Największym problemem kościoła są głupoty opowiadane przez księży i zmuszanie ludzi do ich praktykowania. Podziwiam artykuł i dziękuję za prawdę. Jeszcze gdyby udało się dokształcać regularnie proboszczów...
ja jestem za tym co pisze o.Paweł już bez przesady z tą spowiedzią podczas Mszy świetej i to jeszcze gdy konfesjonały znajdują się w kościele a nie np.w kaplicy odpowiednio przygotowanej na spowiadanie.Ludzie się kręcą i nie umię się skupić.Dlaczego nie może byc tak jak pisze o.Paweł skoro wielu ludziom to odpowiada wnioskuje z wpisów pod artykułem...nam ma być dobrze uczestniczącym we Mszy św.a nie robić wszystko pod tych co okazyjnie przychodzą do kościoła i chcą wszystko zaliczyc za jednym wyjściem z domu.Dobrze,że ja mam fajnego Proboszcza i gwarantuję,że u nas "bajzlu"na Mszy św. nie będzie.Ojcze Jacku prosze nie robic większego bałaganu niż jest!
Nawet jesli cos jest dozwolone, to nie znaczy jeszcze, ze dobre i sensowne. Jezeli Sobor podkreslal wspolnotowe znaczenie niedzielnej Eucharystii dla wspolnoty parafialnej, to zrozumiale jest dla mnie wolanie autora artykulu miesiecznika "W drodze" o zaniechanie tej praktyki. A ze w praktyce jest to prawie niewykonalne, to inna sprawa. Ciekawe jest dla mnie rozwiazanie praktykowane w niektorych klasztorach w Polsce, gdzie spowiedz odbywa sie w osobnej kaplicy, niezaleznie od eucharysti swietowanej w kosciele. Eucharystia nie ma byc mozliwoscia do spowiedzi, ale okazja, by wspolnota parafialna spotkala sie przy jednym stole. O. Salij ma racje, ale... Sobor Watykanski II tez ma racje. Wazne jest jednak, by probowac robic wszystko, tak zeby to mialo rece i nogi, a nie tak jak jest to dozwolone, tylko dlatego, ze to mi wystarcza.
"Nie przeszkadza to jednak, aby kapłani, z wyjątkiem tych, którzy celebrują albo koncelebrują Mszę świętą, słuchali spowiedzi tych wiernych, którzy tego pragną, by wyjść naprzeciw ich potrzebom, nawet wtedy, kiedy w tym samym miejscu sprawowana jest Msza święta. Musi się to jednak dokonywać w odpowiedni sposób".
Rzecz w tym że prawie nigdy nie odbywa sie to we właściwy sposób. Uczestnictwo we Mszy i przy okazji "załatwianie" spowiedzi prowadzi do tego, że oba sakramenty są lekceważone. Ani taka poprzerywana Msza nie jest dobrze przeżyta (czy o kims kto pół Mszy przeklęczał w konfesjonale w ogóle można powiedzieć, że na niej był?), ani spowiedź gdy dookoła konfesjonału stoją ludzie, a w górze grają organy.
W wielu parafiach nie ma mozliwości wyspowiadania sie poza Mszą, dlatego pierwszy krok należy do księży - zrozumienie jak waznym jest ona sakramentem i że ich obowiązkiem jest znalezienie czasu na porządną spowiedź dla każdego kto jej potrzebuje. Druga strona (wierni) tez musi pojąć, że spotkanie z Bogiem w sakramencie pokuty to jedno z najwazniejszych spotkań w ich zyciu i trzeba (a przede wszystkim warto) znaleźć i poświęcic na to odpowiednią ilośc czasu. Ludzie mają czas na wszystko, potrafią godzinami chodzic po hipermarketach, oglądać setki seriali telewizyjnych, tylko spotkanie z Bogiem chcieliby "załatwić" w kilka minut.
Ja mieszkam w Angli i tu jest to rozwiazane, bo tylko jeden ksiadz na parafi. Wiec spowiedzi sa przewaznie w soboty do poludnia (staly dyzur) i na zyczenie. Na pewno wspolnoty sa tutaj o wiele mniejsze niz w polsce, ale dla chcacego nic trudnego.
