Słabo

Marcin Jakimowicz

GN 42/2011 |

publikacja 20.10.2011 00:15

O tym, czego się boi Mumio i spełnionym śnie Kopciuszka - rozmowa z Jadwigą Basińską

Słabo Roman Koszowski/GN Jadwiga Basińska

Marcin Jakimowicz: Paris Hilton otwiera właśnie nowe sklepy w pobliskiej Silesia City Center, a Ty przychodzisz sobie na rozmowę do „Gościa”?

Jadwiga Basińska: – A dlaczego powinnam tam być?

Bo jesteś celebrytką. Jeśli dokonamy podziału na tych, którym się udało, i tych, którym się nie udało, wylądujecie z mężem w tym pierwszym koszyku.

– Nie oglądam telewizji, więc nie mam świadomości tego, że jestem bardzo częstym gościem w telewizorze. Myślę, że nie staliśmy się celebrytami. Oni są w innych mediach, w kolorowej prasie dla kobiet. Nas tam nie ma.

 

Zdarzają się dni, że idziesz ulicą i nikt Cię nie zaczepia?

– Oczywiście! Może dlatego, że chodzę swymi utartymi ścieżkami. Opanowaną trasą: szkoła – przedszkole – piekarnia. Tam panie mnie znają, uśmiechają się, zagadują.

Nie pytają: „Pani Jadziu, jak żyć”?

– Nie. Absolutnie. Zdarza się, że w pociągu Katowice–Warszawa podchodzą ludzie i mówią, że robimy w Mumio fajną robotę. Ale nic więcej.

Nie słyszycie: „Ej, katole! Mohery”?

– Nie. Choć pojawiamy się coraz częściej na spotkaniach z młodzieżą i wprost opowiadamy o miłości Boga, o tym, że można żyć w związku sakramentalnym, chodzić do kościoła, myślę, że ta sfera naszego życia nie jest znana większości społeczeństwa.

W Niemczech spotkałem dziewczynę, która żyła od techno party do techno party. Kiedyś na YouTube oglądała Wasze skecze i nagle trafiła na filmik, w którym przyznajecie, że nie wstydzicie się Jezusa. Przeżyła szok i pobiegła do spowiedzi…

– Ojej… Nie wiedziałem o takich obrazkach. Nie wiem, może czas prześladowań i kpin kiedyś nadejdzie, ale na razie czujemy się bardzo chronieni. Może dlatego, że pracujemy w trójkę i wyraźnie czuję, że nie jestem sama. Już na początku działalności Mumio Pan Bóg nas tak poprowadził, że dał nam spowiednika – ks. Stefana Czermińskiego. I te spowiedzi uratowały zespół. Rozładowywały ogromne napięcia wewnątrz grupy, dawały sporo światła.

Wasza historia przypomina opowieść o Kopciuszku. Kilka lat temu Darek bał się, że wylądujecie na dworcu. Kiedyś wyszedł nawet na ulicę, by zarabiać grą na saksofonie. Staliście się bogaci.

– Nie mam pojęcia, dlaczego tak się stało. Nie potrafię wytłumaczyć tego w inny sposób, niż widząc w tym Bożą interwencję. Naprawdę nie umiem obfitować. Nie mogę powtórzyć tego za św. Pawłem…

Państwo Basińscy, znani z tego, że „robią jaja” w telewizji, niedługo podejdą do ambony i będą opowiadali rzeczy na śmierć i życie. Co się stało?

– Od 24 października, w poniedziałki i środy o 18.45, w katowickim kościele przy Granicznej ruszają cykliczne katechezy neokatechumenalne. Niektóre z nich będziemy prowadzili z Darkiem. To naturalny etap w naszych wspólnotach. Ostatnio na rekolekcjach zaproponowano nam głoszenie katechez.

Ile mieliście czasu na odpowiedź?

– Zgodziliśmy się od razu. Powiedzieliśmy: jesteśmy gotowi. Chcemy opowiadać o śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa, o tym, że Bóg kocha człowieka niezależnie od tego, co robił w życiu. O tym, że na niego czeka. Dopiero potem, gdy dotarłam do domu, okazało się, jak bardzo jestem przerażona. Nie mamy wprawdzie niczego sami „rzeźbić”, a jedynie przedstawić katechezy zatwierdzone przez samego papieża, a jednak okazało się, że to rzeczywistość, która mnie przerasta. Gdy przygotowywałam te katechezy, trzęsłam się jak osika, byłam na granicy płaczu. Ogarnęła mnie ciemność, „wielka smuta”.

