Dziś w subiektywnym przeglądzie prasy o tym, kto się czuje kneblowany oraz o tym, kto i co ma prawo mówić.
Sprawy wiary to nie tylko tematy dotykające wprost Kościoła. Dlatego w przeglądach prasy chętni zauważam także tematy dotyczące jakoś spraw społecznych. Zwłaszcza w kontekście moralności. Dziś będzie tylko „kościelnie”.
W Gazecie Wyborczej tekst Katarzyny Wiśniewskiej „Ateiści na wielkich bilbordach promują niewiarę”. Spokojny, wyważony. Ciekawi w nim opinia przedstawicieli ateistów: „polityka państwa prowadzi do utrwalania stereotypów, łącząc moralność człowieka z jego religijnością, pogłębiając wykluczenie osób, pogłębiając wykluczenie osób, które nie identyfikują się z Kościołem katolickim czy żadną inną instytucja religijną”.
Moim zdaniem to odczucie niewierzących należy potraktować poważnie. Podobnie jak głosy, że oprawa religijna uroczystości państwowych czy samorządowych sprawia, że niewierzący (czy inaczej wierzący) czują się wykluczeni. Wydaje mi się jednak, że w tym kontekście warto zauważyć też drugą stronę medalu: ciągle słychać głosy, że Kościół nie powinien mieszać się do polityki, gdy tymczasem zabiera on głos w sprawach natury moralnej.
To chyba właśnie ta chęć, by Kościół nie mieszał się do polityki spowodowała, że patrzy się nań jako na strażnika wartości i moralności pomijając wkład i odczucia ludzi niewierzących. Jednocześnie tę rolę pojmuje się dość wąsko, indywidualistycznie. Biada, gdy Kościół wypowiada się na tematy ważne dla funkcjonowania państwa czy społeczeństwa czy - szerzej - dyskutowane w społeczeństwie. Tak jest w kwestii aborcji, in vitro, funkcjonowania mediów, szkolnictwa itd. itp. Nie jest dobrze, jeśli niewierzący są wykluczani z dyskursu o wartościach i moralności. Ale nie jest też dobrze, gdy chrześcijanom zabrania się motywować swoje opinie i decyzje dotyczące życia społecznego wiarą. Gdy dostrzeżemy, że w tych dyskusjach każdy ma prawo uczestniczyć tak samo jak druga strona, problem zniknie.
Jak bardzo ustawia się katolików w roli chłopców do bicia świadczy choćby tekst tej samej autorki zamieszczony na sąsiadującej stronie: „Episkopat nie chce konwencji o zwalczaniu przemocy”. W tekście autorka napisała dlaczego – ze względu na umieszczenie w tej konwencji treści redefiniujących małżeństwo - ale tytuł jest jednoznaczny: biskupi popierają bicie. Gdyby w konwencji było, że gejów i lesbijki należy przymusowo leczyć, a Wyborcza by się sprzeciwiała, to tytuł „Wyborcza nie chce konwencji o zwalczaniu przemocy” nie byłby manipulacją?
Problem homoseksualnego natarcia na tradycyjne wartości to także temat artykułu Jacka Pawlickiego „Czy doming out Jezusa a Auckland pomoże zalegalizować małżeństwa gejów?”. To o pomyśle pewnego anglikańskiego pastora, by Dzieciątko w żłóbku otoczyć aureolą w barwach tęczy. Chodzi o sprowokowanie dyskusji na temat orientacji seksualnej Jezusa. Zdaniem pastora, gdyby Jezus żył dziś, wstawiłby się za dyskryminowanymi i szykanowanymi homoseksualistami. Wielebny znany jest z prowokacyjnych działań, więc nie ma sensu w taki styl debaty się wikłać. Ale fakt, ze Wyborcza o tym incydencie napisała świadczy, że myślący inaczej niż Kościół nie tylko mogą uczestniczyć w debacie na tematy moralne, ale w niej faktycznie uczestniczą. Co pokazuje, na jak wątłych podstawach osadzone są obawy wieszających w polskich miastach ateistyczne bilboardy.
W tym kontekście w Naszym Dzienniku zwraca uwagę artykuł z trzeciej strony: „Gra na zmęczenie konwencją”. To też o podpisaniu przez Polskę wspomnianej wyżej konwencji. Tytuł właściwie mówi wszystko: środowiska promujące gender liczą, że po długim biciu piany wszyscy będą zmęczeni, a konwencja wejdzie w życie i już. Metoda sprawdziła się w wielu innych przypadkach. Wielkie dyskusje, projekty, a potem po cichu przepychano pomysły jednej tylko strony. To nie jest nawet dyskryminacja. To pobłażliwe traktowanie wierzących jak wariatów.
Jakieś wnioski? Chyba jeden. Za dużo mówimy, a za mało słuchamy
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.
Według przewodniczącego KRRiT materiał zawiera treści dyskryminujące i nawołujące do nienawiści.
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.