Żaden młody kwiat, wystawiony bez wody na pustynię, nie ostoi się.
Gdyby religia w szkole miała być lekarstwem na wszystkie problemy Kościoła już dawno powinniśmy mieć pełne świątynie wiernych, minimalną ilość rozwodów i związków niesakramentalnych, funkcjonujące w oparciu o zasady katolickiej nauki społecznej państwo i wiele innych dobrodziejstw, będących naturalnym owocem tejże obecności. Tymczasem rzeczywistość ma się na odwrót do statystyki, co zmusza do zastanowienia się i postawienia oczywistego w takiej sytuacji pytania. Skoro jest tak dobrze dlaczego jest tak źle?
Dyżurna odpowiedź, często powtarzana przez ludzi Kościoła, jest znana. Bo media, bo lewica, bo Unia i złe wpływy konsumpcyjnej cywilizacji Zachodu, bo rodzina nie spełnia wszystkich swoich zadań. Właśnie ta ostatnia. Stare programy duszpasterskie, jeszcze z czasów Wielkiej Nowenny i peregrynacji, stawiały na rodzinę Bogiem silną. Pamiętam to hasło wielu inicjatyw duszpasterskich i tłumy uczestniczących w nich wiernych. Znów skutek odwrotny do zaplanowanego? Równocześnie wielu wskazywało na brak elit i rozdźwięk między tzw. religijnością narodu i religijnością życia. Dla ilustracji z przekąsem powtarzano humor o spotkaniu dwóch pierwszych sekretarzy organizacji partyjnych na procesji Bożego Ciała. Towarzyszu, wy też tu – pytał starszy młodszego. Tak – padła odpowiedź – bo ja wszędzie tam, gdzie są przeciw. Warto przypomnieć, co przy okazji mówiono o apelujących o formację elit i badających religijność Polaków. Dziś dziwić może i wywołać uśmiech na twarzy twierdzenie, że prowadzący wspomniane badania socjologiczne mieli być najbardziej antyklerykalnym środowiskiem w Polsce.
Warto zatem pokusić się o stwierdzenie brzmiące być może jak hasło rewolucji. Religia w szkole nie jest najważniejszym zadaniem dla Kościoła w Polsce. Wynika to nie tyle z moich osobistych przekonań i doświadczeń, co z samej nauki Kościoła. Na poparcie tej tezy pozwolę sobie na przydługi jak na redakcyjny komentarz cytat. Pochodzi z kluczowego dla podjętego tematu dokumentu, wydanego w 1997 roku przez Kongregację ds. Duchowieństwa Dyrektorium Ogólnego o Katechizacji. W punkcie 258 czytamy:
„Aby katecheza zdołała rozwinąć całą skuteczność w misji ewangelizacyjnej parafii, trzeba spełnić pewne warunki:
a) Katecheza dorosłych powinna nabrać pierwszorzędnego znaczenia. Chodzi o rozwijanie „katechezy osób ochrzczonych, prowadzonej w formie katechumenatu i wykorzystującej pewne elementy Obrzędów chrześcijańskiego wtajemniczenia dorosłych, które służą odkryciu i przeżywaniu ogromnych i nadzwyczajnych bogactw i odpowiedzialności wynikających z otrzymanego chrztu".
b) Z nową odwagą należy zaproponować głoszenie tym, którzy są daleko, i osobom obojętnym religijnie. Podstawowe znaczenie mogą mieć w tym względzie spotkania przedsakramentalne (przygotowanie do małżeństwa, do chrztu i do pierwszej Komunii świętej dzieci…).
c) Jako solidnego punktu odniesienia dla katechezy wymaga się obecności centrum wspólnotowego złożonego z dojrzałych chrześcijan, już wtajemniczonych w wiarę, dla których należy zarezerwować odpowiednią i zróżnicowaną opiekę duszpasterską. Będzie można łatwiej osiągnąć ten cel, jeśli będzie się rozwijać w parafiach formację małych wspólnot kościelnych.
d) Jeśli te poprzednie warunki, odniesione przede wszystkim do dorosłych, zostaną zrealizowane, w dużym stopniu będzie z nich korzystać katecheza przeznaczona dla dzieci i młodzieży, która zawsze pozostaje nieodzowna..”
Tekst jest na tyle jasny i oczywisty, że nie wymaga dodatkowego komentarza. Dla ilustracji pokuszę się jedynie o przywołanie pewnej historii. Pod koniec lat osiemdziesiątych na naszej wspólnotowej Eucharystii pojawił się młody człowiek, z odległego kilkadziesiąt kilometrów miasta. Zapytany jak trafił opowiedział o Ewangelizacji na festiwalu w Jarocinie. Prowadzący ją wówczas ojciec Andrzej Madej powiedział mu, że spotkanie z Jezusem będzie ziarnem rzuconym na miejsce skaliste jeśli nie znajdzie odpowiedniego klimatu w małej wspólnocie. Po czym… dał mu adres, gdzie powinien się zgłosić. Ewangelizator nie wymyślił nic nowego. Chrzest przecież jest nazywany bramą do Kościoła, a w liturgii sakramentu do dziś jest przewidziana procesja z kaplicy chrzcielnej do miejsca, gdzie wspólnota sprawuje Eucharystię. Można powiedzieć, że jest to w jakimś sensie obrzęd wskazujący. Kościół pokazuje ochrzczonemu i jego najbliższym, gdzie ma się dokonywać wzrost wyznanej przed chwilą wiary.
Pozostaje zapytać co stoi na przeszkodzie, by iść wskazaną w Dyrektorium drogą. Jasno trzeba powiedzieć, że musi nastąpić duża zmiana mentalna. Pisałem o tym już kilka razy. Model dobrego duszpasterza i dobrego duszpasterstwa sprowadza się do trzech „k”. Konfesjonał, kancelaria, katecheza. Przy czym ta ostatnia rozumiana jest jako lekcja szkolna. Inne zaangażowanie najczęściej postrzegane jest jako prywatne hobby konkretnego księdza. Na tyle prywatne, że po jego odejściu mało kto jest zainteresowany tym, co dzieje się z rozpoczętą przez poprzednika pracą. W ten sposób wymiera wiele rokujących duże nadzieje na przyszłość wspólnot i grup.
Patrząc na rozpad tych dynamicznych wspólnot słyszymy powołujących się na tzw. argument Gamaliela. Gdyby były z Boga z pewnością by się ostały. Nie zgadzam się. Żaden młody kwiat, wystawiony bez wody na pustynię, nie ostoi się. To przecież „mała grupa jest w końcu odpowiednim miejscem do przyjęcia tych, którzy zakończyli proces katechizacji” (DOK 264).
Nie kwestionuję sensu wołania o religię w szkole. Uważam jednak, że obok tej dużej rzeszy upominających się i uzasadniających sens nauczania szkolnego potrzebna jest druga grupa wierzących, którzy równie głośno powiedzą: dobrze, ale nie tylko szkoła i nie przede wszystkim szkoła.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.
Według przewodniczącego KRRiT materiał zawiera treści dyskryminujące i nawołujące do nienawiści.
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.