Kościół to nie poduszka

Stefan Sękowski:

GN 41/2011 |

publikacja 13.10.2011 00:15

Kard. Schönborn o św. Faustynie, pożytkach z sekularyzacji i problemach polskich księży

Kościół to nie poduszka Henryk Przondziono /Foto Gość Kard. Christoph Schonborn

Stefan Sękowski: Ksiądz Kardynał jest jednym z pomysłodawców Kongresu Miło­sier­dzia Bożego. Dlaczego kult Miłosierdzia jest dla Księdza tak istotny?

Kard. Christoph Schönborn: – Przede wszystkim nie sam kult, ale miłosierdzie Boże. To prasłowo z Biblii. Pierwotnym objawieniem Boga w Piśmie Świętym jest to, że jest cierpliwy i miłosierny. Pan jest „nieskory do gniewu i bardzo łaskawy” – możemy przeczytać w Starym Testamencie. Nieporozumieniem było to, że często wierzono, iż w Starym Testamencie Bóg jest gniewny, a w Nowym Testamencie miłosierny. Wszystko, co Jezus mówi nam o miłosierdziu, jest już w Starym Testamencie. Tu nie chodzi o nową naukę, ale o prastarą rzeczywistość Biblii, którą doświadczenia św. siostry Faustyny postawiły w nowym świetle. Bardzo ważne jest to, co „Katechizm Kościoła katolickiego” mówi o objawieniach prywatnych. Mogą to, co dane jest w biblijnym objawieniu, ponownie wyraźnie ukazać. W prywatnych objawieniach nie objawia się nic nowego.

Kongresy także mają podkreślić te prawdy?

– Ideą kongresów jest przede wszystkim podchwycenie dziedzictwa papieża Jana Pawła II. On chciał, by wiadomość o Bożym miłosierdziu dotarła do wszystkich ludzi na świecie. W 2002 roku powiedział w Łagiewnikach: „Bądźcie świadkami miłosierdzia”. Na całym świecie istnieją grupy, zrzeszenia, które promują formy uwielbienia Bożego Miłosierdzia. Temu chcemy służyć poprzez spotkanie tych grup, które mogą się nawzajem inspirować. Od 2008 roku miało miejsce 40 kongresów – zarówno krajowych, jak i kontynentalnych.

Podczas kongresu zbierano podpisy pod prośbą do papieża, by ogłosić św. Faustynę doktorem Kościoła. Jak Ksiądz Kardynał zapatruje się na ten pomysł?

– Bardzo pozytywnie. Jednak to bardzo żmudna droga. Potrzeba długich studiów, ekspertyz, Rzym ma dokładne kryteria, by ogłosić kogoś doktorem Kościoła. Współpracowałem przy doktoryzacji św. Teresy z Lisieux, trwającej 60 lat. Oczywiście to może pójść szybciej, ale najpierw trzeba sprawdzić, jaka właściwie jest nauka św. Faustyny. Jednym z kryteriów jest to, czy występuje eminens doctrina, czyli wybitna, znacząca nauka.

Ona występuje u św. Faustyny?

– Myślę, że tak, ale to trzeba jeszcze dokładnie zbadać.

Ksiądz Kardynał należy do Pa­pieskiej Rady ds. Nowej Ewan­gelizacji. Jak ocenia Ksiądz sekularyzację w Europie Zachodniej, szczególnie w Austrii?

– Przede wszystkim jest ona faktem, który trzeba przyjąć do wiadomości i zaakceptować. Za Johnem Henrym Newmanem powiedziałbym, że to „strata i zysk”. Bezsprzecznie to strata na pobożności ludowej i państwowej. Katolicyzm był przez długi czas religią państwową w Austrii, religią cesarstwa i kontrreformacji, a także religią ludową. Obu form jest wyraźnie mniej niż kiedyś. Skutkiem sekularyzacji jest także to, że żyjemy w społeczeństwie, w którym bycie katolikiem to w większym stopniu wolny wybór niż tradycja, choć istnieje jeszcze wiele dobrych tradycji pobożności ludowej. Ale żyjemy w czasach przemiany epokowej. Można powiedzieć, że w pewnym sensie kończy się era konstantyńska.

Są też dobre strony sekularyzacji?

– Widzę wielką szansę na to, że chrześcijaństwo stanie się o wiele bardziej świadomym przekonaniem niż daną z góry tradycją. Chrześcijanie w o wiele większym stopniu stoją przed wyzwaniem, by brać odpowiedzialność za swoją wiarę. Dziś ktoś, kto w miejscu pracy przyznaje się do bycia praktykującym katolikiem, musi umieć uzasadnić swój wybór.

