Pogląd katolika, że antykoncepcja jest dużym złem, nie należy do stanu wiedzy medycznej i farmaceutycznej, a tym bardziej nie należy do ustaleń na linii lekarz przepisujący antykoncepcję-pacjent proszący o antykoncepcję. Jeśli ktoś uzyskał, na gruncie medycyny, przez kontakt ze specjalistą, przekonanie co do skuteczności i nieszkodliwości stosowania przez siebie antykoncepcji, to farmacueta nie może w to ingerować, nie może tego bojkotować, bo w ten sposób wykracza poza dziedzinę, w której się wykształcił i w której ma uprawnienia. Jest farmaceutą, a nie przewodnikiem duchowym, musi więc trzymać się reguł farmacji i medycyny. Musi działać lege artis. A jeśli mu te zasady sztuki aptekarskiej i medyczynej nie odpowiadają, to może tych zawodów nie wybierać, niech w ten sposób zamanifestuje swoją niezgodę na to, w jakim kierunku rozwija się nauka. Wybieranie zawodu lekarza czy farmaceuty z pełną świadomością, z czego się te zawody składają, z jakich procedur, norm i rozwiązań, a potem oczekiwanie od świata, że usunie wszystkie napięcia i stworzy warunki do komfortu sumienia, to dziecinada. Jak z katolika jest taki bojownik o prawdę religijną, to musi umieć udźwignąć opór rzeczywistości, nie oczekiwać od niej, że będzie katolicka.
Kościelny stosunek do antykoncepcji wynika z przyjętej w katolicyzmie wizji seksualności człowieka, nauki przyrodnicze nie potwierdzają słuszności tej wizji, ba - w ogóle się tym nie zajmują. To stanowisko bardzo mocno zakorzenione w wierze, podbudowane katolicką filozofią, w zasadzie niefalsyfikowalne. Może sobie to stanowisko przyjmować wyłącznie osoba wierząca, która uznaje cały religijny kontekst. Medycynie i farmacji nic do tego. A jak się jest lekarzem czy farmaceutą, to się podlega zasadom tych zawodów, a nie zasadom papieża. Trzeba sobie umieć wybierać takie zawody, które nie kolidują z własną wiarą. Wolność wyznawania swojego światopoglądu musi kosztować. Za darmo, cudzym kosztem, prawdziwie wolnym się być nie da.