publikacja 10.10.2014 14:06
Świadectwo ojca, który odkrył zakamuflowaną deprawację w programie szkoły swej córki. A także propozycje dla każdego rodzica w Polsce - na końcu tekstu.
Przypadkowo zaangażowałem się w zatrzymanie „edukacji seksualnej” w gimnazjum mojej córki.
Było tak: 11 września b.r. musiałem pójść na zebranie rodziców w 1 klasie gimnazjum, ponieważ moja żona zachorowała. Wybrano mnie tam do Rady Rodziców. Głosowaliśmy nad dziesięcioma uchwałami. Osiem zostało przeczytanych i uchwalonych. Były proste i przeważnie głosowaliśmy wszyscy za uchwaleniem. Dwie ostatnie uchwały dotyczyły „Programu wychowawczego” i „Programu profilaktycznego”. Niestety Pani przewodnicząca nie miała ze sobą tych „Programów”, ale mówiła, że są standardowe i były przygotowywane w zeszłym roku przez poprzednią Radę Rodziców w porozumieniu z Radą Pedagogiczną. Zostaliśmy też poinformowani, że „Ustawa o systemie oświaty” mówi, że programy muszą być przyjęte do 30 września. W związku z tym, że następne nasze spotkanie będzie w połowie października, to dzisiaj powinniśmy je uchwalić. Jeżeli nie uchwalimy, to dyrektor, w porozumieniu z organem sprawującym nadzór pedagogiczny, przyjmie własny program, który może być gorszy.
Wydawało mi się niezręczne to, że mieliśmy głosować nad czymś, o czym nie mieliśmy pojęcia. Poprosiłem, abyśmy te Programy otrzymali e-mailem, a potem zagłosujemy również mail-em.
Otrzymaliśmy maila po czterech dniach, tj. 15 września wieczorem. Tam była informacja, że uwagi powinniśmy wnieść do 18 września. Wydało mi się dziwne, że wysłanie maila zajęło przewodniczącej 4 dni, a my musieliśmy zapoznać się z materiałem i przesłać uwagi w ciągu 3 dni. W związku z tym zacząłem studiować „Programy” bardzo dokładnie.
„Program wychowawczy” był dobry. „Program profilaktyczny” był również dobry, poza jednym wyjątkiem. Na trzeciej stronie były następujące informacje:
Analizę tę wysłałem do rodziców z klasy i przewodniczącej Rady Rodziców z prośbą o przesłanie do członków RR, którzy mieli sami określić, czy wyślą do swoich klas. Tylko przewodnicząca miała kontakty do pozostałych członków RR. Niestety nie wysłała im tych informacji.
Jeszcze tego samego dnia, 16 września: wieczorem poszukałem w internecie programu „Bezpieczniejszy nastolatek”. Okazało się, że prowadzi go zewnętrzna Fundacja. Poprosiłem ich o materiały, ale niestety do tej pory ich nie uzyskałem, zamiast tego w mailu od Fundacji otrzymałem taką informację: „ Zajęcia prowadzone są metodami interaktywnymi (m.in. burza mózgów, praca w parach, praca w grupach)”. Ciarki mi przeszły po plecach, bo wyobraziłem sobie, że obca osoba robi tam co chce.
Na początku chciałem tylko uzyskać wiedzę na ten temat. Edukacja w sprawach seksualności jest ujęta w ramy przedmiotu „Wychowanie do życia w rodzinie”. Wszystkie wymienione w rubryce „Edukacja seksualna młodzieży” tematy znajdują się w podstawie programowej przedmiotu. Książkę „Wychowanie do życia w rodzinie” widziałem i bardzo podoba mi się kontekst, w którym te tematy są poruszane. To samo chciałem uzyskać od „edukatorów seksualnych” - książkę lub inne materiały. Niestety, trafiłem na blokadę informacyjną, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że coś niefajnego jest w tym programie.
Okazało się, że tylko rodzice, którzy złożyli oświadczenie, że nie chcą „Edukacji seksualnej”, mogli dzieci ochronić przed tym. Niestety rodzice nie byli informowani o zajęciach z „Edukacji seksualnej”. Skoro nie wiedzieli, to nie składali oświadczenia, a w związku z tym większość dzieci była poddana temu programowi.
Wtedy odpuściłem. Uznałem, że jest jakaś moc, która promuje ten program i musi to być przeprowadzone. Będąc jednak w szkole złożyłem oświadczenie, że nie chcę aby moja córka była „edukowana seksualnie”. Szkoda było mi tylko dzieci, które będą „edukowane seksualnie”, a ich rodzice nawet nie będą o tym wiedzieli.