"Współcześnie młodym ludziom szczególnie zagraża postawa "chcę wszystko naraz, coraz więcej". Można temu przeciwdziałać, głosząc Chrystusa Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego". Generalnie ksiądz kardynał ma rację, ale znowu posługuje się takim językiem, że większość ludzi urodzonych po pierwszej wojnie światowej go nie zrozumie....
Ilekroć mowa o młodych, słychać tylko że chcą spełniać swoje marzenia, a wszyscy wokół z rządem włącznie chcą im w tym pomagać, tworzyć warunki, zapewniać to czy tamto itd. Chcą wszyscy być piosenkarzami, aktorami, ostatecznie kosmonautami, strażakami albo policjantami. No i oczywiście każdy musi wejść na Mt. Everest, choćby zupełnie się do tego nie nadawał. Ale się pchają. Wśród marzeń ginie gdzieś realizm, a jeśli się ich nie da spełnić to frustracja i depresja na całego. Apel do rodziców byłby taki - więcej realu, mniej wirtualu. Wdrażać dzieci w codzienne czynności, nie wyręczać, nie mówić że to za trudne. Uczyć codziennego życia, pokazywać wzorce nie z kosmosu, samemu doceniać i uczyć doceniać pracę innych, chwalić za to co same zrobią. Pokazać że na szacunek zasługuje każdy kto dobrze wykonuje swoją nawet powszednią robotę. I że tego co robimy nie robimy tylko dla siebie, lecz by służyć i pomagać innym, a to większa satysfakcja niż zaspokajać tylko swoje marzenia.
Kardynał zarzuca tym młodym te złe cechy, które najbardziej pasują do tych starych niby doświadczonych jak on sam. Może przeczytać i uzmysłowić słowa ""Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz?" (Łk 6, 41). Jaki przykład starych taka młodzież. Tymi pseudo moralnymi pouczeniami nie zdobędzie się ani jednego młodego a raczej spowoduje to jeszcze większe zobojętnienie względem kościoła. Zadaniem księży i biskupów jest jednoczyć a nie znowu dzielić ale to taka narodowa cecha.
Generalnie ksiądz kardynał ma rację, ale znowu posługuje się takim językiem, że większość ludzi urodzonych po pierwszej wojnie światowej go nie zrozumie....