publikacja 10.12.2015 15:20
Szermierze zaczęli trening. Zakręcili palcatami, wykręcili kilka młyńców. Powietrze cięte drewnianymi kijami zajęczało. Padł sygnał i klik-klak – wbrew, wlic, odlew, nyżkiem…
Unik, natarcie, pchnięcie. Klik-klak - uderzały w siebie drewniane pałki. Szybciej i szybciej. Rytmicznie, równo. Jakby tik-tak – cofał się zegar – prędzej i prędzej, lat dwieście, trzysta, czterysta…
Wiedeń, 12 września 1683. Popołudnie. Król Jan III Sobieski spojrzał z góry w kierunku wojsk wezyra. Po całym dniu przedzierania się przez Las Wiedeński wreszcie kawalerzyści mieli otwartą drogę w kierunku przeciwnika. Jednak coś królowi spokoju nie dawało. Winnice z podmurowanymi ogrodzeniami, rowy, ukryci między drzewami janczarzy, ukryte w chaszczach pułapki i wilcze doły… Zbyt wiele rzeczy mogło jeszcze utrudnić atak polskiej jeździe i kawalerii antytureckiej koalicji. Rozkazał więc król jednej z chorągwi husarskich królewicza Aleksandra Sobieskiego wyruszyć z uderzeniem rozpoznawczym. Popatrzył w kierunku namiotu wezyra i wydał rozkaz. Zadanie miał wykonać porucznik Zygmunt Zbierzchowski. Z zaledwie dwustoma ludźmi ruszył w samo centrum tureckiej armii. Husaria pochyliła kopie, załopotały chorągiewki, zaświszczało powietrze jak w rozpostartych skrzydłach drapieżników. Żelazne groty zwróciły się przeciw Turkom. Ci, choć przewagę liczebną mieli ogromną, zaskoczeni i przerażeni impetem uderzenia, uskoczyli, otoczyli garstkę rycerzy i natarli na nich ze skrzydeł. Nad polem wali wzniosła się bitewna kurzawa. Król ponoć widząc, co się dzieje, wyciągnął nad wojskiem krucyfiks i wykonał znak krzyża. Kurz powoli zaczął opadać, a stojące jeszcze na wzgórzu główne siły koalicji, zobaczyły, jak wysłani z de facto samobójczą misją żołnierze, wyrzynają sobie szablami drogę ucieczki, tnąc wbrew, wlic, wtrok, na odlew.... Chorągiew straciła kilkunastu husarzy i wielu pocztowych, jednak Zbierzchowskiemu udało się z resztą ludzi wrócić do króla. Stało się jasne, że można Turków bić z zajętych przez koalicjantów pozycji.
Wiadomo, jakie były dalsze losy bitwy i jaką rolę odegrała w zwycięstwie nad prawie dwukrotnie liczniejszą Turecką armią husaria. Pytanie nasuwa się jedno: jak to możliwe, że polscy uskrzydleni rycerze byli w stanie – nie tylko pod Wiedniem, ale w wielu mniejszych, mniej znaczących, acz spektakularnych bitwach czy potyczkach – roznieść na kopiach i szablach przeważające siły wroga.
Można wierzyć, że taki mamy klimat. Albo też ufać prawdziwości porzekadeł typu: „od żuru chłop jak z muru”. Czy w żurze gustowali panowie towarzysze, tego nie wiadomo, jednak faktem jest, że przez około 100 lat na husarię nie było mocnych. Formacja obrosła legendą, która żyje do dziś i którą można wykorzystać, by również dziś promować najlepsze wzorce i ideały, którymi kierowali się, a przynajmniej powinni, panowie szlachta z doborowych chorągwi husarskich.
„Bóg i Pan nasz wielki błogosławiony dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu, o jakiej wieki przeszłe nigdy nie słyszały” tak 13 września 1683 pisał w liście do swej ukochanej Marysieńki Król Jan III Sobieski opisując zwycięstwo pod Wiedniem. List króla jest jednym z przykładów etosu rycerskiego, jakim powinna się kierować szlachta – także na placu boju.
Etos ten budował najbardziej znany polski kaznodzieja – ks. Piotr Skarga. Z jego tekstów z początku XVII wieku wyłania się obraz żołnierza polskiego wiernego Bogu i ojczyźnie, walczącego w obronie kraju, wiary i Ewangelii. „Mniemają drudzy, iż żołnierz pobożnym być i zbawienia swego w stanie tym najdować nie może. Niech tego nikt nie mówi, a zwłaszcza o chrześcijańskim żołnierzu, który królom i urzędom służąc, Panu Bogu samemu, od którego oni moc mają, służy. Miecza sam swowolnie nie bierze, ale podany urzędownie ma, na dobro pospolne” – czytamy w „Nauce wtórej...” Żołnierskiego Nabożeństwa.
Związek wartości patriotycznych i religijnych, na który zwracał uwagę m.in. Piotr Skarga, inspiruje ludzi do dziś. Tę inspirację można zobaczyć podczas spotkań i treningów Klubu Miłośników Dawnego Oręża i Walki Tym Orężem „Signum Polonicum”.
Twórcą klubu jest Zbigniew Sawicki z Zawiercia. Przez wiele lat trenował wschodnie sztuki walki. Na początku lat 80-tych XX utworzył w Zawierciu sekcję sztuki walki im Bolesława Chrobrego. W 1985 roku przekształciła się w koło, a w 1986 – w Klub Miłośników Dawnego Oręża Polskiego i Sztuki Walki tym Orężem.
Już sama nazwa „Signum Polonicum” znaczy „znak polski”. Tym charakterystycznym znakiem rozpoznawczym Polaków jest szabla – zwłaszcza tzw. szabla husarska. W dużym skrócie – przyszła do Polski ze Wschodu, a upowszechniła się w wojsku dzięki pochodzącemu z Siedmiogrodu królowi Stefanowi Batoremu. Polscy szermierze upodobali ją sobie, gdyż była bronią wszechstronną. Można było nią zarówno ciąć, jak i zadawać pchnięcia. Świetnie sprawdzała się w walce ze wschodnimi ludami – jak Turcy, Tatarzy czy kozacy. I co najważniejsze – świetnie nadawała się do walki konnej, a to właśnie dzięki kawaleryjskim zdolnościom i świetnym koniom husaria przez lata nie miała sobie równych.
Piotr Ścibski prowadził zajęcia podczas seminarium "Signum Polonicum" w Katowicach Jan Drzymała /Foto Gość