I ostatnie dni, i przyszłe tygodnie to dla wielu czas wytężonej pracy – różnorakie końce roku, prace semestralne, przedostatnie sprawdziany, matury, egzaminy ósmoklasisty i tak dalej.
Części z nas to jakby nie dotyczy – piszę „jakby”, bo ta atmosfera udziela się przecież siłą rzeczy nie tylko rodzicom. Egzamin to jakaś weryfikacja wiedzy i umiejętności – cokolwiek byśmy o jakimś konkretnym nie myśleli, bo zwykle jest też powodem do narzekań, słusznych lub nie: że nie ta pora, nie ten pytający, nie ta treść, nie ta punktacja albo w ogóle po co. Cała ta sytuacja bycia uczniem, kimś, kto jest sprawdzany i kto na zakres tego sprawdzania ma wpływ niewielki lub wręcz żaden – wydaje się powtarzać w wielu różnych konfiguracjach.
Sprawdza nas na przykład życie. To na pewno. Weryfikuje deklaracje i to, co nam się wydaje na własny temat. Bolesne to czasem, ale i inspirujące, uspokajające nawet. Że będziemy mieli okazję. Zabłysnąć? Może raczej dać coś od siebie, dojrzewać.
W tramwaju ostatnio rozmowę kilku uczennic słyszałam. O terminach i poprawianych sprawdzianach – bo to przecież teraz system przelicza oceny końcowe, wyciągając średnią z tych zdobytych przez cały semestr. W każdym razie ktoś tam miał coś zaliczyć, ktoś coś donieść i pozytywną oceną podnieść o kilka punktów średnią, aby i końcowa ocena była do przyjęcia. Dużo w tej rozmowie emocji było (ach, gdzie te czasy! żebyśmy tylko takie problemy mieli…). Zaskoczyła mnie myśl nagła, że o tych „kilka punktów” to i my możemy podnieść własną średnią w wielu dziedzinach. Ubolewamy przecież, że postępów dajmy na to przez rok żadnych, wpadka za wpadką, człowiek jakoś zawodzi i wie, że zawodzi – a tutaj takie młode osobniki słusznie kombinują, szukają sposobu wyjścia. Możemy zrobić to albo tamto, jakiś mały krok. Nie unosić się hardością, że to niewiele. Próbować, uparcie próbować.
Tych hardych zresztą i w szkole nie brakuje. Obliczają: iść na poprawę sprawdzianu już nie warto. Bo jakby nawet dostali cztery (a małe szanse), to średnia i tak za mało wzrośnie, by zmienić ocenę końcową. Niby słusznie, ale czy tylko o to chodzi, o średnią? Czy nie liczą się włożona praca, zdobyta wiedza, umiejętność rozeznania swoich możliwości? Taka presja punktacji, przeliczania wszystkiego, jakbyśmy byli na nieustającym egzaminie – o, to też łatwo dostrzec nie tylko w szkole. Niepostrzeżenie, w wielu kontekstach przestaje się liczyć to, kim jesteśmy. Ważne, by ogłaszać kolejne sukcesy: najlepiej w chwytliwym layoucie, wszem i wobec. Albo takie rozliczanie innych. Wciąż. Dostrzeganie, ile im brakuje do doskonałości. Mówienie o tym, nieważne czy kto chce słuchać i po co. Albo Pan Bóg w roli egzaminatora, słuchacza skarg na porę i zakres rozliczeń. I wszechobecny brak naszej własnej bezinteresowności – duchowe rankingi, premie, urlopy, pochwały, to co nam się należy. Słusznie należy?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Chodzi o wypowiedź Franciszka ze spotkania z włoskimi biskupami.
"Całe państwo polskie działało wspólnie na rzecz pana uwolnienia"
Ponad trzy tygodnie temu wojsko Izraela rozpoczęło ofensywę na to miasto.
TOPR ewakuowało 15 turystów nieprzygotowanych na warunki na szlaku.