Ambasada brytyjska w Warszawie. Ul. Kawalerii 12 od 22.00 śr, czw, pt. Byłam między 22.40 w śr a 0.30 w czw. Dużo świeczek, pluszaków, napisy, zdjęcia Alfiego. Modliliśmy się (również wspólnie)... Staliśmy w milczeniu... Rozmawialiśmy... Za nami policja koło samochodu... Przez chwilę ktoś z kamerą... Świeczki co chwila gasły w silnych porywach zimnego wiatru... I to nieustanne zapalanie świeczek na nowo... i jeszcze raz... i jeszcze... - to była bardzo symboliczna "modlitwa ciałem" za Alfiego, za jego rodziców i... za świat, w którym nieustannie trzeba zapalać miłość na nowo... i jeszcze raz... i jeszcze... Nie wiem, co z tego doczeka poranka...
Mamy z żoną identyczną sytuację, nasz syn choruje na (prawdopodobnie) identyczną genetyczną chorobę neurologiczną, która skutkuje w skrócie obumieraniem komórek w mózgu. Z żoną zdecydowaliśmy sami po kilku tygodniach na respiratorze o odłączeniu go od aparatury, wcześniej naszą decyzję konsultowaliśmy z wierzącymi lekarzami, księżmi itd. Proszę o zapoznanie się np. z poniższym tekstem: http://archidiecezja.lodz.pl/2014/12/zaniechanie-i-wycofanie-sie-z-uporczywego-leczenia-podtrzymujacego-zycie-u-dzieci-diagnostyka-prenatalna-pozytywne-strony-referat-pani-profesor-jadwigi-moll/
Dodam jeszcze, że nasz syn również wbrew temu co mówili lekarze żyje, jest w domu, nie wymaga wspomagania oddechu. Spędza ostatnie tygodnie, czy też miesiące życia tam gdzie jego miejsce, czyli w domu z rodzicami.
PONURY to wy podjeliscie ta decyzje, nikt wam tego nie narzucił, nie uwięził waszego dziecka w szpitalu. nie wyobrazam sobie byc w takiej sytuacji jak ci biedni rodzice i dziecko. szpital chciał im to dziecko zabic ' dla jego komfortu'. jakim cudem przypisał sobie to prawo. jesli dziecko ma umrzec niech umrze naturalnie a nie poprzez wstrzykiwania trucizny - bo to chcieli zrobic lekarze. wasze ma to szczescie ze jest w domu...z wami. alfiiemu chca to odebrac. to podejscie jest dla mnie wrecz psychopatyczne. tak jakby uwzieli sie na to dziecko.