Niech zaproszą Justina Biebera i młodych będzie w kościele jeszcze więcej.A poważniej mówiąc, Hillsong nie gra muzuki liturgicznej, tylko festynową. Melodyjki ma takie właśnie - umcy umcy festynowe. Nic w tym złego oczywiście. Młodzieży oazowej się podoba.Wyrobionej muzycznie młodzieży oazowej nie podoba się takie granie zupełnie - bo to dość banalny pop, ubrany w świątobliwe szatki.Tak czy siak, miejscem dla takiej muzyki nie jest kościół.
Problem, o którym pisze La Stampa, rzeczywiście istnieje.Bierze się moim zdaniem stąd, że ton w parafiach nadają aktywistki parafialne, które lubują się w utworkach łzawo-sentymentalnych, a księża nie mają odwagi temu się sprzeciwić, mimo że znają wymogi liturgiczne. W trakcie większości mszy jest więc rzewna fisharmonia (obok stoją piękne barokowe organy), lub fisharmonia plus gitara. Czasem jeszcze flety i bongosy. Oprawczynie oprawiają, a ludzie często klaszczą. Księza w czasie mszy (poza mszą niedzielną) generalnie nie spiewają, bo msza gadana jest szybsza. A wszystko to w kraju, który był ojczyzną wspaniałej muzyki sakralnej.Właściwie aktualnie we Włoszech jedynie Tridentina ma zawsze godną oprawę. Jakoś opłaca się uruchomić organy.
Pouczający i refleksyjny artykuł, doskonale charakteryzujący aktualną sytuację również w naszym polskim kościele. Młodzi księża mają takie podstawowe braki w dykcji, intonacji w sposobie kształtowania i realizacji samogłosek, że rodzi się pytanie o realizację śpiewu w seminariach i poziom tej edukacji. Przecież śpiew od samego początku służy liturgii. Jeden z Ojców Kościoła powiedział kiedyś"...wszystko co najpiękniejsze..Bogu". Oddzielną sprawą, wymagającą zmian na lepsze, jest poziom prezentowanych muzycznych umiejętności, przez większość naszych organistów. Ich akompaniament i śpiew pozostawia, delikatnie mówiąc wiele do życzenia. Pogoń za niby nowoczesnością dopuszcza w czasie liturgii pieśni o wątpliwych wartościach , tak muzycznych jak i literackich. Kiedy w I klasie liceum na lekcji muzyki ilustrowałem średniowiecze w muzyce, utworami z tego okresu, służącymi liturgii, omawiając jednocześnie rolę Papieża Grzegorza I w kodyfikacji muzyki sakralnej w pierwszych wiekach średniowiecza, uczniowie moi stwierdzili , że widocznie muzyka towarzysząca liturgii pełniła już wtedy ważną rolę, skoro Papież borykając się pewnie z różnymi problemami w VI wieku, tyle miejsca poświęcił muzyce towarzyszącej liturgii. Inny zaś uczeń powiedział, że obecnie w wielu kościołach ........rzępolenie organistów przeszkadza w modlitwie. Może ten głos ......przeczytają Hierarchowie ?
W moim kościele organista gra tak głośno i śpiewa tak donośnie, że wierni nie muszą już śpiewać, bo są zagłuszeni. Poza tym nie da się nawet pomodlić w ciszy, bo jej NIE MA nawet po Komunii św.
Tydzień temu w trasie przez Ukrainę zaszedłem na niedzielną mszę do unickiej cerkwi. Mój kolega, angielski metodysta, zgryźliwie zauważył, że wierni śpiewali tak świetnie i ochoczo, że trudno uwierzyć, że to też są katolicy. I cóż - mogłem tylko przytaknąć.
Coś w tym jest, że my katolicy śpiewamy raczej cienko (choć są wyjątki). Jednak coś za coś, metodyści i szerzej protestanci mają problemy z wiarą i wiernymi (w skali nieporównywalnie większej od nas). Z dwojga złego zatem wolę nasze problemy- co mi po ładnych śpiewach w Kościele jeśli poza nim wiara i życie odbiegają od Ewangelii?
taaaak...Ewangeli nie znaja za to spiewac beda?Skoro kosciol stal sie sala koncertowa czyli "bebnem brzmiacym" to po kie licho taki kosciol? Papiez Francuszek sie nie nadaje bo kiepsko spiewa?
Dawniej właśnie w śpiewie przekazywane były prawdy ewangeliczne, często same teksty, jak w chorale, są fragmentami Pisma Świętego. Teraz mamy banalne teksty typu "Pan uuuuuu (następuje jakaś wokaliza albo mruczando) kocha mnie uuuuuuuuu (znowu wokaliza). Moje serduszko aaaaaaaaaaa bije Panie dla Ciebie uuuuuuuuuu" do tego kołysząc się i jeszcze z pokazywankami.
Dramat współczesnej muzyki sakralnej w wersji sacro-polo czyli tej tzw. młodzieżowej (choć wiek nie ma znaczenia) polega głownie na chęci zagłuszenia odbiorcy tak, aby nie słyszał braków muzycznych wykonawców czy też nie usłyszał banalnego tekściku rzewnej piosenki. Ale czego można wymagać, skoro urosło nam już kilka pokoleń uczestników infantylnych tzw. mszy dla dzieci. I ta infantylność pozostaje, co staje się żenujące, gdy dotyka ludzi koło 40-50 letnich i starszych.
Natomiast gregoriana i to łacińska dziś jest już obca dla katolików. Niestety.