Czy katolicy w Europie są do tego przygotowani?

– To dobre pytanie. Myślę, że w zbyt małym stopniu. Stany Zjednoczone Ameryki od swego początku miały pluralizm religijny i brak wsparcia państwa dla Kościoła. Funkcjonował wolny rynek religii, trzeba było się utrzymać przez argumenty i wiarygodność. Musimy się w Europie tego nauczyć. Nie mogę już słuchać, jak księża i biskupi w swoich kazaniach ciągle pomstują na sekularyzację. To do niczego nie prowadzi, nikogo nie przekona do tego, że wiara to coś dobrego i sensownego.

Czy Papieska Rada ma strategię przekonywania?

– Na to jest zbyt młoda. Nie istnieje jeszcze nawet rok, teraz „uczy się chodzić”. A poza tym nie można też po prostu zepchnąć tego zadania na Papieską Radę w Rzymie. To wyzwanie dla nas wszystkich. Zresztą bardzo intrygujące. Ważne są bardzo konkretne inicjatywy, a przede wszystkim zmiana świadomości. Ruch nieposłuszeństwa wobec biskupów wśród części księży w Austrii jest bardzo konserwatywny w patrzeniu na struktury kościelne. Ma przed oczyma obraz Kościoła, którego już prawie nie ma, a za 10–20 lat z pewnością już w ogóle nie będzie. Kościoła, którego fundamentem jest nadal religijność ludowa. Oni twierdzą, że gdybyśmy tylko mieli wystarczającą liczbę księży (nawet żonatych), to wszystko byłoby dobrze. Proponuję zapytać się w czwartej klasie szkoły średniej [wiekowo odpowiednik I klasy gimnazjum w Polsce – przyp. red.], ile dzieci regularnie uczęszcza do kościoła w niedzielę. To samo pytanie warto zresztą zadać w Polsce. W Austrii z pewnością bardzo niewiele. To oznacza, że w następnych latach będziemy mieć o wiele mniejszy Kościół – demograficznie, ale i jeśli chodzi o praktyki religijne. Ale miejmy nadzieję, że będzie miał miejsce także odwrotny ruch, który rzeczywiście zdobędzie nowych chrześcijan. I to być może będzie nowa ewangelizacja.

A co z tymi, którzy są chrześcijanami tylko formalnie? Co można zrobić, by ludzie znów odczuli przynależność do wspólnoty?

– Nie ma jednej generalnej strategii. Kampania reklamowa nie skłoni ludzi do powrotu do Kościoła. Pomóc mogą jedynie osobisty kontakt, rozmowa i doświadczenie wiary. Dla wielu młodych ludzi czymś takim są Światowe Dni Młodzieży, które pokazują, że Kościół może być domem, w którym żyje się wiarą. Wielu ludzi przeżywa dzięki pielgrzymkom nawrócenie. W obecnych czasach dla ludzi, którzy nie znają wiary z domu, droga do Kościoła wiedzie jedynie przez nawrócenie. To sytuacja, jaka miała miejsce w okresie apostolskim – człowiek nie rodził się jako chrześcijanin, ale stawał się nim. Jako że nie jesteśmy przyzwyczajeni do tej sytuacji, rodzi ona niepokoje i agresję. Propozycje udzielania święceń żonatym mężczyznom, kobietom, homoseksualistom traktuję jako próby uczynienia Kościoła akceptowalnym. To się nie uda. Uczciwi protestanci mówią: to wszystko mamy, ale dzięki temu nasz Kościół nie jest ani bardziej żywy, ani nie cieszy się większym uznaniem niż katolicki. Droga wiedzie tylko przez nawrócenie.

Czy w Polsce taka sytuacja także będzie miała miejsce?

– Tego nie mogę ocenić, znam Polskę zbyt słabo. Jedno jest pewne: nigdzie w Europie Kościół nie może spocząć na tradycyjnych pozycjach, stwierdzić, że jesteśmy silni i popularni. Kościół to nie poduszka, na której można odpocząć w poczuciu wielkości.

Austriacki kościół ma też problem z niedoborem księży.

– Uzupełniamy go przez import (śmiech).

Także z Polski.

– Gdy Władysław Bartoszewski był ambasadorem Polski w Wiedniu, mawiał: „Księża to jeden z najlepszych polskich towarów eksportowych”. W archidiecezji wiedeńskiej mamy 180 polskich księży na ponad tysiąc ogółem. Niektórzy z nich pełnią ważne funkcje: są dziekanami, mój wikariusz biskupi na miasto Wiedeń jest Polakiem.

