Niewielkie bomby domowej roboty wybuchły w piątek rano przed domami pięciu greckich dziennikarzy w Atenach. Według policji sprawcy chcieli zaprotestować przeciwko sposobowi, w jaki w mediach przedstawiane są wydarzenia związane z kryzysem finansowym w kraju.
Był to pierwszy tak skoordynowany atak wymierzony w dziennikarzy od wybuchu greckiego kryzysu w 2009 roku. W wyniku eksplozji nikomu nic się nie stało; są jedynie niewielkie straty materialne.
Celem ataków z użyciem pojemników z gazem i materiałów wybuchowych byli: dyrektor półoficjalnej agencji Athenagence (ANA) Antonis Skyllakos oraz prezenterzy i dziennikarze telewizji publicznej Net i prywatnych stacji Mega i Alpha.
Jak pisze agencja Reutera, w Grecji odnotowuje się coraz więcej ataków z użyciem bomb domowej roboty, podczas gdy kraj szósty rok z rzędu pogrążony jest w recesji. Trudna sytuacja podsyca gniew przeciwko zagranicznym wierzycielom, bogatej elicie i mediom, postrzeganym przez Greków jako blisko związane z klasą polityczną.
"Naszym zdaniem ataki są powiązane z najnowszymi wydarzeniami ekonomicznymi i sposobem, w jaki dziennikarze przedstawiają te fakty" - powiedział anonimowy policjant, cytowany przez Reutera. Nie poinformował, kto mógł stać za porannymi atakami, do których na razie nie przyznała się żadna organizacja.
Rząd Grecji potępił eksplozje i częściową winą za nie obarczył opozycyjną Koalicję Radykalnej Lewicy (SYRIZA). "SYRIZA musi wyrzec się swoich zamaskowanych protegowanych" - powiedział rzecznik rządu Simos Kedikoglu. Piątkowe ataki nazwał "próbą terroryzowania mediów, będących niezbędną częścią demokracji".
Rzecznik przypomniał, że do ataków doszło po policyjnej akcji przeciwko mieszkańcom squatu w centrum Aten. Na początku tygodnia policja usunęła mieszkańców budynku publicznego, który od 20 lat okupowany był przez lewicowych radykałów.
Kard. Krajewski zapewnił, że darowane przez Papieża leki dotarły już do potrzebujących.
84 proc. z nich to kobiety. Średnia wieku polskiej nauczycielki to prawie 46 lat.
Wyniki globalnego przeglądu badań z La Trobe University w Australii.
Teraz Kijów i jego europejscy sojusznicy liczą, że prezydent Donald Trump zwiększy naciski na Rosję.