Do znudzenia trzeba o tym mówić. Chociaż rumień = borelioza, to jego brak nie oznacza jej braku - występuje on tylko w ok. połowie przypadków zakażenia. Pozostałe objawy, najczęściej grypopodobne, są niecharakterystyczne, różnorodne i rozsiane w czasie, nawet bardzo długim. Borelioza potrafi imitować praktycznie każdą inną chorobę, stąd pielgrzymki chorych po wszystkich możliwych specjalistach, na psychiatrze kończąc, bo nikt z nich "swojej" choroby u skarżącego się nie stwierdził. Testy laboratoryjne mało że kosztowne, to wysoce zawodne i rozpoznanie musi się ostatecznie opierać na objawach klinicznych - koło się zamyka. Niewielu lekarzy odważy się je postawić, a potem konsekwentnie chorego leczyć. Do kompletu trzeba dodać fakt, że ostatnio kleszcze po terenach chwilowo opuszczonych przez ludzi wskutek zakazów rozniosły panoszące się tam jeleniowate (główny rezerwuar bakterii i żywiciele kleszczy), najbardziej agresywne i żarłoczne stadia rozwojowe kleszczy są wielkości ziarnka maku i bywają niezauważone, a po trzecie lekarze zwłaszcza "zakaźni" mają teraz głęboko co innego do roboty... Aha, w porównaniu z tym co późno czy źle leczona borelioza (co do leczenia są bardzo różne "szkoły") może zrobić człowiekowi, to co może co-wirus, o ile pacjent młody i przeżyje, to pikuś.