Pewnie to, co tutaj wypisuję, dla niektórych trąci herezją, ale niestety zaczynam wątpić w optymistyczną wizję "jedności chrześcijan". Na czym ma ona polegać? Na deklaracji zgodności co do kilku dogmatów ogłoszonych w pierwszych wiekach? Bo jeśli spojrzeć na problemy współczesnego świata z perspektywy nie doktrynalnej tylko moralnej, to może się okazać, że więcej będzie nas łączyło Kościół ze starszymi braćmi czyli góralami spod góry Synaj albo też z buddystami.
A ja powiem krótko: Dla ludzi to niemożliwe (i nawet niepojęte), ale dla Boga wszystko jest możliwe i w tym jest cała nasza nadzieja. Nie po to sam Chrystus modlił się "aby byli jedno" aby nie miało się to urzeczywistnić. Nie wiem jak i nie wiem kiedy ale po prostu wiem, że kiedyś to nastąpi.
Bo jeśli spojrzeć na problemy współczesnego świata z perspektywy nie doktrynalnej tylko moralnej, to może się okazać, że więcej będzie nas łączyło Kościół ze starszymi braćmi czyli góralami spod góry Synaj albo też z buddystami.
Dla ludzi to niemożliwe (i nawet niepojęte), ale dla Boga wszystko jest możliwe i w tym jest cała nasza nadzieja. Nie po to sam Chrystus modlił się "aby byli jedno" aby nie miało się to urzeczywistnić. Nie wiem jak i nie wiem kiedy ale po prostu wiem, że kiedyś to nastąpi.