Dla pieszczochów chowanych na fastfódach i innym marketowym badziewiu taki nocny spacerek rzeczywiście musi być ekstremalnym bólem: bolą sflaczałe mięśnie, boli sflaczały umysł. Z "samotnością długodystansowca" zero wspólnego. Co tam za "przemiana" z tego bólu się uroi, trudno przewidzieć.
Gdy kiedyś wypuszczałem się na takie (bywało, że też samotne, ot w piątek coś człowieka nachodziło i w pociąg, pekaes, i w Polskę, by na poniedziałek do roboty zdążyć) wędrówki po górach, leśnych i bagiennych chaszczach nie było nie tylko gpsów, ale nawet (o zgrozo!) map, jeśli już to korzystało się z jakichś przedwojennych sklejek, potem kserówek, a jeśli i takich zdobyć nie było można to się szło na czuja: po wysokości i kierunku słońca, księżyca (gdy nie pochmurno), mchu na drzewach, kompasie - i w dzień i w nocy. Niewyobrażalne, nie było nawet komórek by "Ratunku!!!" w świat zawrzasnąć, gdy się kostkę skręciło, gdy sie na biwaku nocką dziki i inne dzikie zwierza do plecaków dobierały lub coś z tyłu głowy szeptało "już wysiadam". To były rzeczywiście warunki do pomedytowania, zachwycenia się dziełem bożym i rachunku sumienia. Zatem - nie przesadzajmy z tym ekstremalizmem po asfalcie z punktu A do punktu B.
Po co wymyślać teorie czym jest edk? Męka Jezusa, męka uczestnika edk. Jak sama nazwa mówi to jest droga krzyżowa. Jeden nazwie to przejściem z pkt A do B, inny sprawdzaniem wytrzymałości. Jednak zawsze to będzie droga krzyżowa. Może w innym terminie będzie to górska wędrówka, pochód pierwszomajowy czy grzybobranie, ale dzisiaj w przededniu Wielkanocy to jest droga krzyżowa. Taka jest idea i na nic próby jej neutralizacji.
Szczęść Boże! Ja nieco z innej beczki. Otóż dla mnie EDK (byłem drugi raz, na "niebieskiej", nie boli kilometrowo. Nogi to znoszą, o ile idziesz w odpowiednio silnie omadlanej intencji. Im bardziej boli, tym mniej to przeszkadza. EDK ma jednak swój wymiar przy przechodzeniu wieczorem przez wrocławski Rynek, i podczas schodzenia "pod prąd" ze Ślęży. W obu przypadkach bolą uwagi rzucane przez ludzi - i tego nie potrafię przeskoczyć. Gdy rozpoczynaliśmy wracali właśnie kibice z meczu - i nie byli wybredni w opiniach, pomimo wykrzykiwanych haseł o Bogu i Ojczyźnie, te hasła zostają na stadionie, w życie nie wchodzą. Przy schodzeniu zaś pod prąd rozgrillowanego i rozpiwionego towarzystwa pchającego się na Ślężę najdelikatniejszym był komentarz że chyba wampiry idę odganiać. Zasmucił mnie z kolei jeden chłopczyk - pytał Mamy - "czemu te dwa patyki są tak połączone?" - odpowiedzi nie dostał...
Gdy kiedyś wypuszczałem się na takie (bywało, że też samotne, ot w piątek coś człowieka nachodziło i w pociąg, pekaes, i w Polskę, by na poniedziałek do roboty zdążyć) wędrówki po górach, leśnych i bagiennych chaszczach nie było nie tylko gpsów, ale nawet (o zgrozo!) map, jeśli już to korzystało się z jakichś przedwojennych sklejek, potem kserówek, a jeśli i takich zdobyć nie było można to się szło na czuja: po wysokości i kierunku słońca, księżyca (gdy nie pochmurno), mchu na drzewach, kompasie - i w dzień i w nocy. Niewyobrażalne, nie było nawet komórek by "Ratunku!!!" w świat zawrzasnąć, gdy się kostkę skręciło, gdy sie na biwaku nocką dziki i inne dzikie zwierza do plecaków dobierały lub coś z tyłu głowy szeptało "już wysiadam". To były rzeczywiście warunki do pomedytowania, zachwycenia się dziełem bożym i rachunku sumienia.
Zatem - nie przesadzajmy z tym ekstremalizmem po asfalcie z punktu A do punktu B.