publikacja 24.10.2011 09:06
Mieszkańcy wiosek na ternie misji Lumimba zaproponowali by przenieść obchody Bożego Narodzenia na czerwiec, a Wielkanoc na październik. Chcą świętować, ale czas na pracę i świętowanie wyznaczają tu… opady deszczu
Nastoletni chłopcy z "devil's stret" Jacek Rakowski MAfr
Mzungu Watu
Jacek Rakowski ze zgromadzenia Misjonarzy Afryki to twardy typ, ale o wielkim sercu. Misjonarz „ulicznik”, dla którego slumsy Lusaki stały się wyzwaniem. Oswoił się z ponurymi zaułkami Soweto Market. Mieszka tu ok. dwustu dzieciaków. To w większości chłopcy, ale nie brak i kilkunastoletnich dziewcząt... i ich dzieci. Ulica wiele odkrywa i jeszcze więcej zakrywa. Przykra woń palonych śmieci, przy których się grzeją o poranku, miesza się z odorem sfermentowanego lokalnego piwa. Soweto w barwach ognia, z wymownym napisem „welcome to devil's street” opowiada historie, których nie chce się słyszeć.
Jacek jeździ tam przed świtem. Pobyć z nimi zanim odurzą się chemikaliami. Opatrzy rany z nocnej bójki, porozmawia, pogrzeją się razem przy ogniu. Przyjazny i wymagający. Inaczej nie można - dla ich dobra. „Są chytrzy. Jak znajdą słaby punkt, od razu to wykorzystają” mówi. Jest jednym z tych dobrych aniołów, którzy wnoszą nadzieję na margines życia. Cenią go tu i szanują. Mówią o nim - mzungu watu, czyli nasz biały. Albo po prostu: Izaak – bo na „Jacku” łamią sobie języki. To dla nich prowadzi ośrodek Dom Nadziei. Nie jeden wyszedł dzięki niemu na prostą, wrócił do rodziny.
Zobacz film:
Mała Suzanne
Jest chłodny wrześniowy poranek. Siedzimy na podłodze w baraku z kilkunastoletnią Grace, jej roczną córeczką Suzanne i kilkoma chłopcami. Joe chwieje się na nogach otumaniony. Śmieje się, chce się przytulić. Bełkocze . Za kilkaset kwacha (zambijska waluta) kupuje dzienną dawką. Na ulicy wszystko można kupić. Truciznę, a nawet przekleństwo. Joe czasem płaci ciałem. Czasem oddaje się za darmo. Musi jeśli chce żyć w miarę spokojnie.
Na ulicy diabła mieszka mała słodka Suzane, ale są tu też źli ludzie. Joe wie, pokazuje. „Uważaj na tego” mówi. I jest tu śmierć. Zawsze tajemnicza. Nikt nie widział, nikt nie słyszał. Tylko nad ranem pośród dymu odnaleziono zwłoki. Twarz zmasakrowana. Joe wie, więc opowiada. Jacek interweniuje, identyfikuje, stara się o pochówek.
Ale tego poranka jest spokojnie. Grace mówi, że chce pracować. Musi utrzymać siebie i dziecko. Ale jest tylko dziewczyną. A ulica nie zna manier. Zwłaszcza ulica diabła. Więc jeśli będzie „grzeczna” to jej zapłacą. A jak się postawi to pobiją. Ale ona spróbuje inaczej niż....
Jacek pożycza jej pieniądze. Kupi za nie węgiel drzewny na sąsiednim targu. Potem przyniesie do Soweto i tu sprzeda. Może się uda rozkręcić biznes. Na najbliższy czas. Może w końcu opuści to miejsce.
Promienie słońca wlewają się obficie w wąską uliczkę, cuchnąca moczem i resztkami rozkładających się warzyw. Duże oczy malutkiej Suzanne się śmieją. Dziecko ufa. Dla niej jest po prostu mama. I dobry wujek Izaak, do którego mówi „tata”.
Zobacz film:
o.
.
