Tak niewiele wystarczy, by rzeczywistość stała się dla nas lekcją pokory.
Piszę akurat na klawiaturze z rozmazanymi przyciskami i kiepsko działającą spacją. Uch, niby nic, a jak to denerwuje! I utrudnia życie!!!!! Wiedzą to zresztą wszyscy użytkownicy zacinających się odkurzaczy, chybotliwych krzeseł, telefonów z nadbitą szybką. Oczywiście, mamy tu i wytarty ulubiony fotel, i najlepszy na świecie piekarnik bez tych wszystkich bajerów, jednak inne przedmioty… Cóż. Nie chodzi przecież o to, by mieć najnowsze, ale o te zwyczajnie sprawne, czyniące nasze życie w niemal niedostrzegalny sposób wygodnym.
Domowe sprzęty dostarczają nam tyle materiału do przemyśleń! Czegóż tu nie ma! Kuchenne szafki, które nawet po sześciu latach mamy ochotę ucałować, oglądając stare zdjęcia, i przypominając sobie swoje codzienne przedpołudniowe zajęcia z ekwilibrystyki, czyli gotowanie obiadu. Albo jakieś „coś”, na co się zdecydowaliśmy sami przecież, a teraz musimy się z tym męczyć, bo jak na złość ono akurat jakoś nie chce się zepsuć. Czy ten jednoosobowy, mały luksus, ważny tylko dla nas, na który zbieramy i zbieramy – ale zawsze jest coś ważniejszego, pilniejszego… Czy stara, klekocząca pralka z innej epoki, którą niespodziewanie odkryliśmy po tygodniu zapierania wszystkiego w rękach. W innych okolicznościach przecież nawet byśmy na nią nie spojrzeli. A tu taka ulga!
Odpowiedniki w wierze? Wpływ sprzętów domowych na życie duchowe? Rola lodówki w kształtowaniu postawy wdzięczności? Proszę się nie śmiać. Albo inaczej: kpić może tylko ktoś, kto nie wie, jak smakuje codzienność, ile tu odkryć i zwykłego kurzu. O, jak blisko jest czasem od wieczornego szybkiego przeglądu podłóg do ładu w życiu duchowym (naprawdę! czy wiecie, ile rzeczy upuszcza „przypadkiem” na podłogę zwykła kilkuosobowa rodzina? Nawet ci co to niby „zawsze” po sobie sprzątają!). Ile spraw trzeba po prostu odłożyć na miejsce, ilu się pozbyć w końcu, ile odpuścić – i tu, i tu.
Czytam ten tekst od początku, mozolnie wprowadzam spacje i poprawiam literówki. Ech! A przecież wydawało mi się, że czysto mechaniczna czynność pisania na klawiaturze nie jest mi obca. Ile takich robimy właściwie na pamięć, nie orientując się wcale, że jest coś, co nam to ułatwia, umożliwia? Że tak niewiele wystarczy, by rzeczywistość stała się dla nas zwykłą lekcją pokory?