Poza tym o. Salij powinien patrzec duszpastersko a nie co tam w Rzymie napisano.
A według mnie wypowiedż o.Salija świadczy o małej wnikliwości(zakwestionowałabym też jego intelektualną uczciwość) towarzyszącej lekturze artykułu, zwłaszcza co do intencji jego autora - pewnie zaważyła "braterska rywalizacja" z jego strony, okazja do publicznego skrytykowania współbrata, któremu na pewno cytowane przez o.Salija dokumenty są znane.
Przecież autorowi dyskutowanego artykułu chodzi o to, by najpowszechniej praktykowaną spowiedzią nie była ta na niedzielnej mszy św. A z tym chyba trudno się nie zgodzić.
Spowiedż powinna być ogólnie dostępna i praktykowana najpowszechniej - poza mszą św. - chyba o to chodziło w dyskutowanym artykule, i również z tym trudno się nie zgodzić.
Wkleiłam pod komentarzem - jeszcze tutaj, może warto... Z artykułu, nie streszczenia.
"Nie mam zamiaru stawiać postulatu natychmiastowego odstąpienia od praktyki spowiedzi w niedzielę, ale proponuję stopniowe odchodzenie od niej. Powinna temu towarzyszyć nowa mistagogia, której ducha określają aktualne dokumenty Kościoła w tej materii."
Chodzi o stałe wychowywanie do przeżywania sakramentów...
Może jeszcze fragment, który mnie niepokoi chyba najbardziej:
"Decydującą kwestię stanowi wysiłek ciągłego kształtowania sposobu praktykowania sakramentów tak, aby nie ulec presji świadczenia usług religijnych z różnych okazji. Nie można poddawać się naciskowi niedojrzałej kwestii korzystania z dóbr, do których się nie dorosło. Inaczej siejemy wiele, a zbieramy mało, niczym w sowieckich kołchozach."
I w końcu:
"Nie podejrzewam, aby wyłącznie moim doświadczeniem jako spowiednika było poczucie jałowości praktyki "otrzepywania futerka" dokonywanej masowo przez "spowiadających się" z okazji: świąt, ślubu, chrztu, pogrzebu, śmierci papieża lub (a może głównie) w czasie niedzielnej mszy - która niewątpliwie nie ubogaca "pełnego, czynnego i świadomego w niej uczestnictwa"."
I mój komentarz:
Tylko jeden sprzeciw. Do sakramentów dorasta się całe życie m.in. dzięki łasce płynącej z ich praktykowania, także niedoskonałego. Spowiedź (nie wiem, dlaczego w cudzysłowie) jest ważna i owocna (choć może nie tak, jak by mogła) także jeśli jest niedoskonała i rzadka. To nie my mamy dorosnąć do sakramentu, by go przyjąć, ale na odwrót: to Bóg podnosi nas do siebie.
Zgadzam się, że trzeba poprawić wychowanie do sakramentów. O przeżywanie spowiedzi trzeba dbać. Ale z tymi wnioskami zgodzić się nie mogę.
Natomiast warto zauważyć, że postulat nie był aż tak gwałtowny, jakby się wydawało...
"Nie mam zamiaru stawiać postulatu natychmiastowego odstąpienia od praktyki spowiedzi w niedzielę, ale proponuję stopniowe odchodzenie od niej. Powinna temu towarzyszyć nowa mistagogia, której ducha określają aktualne dokumenty Kościoła w tej materii." - pisze o. Gużyński.
Wydawać by się więc mogło, że to łagodzi "postulat", w rzeczywistości jednak jest to tylko stylistyczny zabieg. Bo co niby ma znaczyć to "stopniowe odchodzenie"? W jakiej perspektywie czasu: roku, pięciolatki, wieku, a może tysiąclecia? Czy w przewidywalnym, wyobrażalnym czasie zmieni się natura człowieka (przestanie ulegać pokusom), czy zmienią się warunki "wymuszające" niedzielną praktykę?
