Czy warto ufać intuicji?

Jestem zwolennikiem kierowania się rozumem. Ale...

Czy warto ufać intuicji?

Pierwszy dzień października. Jesienne chłody pojawiają się, jak na mój gust, stanowczo zbyt szybko. Może jeszcze przyjdą cieplejsze dni? Oby. Tymczasem sporo się dzieje. Amerykańska armia kończy z trzymaniem się politycznej poprawności, jest szansa na to, że jednak nie będzie od 2035 roku zakazu sprzedaży samochodów spalinowych, w szybkim tempie rośnie zadłużenie Polski, ministerstwo finansów informuje, że organizacje pożytku publicznego dostają sporo z 1,5 procenta, Trybunał Konstytucyjny odrzucił przepisy o mowie nienawiści.... To tylko niektóre z interesujących wieści, jakie przyniósł wczorajszy dzień. O kolejnych potyczkach w polsko-polskiej wojnie już nie wspominam, bo to codzienność.

W Kościele... Nic nadzwyczajnego. I to chyba dobra wiadomość. Prawda, w ostatni weekend w Rzymie miał miejsce Jubileusz Katechetów. Padło pod ich adresem z ust papieża Leona wiele dobrych, ciepłych słów. I dobrze. Zasługują na docenienie ich pracy, nie na besztanie. Najciekawszą wydała mi się jednak sobotnia papieska katecheza o roli intuicji w odkrywaniu woli Bożej. Można się przerazić wyobrażając sobie rzesze różnych „nawiedzonych”, którzy będą teraz chcieli wmawiać wszystkim, że pomysły, które zrodziły się w ich głowach są wolą Bożą. Ale coś w tym jest, prawda?

Papież podał przykład wyboru na biskupa Mediolanu Ambrożego, późniejszego wielkiego świętego. Był dopiero katechumenem. Miał, z polecenia władzy świeckiej, uspokoić nastroje związane z wyborem nowego biskupa. Tak, wtedy lud, nie papież, wybierał biskupa. Ambroży zrobił na kłócących się tak dobre wrażenie, że ostatecznie to jego wybrano na biskupa. Najpierw oczywiście szybko chrzest... I to był strzał w dziesiątkę.

Daleki jestem od wzywania do porzucania racjonalności na rzecz kierowania się intuicjami. Muszę jednak przyznać, że czasem trudno oprzeć mi się wrażeniu, że i w moim życiu, gdy rozum milczy i niczego sensownego wymyślić nie umiem, intuicja nagle podsuwa coś, co okazuje się całkiem dobrym pomysłem. Nie dałbym nie tylko głowy, ale nawet czubka palca u nogi sobie uciąć, że to faktycznie „szept Boga”. Tyle że pójście za tymi intuicjami – chodzi o drobiazgi, nie żadne wielkie sprawy – rodzi pokój, czasem nawet radość. Czy to nie jakiś znak, że jest w tym palec Boży? Że to On delikatnie pchnął mnie w tę czy inną stronę?

Wiem, że chcą poznać Boga i jego zamysł względem człowieka najlepiej nie filozofować, ale czytać Biblię; tę księgę, w której On sam się ludziom objawia; przez swoje słowa, przez swoje działanie... W poniedziałek, gdy wspominaliśmy św. Hieronima obiecałem sobie, że w najbliższym czasie coś więcej o tym sposobie poznawania Boga napiszę. Dziś jednak, w związku z owym intuicjami chciałbym zauważyć jedną scenę: tę, z piątego rozdziału 2 Księgi Samuela, gdy pokolenia północne Izraela decydują się, by obrać Dawida na swego króla. Mówią mu: „Już dawno, gdy Saul był królem nad nami, tyś odbywał wyprawy na czele Izraela. I Pan rzekł do ciebie: Ty będziesz pasł mój lud - Izraela, i ty będziesz wodzem nad Izraelem”. I proszą Dawida, by się zgodził ich królem zostać. Co przeszkadzało pójść tą drogą wcześniej? Czy rozum nie podpowiadał wcześniej takiego zgodnego z wolą Bożą rozwiązania? Widać nie. Nagle jakby przyszło olśnienie. I wybór Dawida na króla zaczął jawić się jako wręcz narzucająca się oczywistość...

Tak właśnie przez intuicję może działać Bóg. Trudne, zagmatwane, staje się nagle jasne i proste. W ścianie, pod którą staliśmy, nagle zaczynamy dostrzegać bramę. W ciemnej, brzemiennej burzą dolinie wiatr rozwiewa chmury i wychodzi słońce...