Wolontariat oczywiście jest zły, bo nie niesie ze sobą podatków. Może "dobrym pomysłem" byłoby opodatkować dochód placówek wynikający z wolontariatu? Od pewnego już czasu zastanawiam się nad istotą państwowości, a co za tym idzie, nad sensem istnienia podatków. Ilekroć słyszę w słowach polityków ton świadczący o nadrzędnym prawie państwa do ściągania podatków to coś we mnie wzbiera. Choćby szczere pragnienie wprowadzenia kas fiskalnych wszędzie gdzie się da, a najlepiej również w parafiach. Skąd ten pomysł, że każdy przepływ gotówki musi być opodatkowany. Czemu żebrak łamie prawo, gdy użebrze i nie opodatkuje kilkadziesiąt złotych? Skąd pomysł, że ulga to dochód? Nadrzędnym jest prawo człowieka do korzystania z wypracowanych dóbr zgodnie z własną wolą. Dopiero z tej woli obywatela wynika wtórne prawo państwa do dysponowania częścią _jego_ dóbr dla jego _dobra_. Wola z kolei wynika m.in. z obowiązku chronienia siebie, swoich bliskich oraz swojego majątku. Marzy mi się obserwować debatę publiczną na temat takich pryncypiów, żeby skończyły się teksty o tym ile to skarb państwa "zarobił".
Natomiast w Gazecie Wyborczej spotkałam postulat całkiem komediowy. Odgrzano dość już stary wywiad z ks. Franciszkiem Longhamps de Berier. Istnienie wady rozwojowej jest albo faktem biologicznym albo bzdurą. Nie zamierzam dociekać, o co właściwie chodziło, czy ktoś się przejęzyczył. Szkoda czasu. Niezależnie jednak od istnienia lub nie dodatkowej bruzdy u dzieci narodzonych z zapłodnienia in vitro oczekiwanie, by tę wypowiedź zdementował Episkopat sięga szczytów absurdu. Jedynymi osobami, których wypowiedzi można by oczekiwać w tej sprawie, są genetycy.
Smutne dla mnie jest to, ze ksiadz, prawnik z wyksztalcenia wyglasza tezy, ktore moglby glosic wlasnie jedynie genetyk.
A jako ksiadz glosi to niejako publicznie jako przedstawiciel Kosciola.
Bo my chyba ciagle mamy niejasna sytuacje: kiedy kaplan jest przedstawicielem oficjalnym Kosciola, a kiedy jest osoba prywatna? Kiedy glosi poglady prywatne, ktore moga byc i bzdurne, jak i nam sie zdarza, a kiedy sa w pewnym sensie opinia Kosciola?
Od pewnego już czasu zastanawiam się nad istotą państwowości, a co za tym idzie, nad sensem istnienia podatków. Ilekroć słyszę w słowach polityków ton świadczący o nadrzędnym prawie państwa do ściągania podatków to coś we mnie wzbiera. Choćby szczere pragnienie wprowadzenia kas fiskalnych wszędzie gdzie się da, a najlepiej również w parafiach. Skąd ten pomysł, że każdy przepływ gotówki musi być opodatkowany. Czemu żebrak łamie prawo, gdy użebrze i nie opodatkuje kilkadziesiąt złotych? Skąd pomysł, że ulga to dochód? Nadrzędnym jest prawo człowieka do korzystania z wypracowanych dóbr zgodnie z własną wolą. Dopiero z tej woli obywatela wynika wtórne prawo państwa do dysponowania częścią _jego_ dóbr dla jego _dobra_. Wola z kolei wynika m.in. z obowiązku chronienia siebie, swoich bliskich oraz swojego majątku. Marzy mi się obserwować debatę publiczną na temat takich pryncypiów, żeby skończyły się teksty o tym ile to skarb państwa "zarobił".
Natomiast w Gazecie Wyborczej spotkałam postulat całkiem komediowy. Odgrzano dość już stary wywiad z ks. Franciszkiem Longhamps de Berier. Istnienie wady rozwojowej jest albo faktem biologicznym albo bzdurą. Nie zamierzam dociekać, o co właściwie chodziło, czy ktoś się przejęzyczył. Szkoda czasu. Niezależnie jednak od istnienia lub nie dodatkowej bruzdy u dzieci narodzonych z zapłodnienia in vitro oczekiwanie, by tę wypowiedź zdementował Episkopat sięga szczytów absurdu. Jedynymi osobami, których wypowiedzi można by oczekiwać w tej sprawie, są genetycy.
Smutne dla mnie jest to, ze ksiadz, prawnik z wyksztalcenia wyglasza tezy, ktore moglby glosic wlasnie jedynie genetyk.
A jako ksiadz glosi to niejako publicznie jako przedstawiciel Kosciola.
Bo my chyba ciagle mamy niejasna sytuacje: kiedy kaplan jest przedstawicielem oficjalnym Kosciola, a kiedy jest osoba prywatna? Kiedy glosi poglady prywatne, ktore moga byc i bzdurne, jak i nam sie zdarza, a kiedy sa w pewnym sensie opinia Kosciola?