Należy wrócić do Mszy przedsoborowej i wtedy znikną z kościoła bębenki, gitary, a z nimi szybko pozbędziemy się infantylnych piosenek pielgrzymkowo-religijnych.
"Ludzie tez znikna" - ciekawe, bo ludzie znikają mimo że teoretycznie znają od niemowlęcia język w którym się obecnie sprawuje Liturgię.
Rozumiem też, że dla współczesnego człowieka, jakże obytego w świecie nauczenie się kilku modlitw w języku łacińskim przekracza jego percepcje. Ale za to kilka zdań w innych językach opanowuje bo potrzebuje tego dla swej wakacyjnej wygody
Opisne problemy istnieją w Kościele od średniowiecza. Można by napisać historię muzyki kościelnej jako historię nadużyć i walki z nimi. Ale to temat na habilitację.
Komentatorom, którzy widzą rozwiązanie w powrocie do łąciny i gregorianki przypominam, że praktyka wykonywania chorału bardzo daleko odbiegała od wyobrażeń większości tu piszących i pełna była nadużyć. Wstawki czy "wycinanki" były na porządku dziennym. Wyobraźcie sobie np. wstawianie ozdobników na świeckie melodie czy śpiewanie w Gloria co drugiego wersetu i zastępowanie reszty utworami instrumentalnymi. Gust muzyczny jest dynamiczny. Chorał znudził się i wyewoluował w inne style by powrócić w XIXw. na fali "historyzmu" i zainetereowania średniowieczem. Oczywiście wrócił nie w oryginalnej postaci ale w ówczesnym wyobrażeniu o niej. Śpiewanie go współcześnie nie jest łatwe, bo wymaga zrozumienia notacji. Zresztą i dawniej był on domeną wyszkolonych grup, a nie ogólu wiernych.
Dużo sensowniejszy jest postulat muzycznej edukacji w seminariach, choć i ona sprawy nie rozwiąże.
Poza tym dotychczasowe próby definicji muzyki sakralnej nie są zbyt udane. Przede wszystkim nie wiemy jaka muzyka podoba się Bogu, a wszelkie dywagacje na ten temat to tylko ludzkie spekulacje i ludzkie preferencje estetyczne.
Jedynym rozwiazaniem tego problemu jest stala i dobrze przemyslana edukacja muzyczna na wszystkich poziomach. Edukacja ksiezy w seminariach .Dobrze przgotowani zawodowi muzycy koscielni. Systematyczne cwieczenie spiewu z wiernymi w parafiach. Specjalna troska o repertuar zarowno dawny jak i wspolczesny. Wazne jest tez stworzenie dobrego klimatu i uswiadomienie ze muzyka jest czyms waznym i potrzebnym. Jezeli przyjmie sie takie zalozenia i polaczy z dlugotwalym powszecznym wysilkiem to z czasem poziom muzyki stanie sie zadowalajacy , jesli nie dobry. To sa oczywiscie pobozne zyczenia. Ale nie jest to niemozliwe do zrealizowania. Potrzeba wielu zdeterminowanych a zarazem dobrze przygotowanych duchowo i muzycznie ludzi ktorzy by chcieli to wspolnie zmienic.
Teraz mamy banalne teksty typu "Pan uuuuuu (następuje jakaś wokaliza albo mruczando) kocha mnie uuuuuuuuu (znowu wokaliza). Moje serduszko aaaaaaaaaaa bije Panie dla Ciebie uuuuuuuuuu" do tego kołysząc się i jeszcze z pokazywankami.
Ale czego można wymagać, skoro urosło nam już kilka pokoleń uczestników infantylnych tzw. mszy dla dzieci.
I ta infantylność pozostaje, co staje się żenujące, gdy dotyka ludzi koło 40-50 letnich i starszych.
Natomiast gregoriana i to łacińska dziś jest już obca dla katolików. Niestety.
Rozumiem też, że dla współczesnego człowieka, jakże obytego w świecie nauczenie się kilku modlitw w języku łacińskim przekracza jego percepcje. Ale za to kilka zdań w innych językach opanowuje bo potrzebuje tego dla swej wakacyjnej wygody
Komentatorom, którzy widzą rozwiązanie w powrocie do łąciny i gregorianki przypominam, że praktyka wykonywania chorału bardzo daleko odbiegała od wyobrażeń większości tu piszących i pełna była nadużyć. Wstawki czy "wycinanki" były na porządku dziennym. Wyobraźcie sobie np. wstawianie ozdobników na świeckie melodie czy śpiewanie w Gloria co drugiego wersetu i zastępowanie reszty utworami instrumentalnymi. Gust muzyczny jest dynamiczny. Chorał znudził się i wyewoluował w inne style by powrócić w XIXw. na fali "historyzmu" i zainetereowania średniowieczem. Oczywiście wrócił nie w oryginalnej postaci ale w ówczesnym wyobrażeniu o niej. Śpiewanie go współcześnie nie jest łatwe, bo wymaga zrozumienia notacji. Zresztą i dawniej był on domeną wyszkolonych grup, a nie ogólu wiernych.
Dużo sensowniejszy jest postulat muzycznej edukacji w seminariach, choć i ona sprawy nie rozwiąże.
Poza tym dotychczasowe próby definicji muzyki sakralnej nie są zbyt udane. Przede wszystkim nie wiemy jaka muzyka podoba się Bogu, a wszelkie dywagacje na ten temat to tylko ludzkie spekulacje i ludzkie preferencje estetyczne.