Dokumenty przytoczone przez o. Salija potwierdzają, że stanowisko Kościoła jest w tej materii po prostu realistyczne. I nic dziwnego, przecież wiara i rozum winny iść w parze trzymając się za rąsie.
O. Gużyński powołując się na "nową mistagogię, której ducha określają aktualne dokumenty Kościoła w tej materii.", widzi ducha którego nie ma. Braterskie upomnienie jest zatem jak najbardziej zasadne.
zacytuję i tu kilka fragmentów tegoż artykułu, co do którego, według mnie, komentarz o. Salija, nijak nie pasuje - może wystraszył się szumu medialnego? całkiem możliwe...
fragmenty, które wskazują na intencje autora artykułu...
„…przeciw laickiemu demonowi Zachodu potrzeba nam przede wszystkim reformy duchowieństwa. Skuteczność duszpasterska Kościoła bywała największa, i tak pozostaje do dzisiaj, za sprawą umiejętności zmiany myślenia (metanoi) księży potrafiących pod jej wpływem wydobywać roztropnie ze skarbca duchowego rzeczy stare i nowe. Dopóki nie zdobędziemy się na ten luksus, pozostaje nam na niwie duszpasterskiej wobec narastającego zaniku praktyki sakramentu pokuty (i nie tylko tego sakramentu) szarpanina w złości lub amok pobożności.”
I jeszcze:
„Spowiadanie się przy okazji mszy św. sprawia, że sakrament spowiedzi traktowany jest jako mniej ważny, który można załatwić sobie przy okazji, mimochodem.”
„Spowiedzi potrzebuje nasze realne życie tu i teraz. No chyba, że nam i penitentom chodzi w tym wszystkim wyłącznie o nagrodę w postaci przystąpienia do świątecznej komunii.”
„Ponadto trzeba stawiać roztropne wymagania, które są koniecznym warunkiem także duchowego rozwoju i stoją na straży zachowania sensu tego, co chce się, przekazując je, zachować.”
„Nie mam zamiaru stawiać postulatu natychmiastowego odstąpienia od praktyki spowiedzi w niedzielę, ale proponuję stopniowe odchodzenie od niej. Powinna temu koniecznie towarzyszyć nowa mistagogia, której ducha określają aktualne dokumenty”
Nie wiem, co znaczy "stopniowe". Z pewnością musiałoby to potrwać, bo katechizować można tylko obecnych. A nieobecnych jest bardzo wielu. Do nich można dotrzeć wyłącznie przy okazji.
Mnóstwo rzeczy dzieje się dzięki impulsom, dzięki chwili. Pan Bóg jest mistrzem w wykorzystywaniu chwil. Można powtarzać bardzo długo: "nie mam siły", "nie jestem gotowa" i umówić się na spowiedź po 9 latach bez sakramentów dzięki impulsowi i pomyłce księdza co do intencji.
Nie wiem, czego by było trzeba żebym wtedy dotarła na nabożeństwo pokutne. Nie byłoby mnie stać na zaplanowanie spowiedzi. Nie zamierzałam się umawiać.
Mnie ta pomyłka przewróciła życie - i je uratowała. Może komuś ocali je impuls... Dla tego jednego człowieka warto.
A obecnych trzeba katechizować. To trzeba czynić i tamtego nie zaniedbywać...
Niektórzy to jadą po o.Pawle jak po łysej kobyle, a chłop chce dobrze. Pewien starszy spowiednik w sąsiedniej parafii też napominał ludzi, żeby nie spowiadali się w trakcie Mszy. Bo zazwyczaj w okolicy połowy Eucharystii wychodzili w kolejki i wreszcie zaczęli w niej uczestniczyć. Tylko co oni wtedy mają z tej Mszy Świętej? Myślę, że ten Spowiednik, który siedzi po 6-8h w konfesjonale (a jest ks.Spowiednikiem od kiedy pamiętam) doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że praktyka "dwóch pieczeni na jednym ogniu" jest powszechna (w Polsce?). Dokumenty watykańskie są zazwyczaj bardzo ogólne, niekoniecznie się sprawdzają na gruncie polskim...