Przodkowie są blisko
Opuszczamy Lusakę przed czwartą rano, kierując się w stronę misji Lumimba. – Pierwsze 600 km pójdzie gładko. Potem „trochę” potrzęsie – mówi Jacek. Kilkanaście godzin po dziurach zambijskiej „krajówki” i ostatnie 200 km przez busz – pozostawiają niezatarte wrażenia. O zmierzchu docieramy do misji.
Parę dni przed naszym przybyciem do Lumimba, we wsi był pogrzeb. Życie w wiosce wtedy zamiera a wszyscy udają się domu zmarłego. - Dla ludzi to bardzo ważne, byśmy jako misjonarze spędzali z nimi ten czas. Doceniają to – opowiada Paweł Mazurek, lublinianin. Od roku na placówce.. a już proboszcz.
Wioski na terenie parku Luambe Krzysztof Błażyca
- Tu nie ma zwyczaju odwiedzania grobów po pogrzebie. Ludzie unikają cmentarzy. Według tradycyjnych wierzeń, ten kto chodzi cmentarz jest albo wiedźmą lub czarownikiem – wyjaśnia Paweł. - Poza tym ludzie wierzą, że gdy ktoś umiera to przechodzi do przodków. A przodkowie są blisko żyjących.
Rybacy na rzece Luangwa
Krzysztof Błażyca
Pierwsi misjonarze – Ojcowie Biali, pionierzy misji katolickich w Zambii – dotarli do Lumimba w 1904 roku. Nie zagościli długo, napotykając na sprzeciw szefa wioski i silną presję ze strony ówczesnej społeczności muzułmańskiej. Misjonarzy wygnano. Wrócili dopiero w 1951 r. Tym razem misja powstała. Do lat 90-tych XX w. funkcjonowała jako parafia. Przez następne lata pełniła rolę stacji dojazdowej, aż do roku 2008, gdy, na prośbę mieszkańców, parafię reaktywowano. Prowadzi ją trzech misjonarzy.
– To teren pierwszej ewangelizacji – mówi Paweł. - Mamy 18 placówek z kaplicami i 6 dużych stacji dojazdowych. Ludzi na całym obszarze misji mieszka ok. 15 tys. Katolików jest ok. 1200, wliczając w to dzieci z rodzin katolickich, które nie są jeszcze ochrzczone. Reszta to animiści, muzułmanie, i protestanci. Są też wierni rodzimych kościołów zambijskich: Reformowany Kościół Zambii, Kościół Syjonu czy Chipangano - połączenie Starego Testamentu z wierzeniami tradycyjnymi. Charakteryzuje się ofiarami ze zwierząt, wiarą w duchy, kultem przodków, poligamią.
Misja należy do diecezji Chipata. Do miasta jest stąd 400 km.. Funkcjonują tu trzy języki (w Zambii są 72 języki lokalne): nyanja, tumbuka i bisa. Ziemie należą do szefów wiosek. – Dwóch z nich to katolicy z naszej parafii. Wobec szefa wioski obowiązuje określony ceremoniał. - mówi Paweł. -Trzeba klęknąć przy powitaniu, potem usiąść.. Postawa siedząca wyraża skupienie i uwagę. Dlatego w czasie Mszy św. ludzie siedzą zarówno przy czytaniu Ewangelii jak i w czasie modlitwy wiernych.
Przenieśmy święta
Praca pastoralna w Lumimba zaczyna się w maju i trwa do końca października - przez okres pory suchej. W porze deszczowej nie można się dostać do większości stacji. - Drogi są nieprzejezdne, zamieniają się w rzeki. Pozostaje chodzić na piechotę do kilku pobliskich wiosek.
Objazd stacji trwa zwykle od czwartku do poniedziałku. - Te wizyty są najpiękniejsze. Sprawujemy msze, odwiedzamy chorych. Spotykamy się z tymi, którzy odeszli od kościoła i z tymi, którzy jeszcze nie wyznają Chrystusa. Bycie z ludźmi jest najważniejsze – podkreśla misjonarz.
