Konserwatyzm jako pokusa

Jacek Dziedzina

„Szczere przywiązanie do Kościoła nie może służyć do sankcjonowania naszych uprzedzeń ani podnoszenia naszych stronniczych sądów do rangi absolutu powszechnej wiary”.

Konserwatyzm jako pokusa

Powtarzam się. Dwa tygodnie temu cytowałem pół rozdziału z „Medytacji o Kościele” Henri de Lubaca. Dziś mam zamiar zrobić to samo. Powtórzę się też chyba za tydzień i być może przez kilka kolejnych tygodni. Choćby z tego powodu, że w tym roku wielki teolog skończyłby sto lat (więcej o de Lubacu w tekście Krzysztofa Błażycy w nowym numerze GN). Chciałbym więc zaproponować kontynuację przez kilka najbliższych tygodni medytacji o Kościele w towarzystwie zapomnianego nieco w codziennej refleksji wewnątrzkościelnej teologa. Z jak najmniejszym udziałem komentarza własnego. Tak na odtrutkę na nasze codzienne (może i doraźnie ważne) mędrkowanie.

Dziś o konserwatyzmie, który bywa cnotą, ale czasem też pokusą i kłodą w życiu Kościoła:

„Zawsze można spotkać ludzi tak doskonale identyfikujących swoje sprawy ze sprawą Kościoła, że w dobrej wierze uznają w końcu własne dążenia za rzecz dotyczącą całej kościelnej społeczności. Nie mogą sobie tego wyobrazić, że aby być prawdziwie wiernym sługą, należy czasami zdobyć się na wyrzeczenie. Choć pragną służyć Kościołowi, w praktyce stawiają go do swojej dyspozycji (…).

Kościół jest w istocie dla takich ludzi pewnym porządkiem rzeczy, który jest im bliski i którym żyją. Oznacza to dla nich pewien stan cywilizacji, pewną liczbę zasad, pewien zespół wartości, w mniejszym lub większym stopniu przez Kościół schrystianizowanych, ale które dalej zachowują swój ludzki charakter. Wszystko, co zaburza ten porządek lub niszczy jego równowagę, wszystko, co ich niepokoi lub tylko dziwi, traktują jak zamach na boską instytucję (…).

Być może nasze sądy są tym pewniejsze i tym bardziej zasadnicze, że bronimy sprawy o złożonym charakterze. Być może w rzeczywistości zapominamy czasami – choć w zasadzie dobrze o tym wiemy – że bezkompromisowość w wierze nie polega na gwałtownym i nieugiętym narzucaniu innym naszych osobistych idei czy upodobań; że kurczowe usztywnienie raczej osłabia giętką stałość prawdy, niż ją ochrania; że chrześcijaństwo, które rozmyślnie utwierdziłoby się w pozycji defensywy, odrzucając wszelkie otwarcie i wszelką asymilację, przestałoby być chrześcijaństwem; że szczere przywiązanie do Kościoła nie może służyć do sankcjonowania naszych uprzedzeń ani podnoszenia naszych stronniczych sądów do rangi absolutu powszechnej wiary. Należałoby może powtórzyć znaną prawdę, że katolickiego ducha buduje pewna ufność i zarazem obojętność, spokojny dystans. Gdy nadejdzie pora, Kościół potrafi szukać ozdoby dla swej budowli nawet w świątyniach samych demonów: cud to niesłychany, nieprzewidziany, ale przecież wiemy, że będzie się powtarzał (za św. Hilarym).

Przy całym swoim zakorzenieniu w historii Kościół nie pozostaje niewolnikiem jakiejś epoki czy rzeczy, której istota jest doczesna. Posłanie, jakie ma przekazywać, i życie, jakie ma szerzyć, nie są nigdy trwale powiązane z jakimś systemem politycznym, klasą społeczną czy szczególną formą cywilizacji (…). Nie jest Kościół partią ani zamkniętą społecznością. Nie zgodziłby się na to, by dla dobrego samopoczucia tych, którzy tradycyjnie są mu wierni, odciąć się od ludzi, którzy jeszcze wcale go nie znają. Nie chce widzieć przeciwników w ludziach, będących w całości – przynajmniej teoretycznie – jego synami. Pragnie ich uwolnić od wszelkiego zła, dając im Zbawiciela (…).

Nie osłabiajmy naszej gorliwości dla katolickiej prawdy, ale umiejmy tę gorliwość oczyszczać. Nie bądźmy jak owi ludzie ciała, spotykani już nawet w pierwszych pokoleniach chrześcijan, którzy traktując Kościół jak rodzinne dobra, praktycznie uniemożliwiali Apostołom głoszenie Ewangelii wśród pogan (…). W ten sposób zapewniamy bezbożności dobre samopoczucie (…). Niech Kościół pozostanie tym, czy jest! – i można odgadnąć, jaki rodzaj niezmienności ma ona na myśli – a wówczas potraktuje się go z taką życzliwością, jaką okazuje się zazwyczaj historycznym szczątkom (…).

(bezbożność) własnoręcznie sporządza dla religijnych zwierzchników listę podejrzanych (…). Przyjąwszy raz na zawsze zasadę, że w chrześcijańskich wierzeniach nie może być nic racjonalnego, piętnuje mianem liberalizmu lub modernizmu wszelki wysiłek podejmowany dla przywrócenia chrześcijaństwu jego autentycznej wyrazistości i wiecznej młodości, jak gdyby chodziło o porzucenie doktryny (…)

Jakież zło może wbrew swoim intencjom spowodować w ten sposób fałszywa bezkompromisowość!”