Szczerze nie rozumiem tego typu rozważań i słuchania "świadectw". Każdy z nas bez wyjątku dźwiga swój krzyż. Jedni robią to w ciszy swego życia, inni muszą podzielić się złem które ich doświadcza. Pytanie co z tymi świadectwami zrobią słuchający? Będą współczuć, czy uznają, że mają w życiu lepiej?
Dla przykładu potrzeba dzielenia się swoimi chorobami jest też obecna, gdy czeka się w kolejce do lekarzy, gdy leży się w szpitalu. I jest to bardzo uciążliwa potrzeba dla przypadkowych słuchaczy zmagających się ze swoim krzyżem cierpienia.
Tomaszu, naprawdę odbierasz to tak, oni dzielą się złem? Ja w tych świadectwa ch widzę i słyszę przede wszystkim o tym, jak dobry jest Bóg, jak przez krzyż prowadzi do siebie, jak ratuje i zbawia. Oni oddają Bogu chwałę w tym cierpieniu, nie dzielą się tym po to, żeby sobie ulżyć. Wręcz sama doświadczyłam tego, ze dzielenie się świadectwem własnego cierpienia i trudu jest czasem jeszcze dokladaniem sobie trudności. A ci, którzy słuchają, mogą z tym zrobić co chcą, ale nie chodzi o współczucie czy odczucie, ze ja mam lepiej. Pismo Święte mówi, żeby nie zapominać wielkich dzieł Boga - dzielenie sie nimi, takze tymi trudnymi i niezrozumiałymi dla nas, jest przypominaniem o Jego potędze. I dobrze, że są ludzie, którzy sie tym dzielą, bo sa i tacy, którzy tego potrzebują. We wszystkich niech będzie chwała Panu.
Jakoś nie uważam, że cierpienie i krzyż we własnym życiu są dziełem Boga. Za to dzielenie się swoim krzyżem w postaci różnorakich świadectw dla mnie jest swoistą licytacją kto ma w życiu gorzej. Przykładem niech będą kolejki u lekarzy, które są doskonałym miejscem licytacji na choroby, operacje swoi i swoich bliskich. Natomiast jedynym świadectwem jest milczące działanie w obliczu własnego krzyża. Bardzo często niewidoczne dla postronnych. Ale zawsze widoczne dla Boga. I często widoczne dla innych dopiero po czyjejś śmierci.
Tylko przylgniecie do Krzyża, do jezusa Chrystusa ukrzyżowanego, pozwala przejść przez własny krzyż. Szatan zaś robi wszystko, co może, by nas od Krzyża odciągnąć.
Oglądałem transmisję na TV Trwam, i powiem szczerze że jak ludzie opowiadali o swoich doświadczeniach, wyrażali świadectwo wiary to się wzruszyłem. Jak widziałem tych ludzi, słyszałem pieśni, było to wszystko niesamowitym przeżyciem religijnym. Dziękuję, szczerze dziękuję organizatorom.
mnie wzruszyly cierpienia dzieci z Aleppo.Ciagle mam przed oczami cierpienia dzieci zydowskich z czasow okupacji,polskich dzieci czy nawet wilcze dzieci...Ich relacje sa powalajace...Byc moze niepotrzebnie sie z nimi zapoznalem bo w niektorych politykach widze teraz podstepne szatanskie zlo.
Pewnie organizatorzy marzyli o większej frekwencji, ale udział TVP i emisja w sobotę w najlepszym czasie antenowym można traktować, jako cud :) Droga Krzyżowa była poruszająca i myślę, że mogła przykuć uwagę osób (widzów), które nie brały pod uwagę tego wydarzenia w swoich sobotnich planach
Telewizje transmitowały i papieskie pielgrzymki i inne wielkie uroczystości i jakoś efektów ewangelizacyjnych nadal nie widać. Zresztą wątpię aby wielu tę transmisję oglądało.
"Q", nie miałem na myśli tego że państwowa stacja jest więcej warta bo jej prezes się zmienił. To jest nieistotne kto jest prezesem, istotne jest to że dzięki takim transmisją publiczna telewizja staje się więcej warta :-)
Przepraszam może za czepialstwo, ale te świadectwa na drodze krzyżowej nie były poruszające jak jest napisane w artykule, one były druzgocące,miażdżące,powalające, odwracające perspektywę myślenia, do tej pory nie umiem spokojnie usiedzieć. ONE BYŁY NAWRACAJĄCE.
Jak się żyje dosyć długo będąc dorosłym to naprawdę takie świadectwa nie robią wrażenia. Bo albo ma się swój, często cięższy krzyż do niesienia albo takowy widzi się u swoich bliskich.
Zapewne tak, ale tych świadectw słuchali tez młodzi, dla ktorych moze to byc pierwsze z tym zetknięcie. I przygotowanie do niesienia krzyża swojego i bliskich. Panie Tomaszu, ludzie się między sobą różnią, sama długo odkrywałam i wciąż odkrywam, że to jak ja postrzegam rzeczywistość i to co do mnie przemawia nie musi działać tak samo u innych, jak i fakt, ze coś u mnie nie działa nie znaczy, ze nie zadziała u innych. Cały czas muszę się w tej kwestii upominać.