Rzecz w tym że prawie nigdy nie odbywa sie to we właściwy sposób. Uczestnictwo we Mszy i przy okazji "załatwianie" spowiedzi prowadzi do tego, że oba sakramenty są lekceważone. Ani taka poprzerywana Msza nie jest dobrze przeżyta (czy o kims kto pół Mszy przeklęczał w konfesjonale w ogóle można powiedzieć, że na niej był?), ani spowiedź gdy dookoła konfesjonału stoją ludzie, a w górze grają organy.
W wielu parafiach nie ma mozliwości wyspowiadania sie poza Mszą, dlatego pierwszy krok należy do księży - zrozumienie jak waznym jest ona sakramentem i że ich obowiązkiem jest znalezienie czasu na porządną spowiedź dla każdego kto jej potrzebuje.
Druga strona (wierni) tez musi pojąć, że spotkanie z Bogiem w sakramencie pokuty to jedno z najwazniejszych spotkań w ich zyciu i trzeba (a przede wszystkim warto) znaleźć i poświęcic na to odpowiednią ilośc czasu. Ludzie mają czas na wszystko, potrafią godzinami chodzic po hipermarketach, oglądać setki seriali telewizyjnych, tylko spotkanie z Bogiem chcieliby "załatwić" w kilka minut.
Na pewno wspolnoty sa tutaj o wiele mniejsze niz w polsce, ale dla chcacego nic trudnego.
Poza tym o. Salij powinien patrzec duszpastersko a nie co tam w Rzymie napisano.
Przecież autorowi dyskutowanego artykułu chodzi o to, by najpowszechniej praktykowaną spowiedzią nie była ta na niedzielnej mszy św.
A z tym chyba trudno się nie zgodzić.
Spowiedż powinna być ogólnie dostępna i praktykowana najpowszechniej - poza mszą św. - chyba o to chodziło w dyskutowanym artykule, i również z tym trudno się nie zgodzić.
"Nie mam zamiaru stawiać postulatu natychmiastowego odstąpienia od praktyki spowiedzi w niedzielę, ale proponuję stopniowe odchodzenie od niej. Powinna temu towarzyszyć nowa mistagogia, której ducha określają aktualne dokumenty Kościoła w tej materii."
Chodzi o stałe wychowywanie do przeżywania sakramentów...
Może jeszcze fragment, który mnie niepokoi chyba najbardziej:
"Decydującą kwestię stanowi wysiłek ciągłego kształtowania sposobu praktykowania sakramentów tak, aby nie ulec presji świadczenia usług religijnych z różnych okazji. Nie można poddawać się naciskowi niedojrzałej kwestii korzystania z dóbr, do których się nie dorosło. Inaczej siejemy wiele, a zbieramy mało, niczym w sowieckich kołchozach."
I w końcu:
"Nie podejrzewam, aby wyłącznie moim doświadczeniem jako spowiednika było poczucie jałowości praktyki "otrzepywania futerka" dokonywanej masowo przez "spowiadających się" z okazji: świąt, ślubu, chrztu, pogrzebu, śmierci papieża lub (a może głównie) w czasie niedzielnej mszy - która niewątpliwie nie ubogaca "pełnego, czynnego i świadomego w niej uczestnictwa"."
I mój komentarz:
Tylko jeden sprzeciw. Do sakramentów dorasta się całe życie m.in. dzięki łasce płynącej z ich praktykowania, także niedoskonałego. Spowiedź (nie wiem, dlaczego w cudzysłowie) jest ważna i owocna (choć może nie tak, jak by mogła) także jeśli jest niedoskonała i rzadka. To nie my mamy dorosnąć do sakramentu, by go przyjąć, ale na odwrót: to Bóg podnosi nas do siebie.
Zgadzam się, że trzeba poprawić wychowanie do sakramentów. O przeżywanie spowiedzi trzeba dbać. Ale z tymi wnioskami zgodzić się nie mogę.