Sam św. Paweł przyznawał bez bicia: stanąłem przed wami w bojaźni i z wielkim drżeniem…

– A wiesz, że ja dostałam właśnie ten cytat? Może, o to chodzi? Nie mam tremy, gdy wychodzę przed kamery, czy na deski teatru. Bo na scenę nie wychodzę ja. Gram. A tu wyjdę i będę opowiadała o mojej słabości i mocy wiary. Nie wiem, jak zareaguję. Rozpłaczę się? Nie wiem. Myślę, że to błogosławiony czas. Zresztą ja, zdając sobie sprawę z tego, że mam silną osobowość, modliłam się o to, by doświadczyć słabości…

Trochę samobójczy krok…

– Gdy Darek usłyszał moją prośbę, zdumiał się: „Wiesz, o co prosisz?”. A ostatnio zauważył: „Zobacz, zostałaś wysłuchana”. Wiem jedno: cokolwiek wydarzy się na katechezach, nie będzie ode mnie. Patrzę na moją historię i jestem niesamowicie wdzięczna Bogu za to, że jest Darek, że jestem w Kościele, że mogę otworzyć Pismo Święte i prosić Boga o odpowiedź.

Kiedy ostatni raz uciekałaś się do Biblii?

– Uciekam się do niej nieustannie. Cały czas „wiszę” na Panu Bogu. Podam przykład z niedalekiej przeszłości. Jeden ze znajomych prosił nas o kolejną pożyczkę. Czuliśmy, że kolejny raz nie odda pieniędzy. Jak zareagować? Co zrobić? Wykonaliśmy telefon do Pana Boga i otworzyliśmy Biblię. Dostaliśmy fragment o nieuczciwym rządcy. To była odpowiedź wprost. Miałam niedawno bardzo trudny czas. Nie potrafiłam się modlić. Bezradna otworzyłam Biblię i powiedziałam: „Nie umiem z Tobą rozmawiać, Ty mów!”. I dostałam słowa psalmu: „Nie martw się. Ja cię wezmę za rękę i poprowadzę”. To było cudowne doświadczenie. „Teraz jest, jak jest, ale zobaczysz, gdy Mi zaufasz, wezmę cię za rękę”.

Pan Bóg nieustannie przypomina nam, że jesteśmy dziećmi, tymczasem nasze dzieci… nie chcą nimi być. Stają się kopiami Hanny Montany, Paris Hilton, Justina Biebera. Co się stało?

– Przeraża mnie to, jak bardzo współczesny świat ograbia je z dzieciństwa. Na szczęście znam mnóstwo dzieciaków ze wspólnoty. One są trochę inne. Opowiadają na przykład, jak trudno im wytrzymać presję koleżanek, gdy mówią o tym, że chcą żyć w czystości. W naszych spektaklach nieustannie wracamy do czasu dzieciństwa, do tego, co przeżyliśmy jako maluchy. Przecież ja, śpiewając piosenkę „Pytasz mnie, czym jest smutek”, jestem małą dziewczynką z ogromnego chóru Piccolo Coro dell’ Antoniano. Jestem jedyną Polką w tej ekipie, która najlepiej jak potrafi, z całych sił, na pełnej parze emocji i radości chce wyśpiewać coś tak głośno, by wszyscy właśnie mnie usłyszeli!

