronny, pewność, że Madonna będzie chronić także nasze zdrowie.

Teraz rozumiem, że to Madonna uratowała Eminencji życie.

– (śmiech) Wiara katolików w Brazylii jest silna i wyrazista. Moi rodzice mimo różnic między sobą stanowili dzięki niej jedność. Choć nie ominęły nas problemy: tata zmagał się z alkoholizmem, straciliśmy wtedy wszystko, było ciężko. Ale wiara dała mamie siłę, by przy tacie trwać.

Ksiądz Arcybiskup od kilku miesięcy kieruje Kongregacją ds. Życia Konsekrowanego. Jak przez pryzmat swojego doświadczenia tłumaczy Eminencja sens oddania, konsekracji życia?

– W każdym człowieku drzemie pragnienie Boga. Każdy idzie w Jego kierunku swoją drogą. Pani w małżeństwie może zostać świętą, ja jako celibatariusz. Każde z nas oddaje inaczej swoje życie. Świadomość tego pomagała mi w szukaniu Boga, nawet kiedy już zostałem księdzem. Zawsze ważna dla mnie była wola biskupa, traktowałem ją jako wolę Boga. „Kto was słucha, mnie słucha”, mówi Jezus. Wyrażałem swoje zdanie, ale to biskup decydował. Do Watykanu przyjechałem po siedmiu latach służby biskupiej w Brasilii, stolicy mojego kraju. W 2,5-milionowym mieście bliscy byli mi diecezjanie. Bardzo się kochaliśmy. Ale wolą papieża było powierzenie mi kongregacji dla konsekrowanych, i to jest dla mnie darem.

W jakim sensie?

– W ciągu czterech miesięcy wizytowałem już 50 domów zakonnych! Poznaję tak Kościół.

Na czym polega praca w kongregacji?

– Każdego dnia na moim biurku pojawia się 50 listów, dokumentów. Pięciu z nas, pracujących w kongregacji, musi się zapoznać z każdym z przypadków, piszemy protokoły, odsyłamy do kompetentnych biur. Wizytujemy zakony.

To jak opis pracy instytucji, która boryka się z problemami.

– Mamy ich mnóstwo. Codziennie podpisuję od 10 do 20 rezygnacji z życia zakonnego!

Skąd taki exodus?

– Zmienia się mentalność chrześcijan. Religia jest kojarzona tylko z zakazami, traktowana jak ideologia. A to błąd, bo próbujesz wejść w rzeczywistość Ewangelii z twoim własnym „przewodnikiem”. Wtedy to ty, a nie Bóg, kładziesz światło na Ewangelię. Nie wystarcza podtrzymywać tradycję religijną i żyć 10 przykazaniami. Trzeba zakochać się w Bogu. Palące pytanie, które dotyczy osób konsekrowanych – także tych,  które życie oddają w małżeństwie – brzmi: czy Bóg to Ktoś, kto daje mi szczęście, czy Ktoś, kto sprawia mi problemy?

I to dotyka osób konsekrowanych?

– Oczywiście. Domy zakonne przeżywają też kryzys braterstwa. Mówi się, że życie wspólnotowe to pokuta – to straszne! To ma być przedsionek raju. Co nie wyklucza trudności. Trzeba sobie zadać pytanie: kim jest drugi człowiek? Jest darem od Boga, bym ja mógł Go doświadczyć w tym człowieku. Problemem w Europie są też starzejące się wspólnoty. W ciągu ostatnich 40 lat straciliśmy 90 tys. sióstr – wymarły. Ale w Indiach tyle samo się urodziło.

Ciekawe, bo w Europie rośnie liczba angażujących się we wspólnotach świeckich, jak Focolare, czy Wspólnota św. Idziego. Jak to tłumaczyć?

– Jestem związany z Focolare od 16. roku życia. Miałem  tam zawsze poczucie, że jestem kochany w Bogu, bez względu na wszystko. Niestety, w wielu miejscach Kościoła zbyt odgradzamy się od świata. Gubi nas indywidualizm, czasem poczucie wyższości. Tymczasem jako kapłan muszę być najpierw bratem. Jeśli brakuje ci pieniędzy, to ja ci je muszę dać. Jeśli jesteś w depresji, muszę znaleźć czas dla ciebie. Dziś potrzeba bardziej odkrywać obecność Jezusa w drugim człowieku. Obecność, która równa jest tej w Eucharystii i w słowie.      

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.