@Kasia - faktycznie z jednym mogę się częściowo zgodzić. Są młodzi ludzie wychowywani pod rodzicielskim kloszem, których usilnie chroni się przed "całym złem świata" i tego typu świadectwa mogą być dla nich szokiem. Tyle że są też młodzi ludzie, którzy mają styczność krzyżem niesionym przez swoich rówieśników, przez koleżanki czy kolegów ze szkoły, mają styczność z różnorakim krzyżem w rodzinach. Pytanie, czy lepiej jest chronić i udawać, że świat jest piękny i wspaniały, a trudne tematy trzeba zakrywać, czy też pokazywać swoim dzieciom jak wygląda realne życie pozostaje w gestii rodziców. Przy czym lepiej jest w dzieciństwie wiedzieć, że krzyż nie omija nikogo, niż później przed krzyżem uciekać. Ale to jest rola rodziców, a nie wysłuchanych w TV jakiś zwierzeń.
Ja się z Tobą zgadzam w pełni. Oczywiście uważam, że dzieci i młodzieży nie należy chronić przed wszystkim ani trzymać pod kloszem. Jestem przekonana, że odpowiedzialnością rodziców jest pokazywać dzieciom krzyż i trud. Tylko że nie żyjemy w świecie idealnym i wielu rodziców tej roli nie spełnia, wrecz coraz więcej rodziców tego nie robi. Więc pojawia się konieczność późniejszych interwencji, jak na przykład wysłuchanie takich świadectw. Ale wciąż nalegam, nie chodzi o szok, wzruszenie czy współczucie, a o ukazanie obecności i wsparcia Boga przy cierpiącym człowieku. Bóg ma byc zawsze w centrum świadectwa.
Nie do końca rozumiem co masz na myśli pisząc o obecności i wsparciu Boga przy cierpiącym człowieku? Czy jak umiera ktoś najbliższy choćby na nowotwór, to takie świadectwa w czym mają pomóc? Akceptacji niewyobrażalnego wręcz cierpienia i upodlenia chorobą? A jak nagle lekarz Tobie mówi, że dni są już dokładnie policzone i kwestia tygodni jest śmierć, to naprawdę słuchasz takich świadectw? A może piszesz własne, opisują jak trudno jest zaakceptować odejście od najbliższych i jak trudno jest pogodzić się z wyrokiem? W mojej ocenie czy ktoś opowiada o swoim cierpieniu w kościołach, czy w kolejce do lekarza to jest wyłącznie element jego terapii, nie niosący nic wartościowego dla słuchaczy. I aby nie było, to ostatnio zmuszony byłem wysłuchać o tym, co przeszedł jeden z kolejkowiczów oczekujący w kolejce do specjalisty. I o ile mnie to nie wzruszało, to widziałem panikę w oczach tych, co czekali na przyjęcie do szpitala na bardzo ciężkie i ryzykowne operacje.
Dokladnie tak, gdyby ktos mi powiedział, ze mam śmiertelną chorobę, to myślę, ze jedna z rzeczy jakich bym potrzebowała to byłoby właśnie świadectwo osób, które coś podobnego przechodzą. Nie twierdzę, że wszyscy potrzebują tego samego, ale jeśli ktoś potrzebuje właśnie tego, to dobrze, że może to dostać
Dla przykładu potrzeba dzielenia się swoimi chorobami jest też obecna, gdy czeka się w kolejce do lekarzy, gdy leży się w szpitalu. I jest to bardzo uciążliwa potrzeba dla przypadkowych słuchaczy zmagających się ze swoim krzyżem cierpienia.
Przykładem niech będą kolejki u lekarzy, które są doskonałym miejscem licytacji na choroby, operacje swoi i swoich bliskich.
Natomiast jedynym świadectwem jest milczące działanie w obliczu własnego krzyża. Bardzo często niewidoczne dla postronnych. Ale zawsze widoczne dla Boga. I często widoczne dla innych dopiero po czyjejś śmierci.
Tyle że są też młodzi ludzie, którzy mają styczność krzyżem niesionym przez swoich rówieśników, przez koleżanki czy kolegów ze szkoły, mają styczność z różnorakim krzyżem w rodzinach. Pytanie, czy lepiej jest chronić i udawać, że świat jest piękny i wspaniały, a trudne tematy trzeba zakrywać, czy też pokazywać swoim dzieciom jak wygląda realne życie pozostaje w gestii rodziców.
Przy czym lepiej jest w dzieciństwie wiedzieć, że krzyż nie omija nikogo, niż później przed krzyżem uciekać. Ale to jest rola rodziców, a nie wysłuchanych w TV jakiś zwierzeń.
Czy jak umiera ktoś najbliższy choćby na nowotwór, to takie świadectwa w czym mają pomóc? Akceptacji niewyobrażalnego wręcz cierpienia i upodlenia chorobą?
A jak nagle lekarz Tobie mówi, że dni są już dokładnie policzone i kwestia tygodni jest śmierć, to naprawdę słuchasz takich świadectw? A może piszesz własne, opisują jak trudno jest zaakceptować odejście od najbliższych i jak trudno jest pogodzić się z wyrokiem?
W mojej ocenie czy ktoś opowiada o swoim cierpieniu w kościołach, czy w kolejce do lekarza to jest wyłącznie element jego terapii, nie niosący nic wartościowego dla słuchaczy.
I aby nie było, to ostatnio zmuszony byłem wysłuchać o tym, co przeszedł jeden z kolejkowiczów oczekujący w kolejce do specjalisty. I o ile mnie to nie wzruszało, to widziałem panikę w oczach tych, co czekali na przyjęcie do szpitala na bardzo ciężkie i ryzykowne operacje.