My przez cały rok czekaliśmy na święta, bo wtedy w telewizji puszczali filmy Disneya. Czekaliśmy na godzinę 19, bo leciała bajka. Nasze dzieci nie mają już na co czekać. Mówią: „Tata, ściągnij mi ten film” albo sięgają po pilota czy jedną z setek płyt…

– To prawda. Jadąc autem, co chwilkę mijasz stacje benzynowe czy „Żabki” i słyszysz z tylnego siedzenia samochodu: „Mamo, chcę pić! Mamo batonik!”. Pamiętam, że zaimponowało mi, gdy Darek stanowczo mówił dzieciom: „Poczekajcie. Godzinkę wytrzymacie. W domu zjemy kolację”. Bo jak my tym dzieciakom pokażemy, że mogą dostać wszystko, czego sobie zażyczą, to one nie będą potrafiły czekać na większe rzeczy. Nie będą potrafiły wytrzymać w czystości przed ślubem. Nie będą umiały pościć. Tę receptę dał mi Kościół, nie kolorowe gazety! To Kościół podpowiada nam: idźcie do swego 9-letniego syna i spytajcie: „Co wiesz o seksie? Co wiesz? Bo to jest naprawdę piękna rzecz, tajemnica, sekret”.

Nie boisz się, że dzieci odwrócą się od Boga i pójdą swoją drogą?

– Nie wiem, jak wówczas zareaguję. Będę przerażona? Wpadnę w histerię? Nie wiem. Codziennie się za nie modlę. Proszę przede wszystkim o to, by nigdy nie zapomniały, o jednej sprawie: Bóg je kocha. Robimy wszystko, by miały do Kogo wrócić. Przede wszystkim, by wiedziały, że zawsze mogą wrócić do rodziny.

Ogromnym szokiem dla ludzi był Wasz telewizyjny wywiad z Alicją Resich-Modlińską, gdy na pytanie o to, jak poznałaś Darka, odpowiedziałaś wprost: „Wymodliłam go”, a zapytani o to, co jest najważniejsze w życiu, zgodnie odpowiedzieliście: miłość Boża.

– Najciekawsze w tym jest to, że my niczego nie planowaliśmy! Nie szliśmy do studia z poczuciem misji. To był naturalny odruch. Ja zresztą widzę na co dzień, że ludzie ze świata mediów szanują te nasze deklaracje. Nie wiem, dlaczego. Podoba im się to, co robimy? A może czują, że to jest autentyczne? A Darka wymodliłam naprawdę. Długo broniłam się przed tą miłością. Bałam się, że skoro pracujemy razem, a „nie wyjdzie nam”, to rozpadnie się zespół. Pobierzemy się, jak weźmiemy kredyt – kombinowałam po ludzku – i będziemy mieli dach nad głową, bo dopiero wtedy wszystko będzie miało ręce i nogi. I tego się właśnie boję w relacji z dziećmi. Boję się, że sprzedam im ten ciąg przyczynowo-skutkowy. Ucz się, bo wtedy dostaniesz się na dobre studia, po których znajdziesz pracę, by w końcu stać się „kimś”. To bzdura!

Nie ma tu miejsca na Boga?

– Nie ma! Nasza rodzinna historia to potwierdza. Przecież my kilka lat temu błagaliśmy: „Panie Boże, ratuj nas z tego niedostatku, bo zwariujemy. Widzisz, że kamienica się rozpada!” I dostaliśmy odpowiedź. W nadmiarze. Nasze ludzkie myślenie tylko utrudnia działanie Pana Boga. Poznaję Darka, zakochuję się w nim i od razu kombinuję; a co będzie, jeśli przez tę miłość rozpadnie się Mumio? Nie rozpadło się. Poznaję go i po prostu wiem, że to jest mój mąż, ale tak się tego boję, że przerażona myślę: „A co będzie jeśli nie stworzymy rodziny?”. Stworzyliśmy. A co będzie, jeśli… Nie ufamy, knujemy, boimy się. Miałam kiedyś niezwykle mocne doświadczenie. Jedna z bliskich mi osób była zniewolona nałogiem, bardzo piła. I kiedyś ja – poukładana, świetnie ubrana „księżniczka”, która znakomicie maskowała wszelkie uczucia – nie wytrzymałam. Pękłam. I zaczęłam wyć do poduszki. Byłam sama i wpadłam w histerię. Wrzeszczałam, tak by nikt nie słyszał: „Boże, rób coś, ratuj!”. I ta osoba przestała pić. Natychmiast. Następnego dnia. Ja nie mogę o tym nie opowiadać, bo to moje bardzo konkretne doświadczenie. Spotkałam Boga, który słucha. Do dziś, gdy czytam w Piśmie Świętym, jak zwraca się do mnie zdrobniale „dziecko”, „robaczku”, jestem rozłożona na łopatki.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.