Co wnoszą polscy księża do austriackiego Kościoła?

– To dobrzy, zaangażowani kapłani. Przede wszystkim mają poczucie oczywistości bycia katolikami. Nie przeszli przez teologiczną sekularyzację, która bardzo silnie oddziaływała u nas, przede wszystkim w nauczaniu teologii w latach 70. i 80. XX wieku. By określić to hasłowo, chodzi o teologię „küngowską”, bardzo liberalną i podającą wiele prawd w wątpliwość. Dzięki temu mają w większym stopniu niezakłócony stosunek do nabożeństwa do Matki Bożej, czci oddawanej Eucharystii. To ubogacenie dla nas.

Jak odnajdują się w nowym otoczeniu?

– Większość dobrze. Problemy pojawiają się, jeśli nie nauczyli się dobrze języka, albo jeśli starają się metody duszpasterskie, które znają ze swojego kraju, przenieść „w stosunku 1 : 1” do Austrii. To się nie uda. Niektórzy mają też problem ze współpracą ze świeckimi. Nie są przyzwyczajeni do tego, że świeccy mają dość duże prawo do współdecydowania. A u nas świeccy biorą dużą odpowiedzialność za życie parafii, nasi księża byliby kompletnie zagubieni bez świeckich współpracowników.

W diecezji Księdza Kardynała doszło do konfliktu z jednym z polskich proboszczów, który nie godził się na przekazanie kościoła serbskim prawosławnym. Wynika z tego, że czasem polscy księża bronią pozycji Kościoła, jego własności, nawet wbrew biskupowi?

– Jeśli chodzi o parafię w Neulerchenfeld, o której pan mówi, sytuacja jest jasna: w tym rejonie, idąc 7–15 minut, minie się 5 ogromnych kościołów parafialnych. W tej okolicy, w której mieszkało kiedyś 20 tysięcy katolików, żyje ich teraz 2 tysiące. Dlatego postanowiliśmy oddać ten kościół Cerkwi serbsko-prawosławnej, mającej w tej okolicy 50 tysięcy wiernych, którzy korzystali z tylko jednej małej cerkiewki. Ten ksiądz, bez zgody biskupa, stworzył w swojej parafii polską wspólnotę, dla której równie dobrze może odprawić Mszę św. w kościele położonym 8 minut dalej. Podburzył jednak ludzi przeciwko biskupowi, odwołał się do Rzymu i czekamy teraz na odpowiedź. W każdym razie w tej dzielnicy, w której 40 proc. mieszkańców to muzułmanie, z pewnością nie będziemy mogli utrzymać wszystkich kościołów.

Chce je Ksiądz Kardynał oddać muzułmanom?

– Nie. Chcę oddać je chrześcijanom. W Wiedniu mieszka 500 tys. chrześcijańskich, niekatolickich imigrantów – Koptów, Syryjczyków, Chaldejczyków, bardzo wielu prawosławnych, ponad 100 tys. Serbów, Rumunów, którzy potrzebują kościołów. My mamy ich za dużo, oni za mało. Chcę, by kościoły pozostały kościołami, nawet jeśli niekatolickimi. I jeśli teraz nic z tym nie zrobimy, za 10 lat będziemy musieli je sprzedać pod centra handlowe. Po prostu nie utrzymamy ich finansowo.

Ksiądz Kardynał bardzo interesuje się objawieniami Maryjnymi w Medjugorie. Kościół ich do tej pory nie uznał. Czy w tej sytuacji rozbudzanie zainteresowania nimi wśród wiernych jest słuszne?

– Nie można niebu nakazać, co ma robić. Na szczęście jest od nas całkiem niezależne (śmiech). Oficjalne stanowisko Kościoła jest takie, że nie jest pewne, czy to zjawiska nadnaturalne, ale i nie ma pewności, że takimi nie są. Nie można organizować oficjalnych pielgrzymek do Medjugorie, ale trzeba pielgrzymom towarzyszyć duchowo. Dla mnie najważniejsze są owoce Medjugorie, takie jak liczne nawrócenia. Medjugorie to największy konfesjonał Europy i jeden z największych na całym świecie. Tam spowiadają się tysiące ludzi, to fenomen. Po trzecie, powołania kapłańskie. Gdy próbowano zliczyć księży, którzy twierdzą, że powołanie otrzymali w Medjugorie, to okazało się, że są ich setki na całym świecie. Stąd wychodzą ludzie przygotowani do uzasadniania wiary, których potrzebujemy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.