Natomiast warto zauważyć, że postulat nie był aż tak gwałtowny, jakby się wydawało...
"Nie mam zamiaru stawiać postulatu natychmiastowego odstąpienia od praktyki spowiedzi w niedzielę, ale proponuję stopniowe odchodzenie od niej. Powinna temu towarzyszyć nowa mistagogia, której ducha określają aktualne dokumenty Kościoła w tej materii." - pisze o. Gużyński.
Wydawać by się więc mogło, że to łagodzi "postulat", w rzeczywistości jednak jest to tylko stylistyczny zabieg. Bo co niby ma znaczyć to "stopniowe odchodzenie"? W jakiej perspektywie czasu: roku, pięciolatki, wieku, a może tysiąclecia? Czy w przewidywalnym, wyobrażalnym czasie zmieni się natura człowieka (przestanie ulegać pokusom), czy zmienią się warunki "wymuszające" niedzielną praktykę?
Dokumenty przytoczone przez o. Salija potwierdzają, że stanowisko Kościoła jest w tej materii po prostu realistyczne. I nic dziwnego, przecież wiara i rozum winny iść w parze trzymając się za rąsie.
O. Gużyński powołując się na "nową mistagogię, której ducha określają aktualne dokumenty Kościoła w tej materii.", widzi ducha którego nie ma. Braterskie upomnienie jest zatem jak najbardziej zasadne.
fragmenty, które wskazują na intencje autora artykułu...
„…przeciw laickiemu demonowi Zachodu potrzeba nam przede wszystkim reformy duchowieństwa. Skuteczność duszpasterska Kościoła bywała największa, i tak pozostaje do dzisiaj, za sprawą umiejętności zmiany myślenia (metanoi) księży potrafiących pod jej wpływem wydobywać roztropnie ze skarbca duchowego rzeczy stare i nowe. Dopóki nie zdobędziemy się na ten luksus, pozostaje nam na niwie duszpasterskiej wobec narastającego zaniku praktyki sakramentu pokuty (i nie tylko tego sakramentu) szarpanina w złości lub amok pobożności.”
I jeszcze:
„Spowiadanie się przy okazji mszy św. sprawia, że sakrament spowiedzi traktowany jest jako mniej ważny, który można załatwić sobie przy okazji, mimochodem.”
„Spowiedzi potrzebuje nasze realne życie tu i teraz. No chyba, że nam i penitentom chodzi w tym wszystkim wyłącznie o nagrodę w postaci przystąpienia do świątecznej komunii.”
„Ponadto trzeba stawiać roztropne wymagania, które są koniecznym warunkiem także duchowego rozwoju i stoją na straży zachowania sensu tego, co chce się, przekazując je, zachować.”
„Nie mam zamiaru stawiać postulatu natychmiastowego odstąpienia od praktyki spowiedzi w niedzielę, ale proponuję stopniowe odchodzenie od niej. Powinna temu koniecznie towarzyszyć nowa mistagogia, której ducha określają aktualne dokumenty”
Nie wiem, co znaczy "stopniowe". Z pewnością musiałoby to potrwać, bo katechizować można tylko obecnych. A nieobecnych jest bardzo wielu. Do nich można dotrzeć wyłącznie przy okazji.
Mnóstwo rzeczy dzieje się dzięki impulsom, dzięki chwili. Pan Bóg jest mistrzem w wykorzystywaniu chwil. Można powtarzać bardzo długo: "nie mam siły", "nie jestem gotowa" i umówić się na spowiedź po 9 latach bez sakramentów dzięki impulsowi i pomyłce księdza co do intencji.
Nie wiem, czego by było trzeba żebym wtedy dotarła na nabożeństwo pokutne. Nie byłoby mnie stać na zaplanowanie spowiedzi. Nie zamierzałam się umawiać.
Mnie ta pomyłka przewróciła życie - i je uratowała. Może komuś ocali je impuls... Dla tego jednego człowieka warto.
A obecnych trzeba katechizować. To trzeba czynić i tamtego nie zaniedbywać...