W porze deszczowej zdarza się, że na mszę przyjdą… dwie osoby. - Ludzie są wtedy zajęci pracą i całe dni spędzają na roli. Żyją z uprawy ryżu, kukurydzy, bawełny. Muszą też ustrzec plony od dzikich zwierząt. Wystarczy dzień a całe pole ryżu może zostać zniszczone przez słonie czy bawoły. A to oznacza głód – wyjaśnia Paweł. Nie ma miesiąca by zwierzęta nie wyrządziły szkody. Zdarza się też że do wioski podejdzie lew i ludzie giną. Krótki czas przed naszą wizytą doszło do tragedii w jednej z należącej do misji wiosek. Ofiarą padł 12 letni chłopak.
Zambijczycy są życzliwi i przyjaźni. A misjonarzy cenią i szanują. W Lumimba nazywają ich bambo, co w lokalnym języku oznacza „ojciec”. Rodzice nie przynoszą tu dzieci do chrztu. – Nasza praca to cały czas kształtowanie świadomości dorosłych. Obecnie mamy 170 katechumenów. Katechumenat trwa trzy lata. W tym roku 10 przygotowuje się do przyjęcia chrztu.
Mieszkańcy okolicznych stacji misyjnych chcą świętować Boże Narodzenie i Wielkanoc, ale w tych miesiącach są zwykle w polu. - Zaproponowali by przenieść obchody Bożego Narodzenia na czerwiec, a Wielkanoc na październik. Oni nie są wtedy w polu, a my mamy drogi przejezdne. Ale póki co pomysł nie przeszedł – śmieje się Paweł.
Strażnik Christopher z rodziną
Krzysztof Błażyca
Wybieramy się na drugi brzeg Luangwa, największej – obok Zambezi – rzeki Zambii. Przejeżdżamy przez wioski, gdzie na słomianych dachach lepianek… anteny satelitarne, na czerwono-ziemnych podwórkach - panele słoneczne. Ot, tradycja i nowoczesność, w cieniu baobabów.
Przy bramie parku narodowego Luambe, na terenie którego znajdują się stacje misyjne, wita nas Christopher, szef strażników. Przedstawia rodzinę. Przybiega gromadka dzieciaków.
Pogodny Christopher zwierza się z ojcowskiej troski. Nie stać go by opłacić naukę dla najstarszego syna. Chciał aby został nauczycielem. Ale dwuletnia nauka to równowartość ok. 5 tys. złotych. A to dla Christophera suma nieosiągalna.
– Stworzyliśmy projekt kształcenia nauczycieli dla tutejszych wiosek. Niestety budżet jest ograniczony i nie jesteśmy w stanie przyjąć wszystkich. Więc kształcą się tylko najlepsi – wyjaśnia Paweł. Syn Christophera najlepszy nie jest. Ale chce…
Żegnamy rodzinę strażnika i udajemy się w stronę rzeki. Mijamy kudu, zebry, impale, płochliwe perliczki, drogę zachodzi nam stado słoni. Przepuszczamy olbrzymy.
Na drugą stronę Luangwa przeprawiamy się „pontonem” skonstruowanym z beczek. Obserwujemy „kółka” na wodzie, pozostawiane przez nurkujące hipopotamy. Mocny podjazd na piaszczystą skarpę i lądujemy w wiosce rybackiej. Nie znają tu angielskiego, choć ten jest oficjalnym językiem kraju.
Paweł zamienia kilka słów w lokalnym języku. Dzieciaki rybaków wskakują na pakę samochodu. Jadą z nami. W środku buszu, pośród połamanych przez słonie drzew i suchych, złotych liści mijamy samotnych rowerzystów. Jesteśmy na granicy diecezji…
Możesz pomóc misjom:
Więcej o ośrodku Dom Nadziei na: www.domnadziei.com oraz www.homeofhopeoutreach.com
Więcej informacji n/t możliwości wsparcia projektów edukacyjnych na terenie misji w Lumimba przez kontakt ze zgromadzeniem: www.ojcowiebiali.org