Uwierzyliśmy, że Kościół może tylko zwyciężać. Była li to wiara naiwna?
Był rok osiemdziesiąty drugi lub trzeci. Idąc w Częstochowie obok tak zwanego trójkąta bermudzkiego, a potem wracając ulicami Kalisza, śpiewaliśmy piosenkę, dającą nam wówczas – tak się przynajmniej zdawało – poczucie siły. „Kiedy już pójdziemy za Jezusem. Kiedy wszyscy palcami wytkną nas. Kiedy świat odwróci się plecami – my pokażemy swoją twarz.” To, co miało umocnić, okazało się proroctwem, choć jego spełnienie nijak ma się do ówczesnych marzeń o rzeczpospolitej chrześcijańskiej. Bo – nie ma co ukrywać – taki podtekst miała piosenka. Padną mury, znikną gnębiciele, a my, chrześcijanie, będziemy przechadzać się z podniesioną głową, dumni z urządzonego przez nas i na nasz sposób świata.
Każde następne spotkanie, pielgrzymka, uroczystość, gromadzące tysiące i miliony, upewniało w przekonaniu, że spełnia się wymarzony scenariusz. Uwierzyliśmy, że Kościół może tylko zwyciężać. Była li to wiara naiwna?
I tak i nie. Bo przecież za każdym razem gdy gromadzimy się na Eucharystii, celebrujemy zwycięstwo Chrystusa nad śmiercią i grzechem. Liturgia karmi nas tekstami o podążaniu za zwycięskim Pasterzem, wizją świata bez płaczu i narzekania, a w uszach pobrzmiewają słowa piątego rozdziału Pierwszego Listu świętego Jana. ”Wszystko, co z Boga zrodzone, zwycięża świat.” Zatem dlaczego sugerujemy naiwność?
Dla żyjących na co dzień słowem Bożym i nauczaniem Kościoła odpowiedź nie stanowi trudności. „W Bogu nie ma pychy” – powiedział nie tak dawno Benedykt XVI w rozważaniu na Anioł Pański, a Jezus w czytaniach mszalnych kilkakrotnie wskazywał na konieczność przejścia drogi krzyża. Naiwnością jest oczekiwanie zwycięskiego poranka z pominięciem godzin upokorzenia i konania, gdy umęczona twarz nie wzbudza zachwytu, prowokując raczej do zakrycia.
Coraz częściej można usłyszeć pytania o kształt duszpasterstwa. Porywającego tłumy, zapełniającego kościoły, przemieniającego świat zgodnie z duchem Ewangelii. Choć mam za sobą duże doświadczenie parafii, ruchów i wspólnot, choć sporo przeczytałem i przemyślałem, muszę przyznać się do pewnej bezradności. Każdy czas, a nasz w sposób szczególny, to swoista nowość. Nowość, nie dająca się porównać ani z upadkiem świata starożytnego, ani z reformacją, ani z jakimkolwiek innym przełomem.
Jedno nie ulega wątpliwości. Tym nowym czasom mamy pokazać twarz Chrystusa. Zarówno idącego do Emaus jak i podążającego do Jerozolimy. Kto wie, czy nie dlatego wielu odwraca się od nas plecami, bo twarz, jaką zobaczyli, nie jest Jego twarzą. Bo triumf Jezusa nie musi koniecznie oznaczać triumfalizmu ludzi Kościoła.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.