W liczącej 33 lata niepodległej historii Zimbabwe żadne wybory nie budziły tak wielkiego sceptycyzmu jak te rozpoczęte w środę.
"To nie będą uczciwe wybory" - zapowiadał na wiele tygodni przed środowymi wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi przywódca opozycji Morgan Tsvangirai. Takie słowa w ustach walczącego o władzę opozycjonisty nie są jeszcze niczym niezwykłym. Ale 61-letni Tsvangirai, który w środę po raz trzeci ubiega się o prezydenturę, przez ostatnie cztery lata pozostaje też premierem koalicyjnego rządu, odpowiedzialnego przynajmniej teoretycznie za organizację wyborów.
Robert Mugabe, liczący prawie 90 lat i panujący od pierwszego dnia niepodległości kraju jako premier, a od 1987 r. także jako prezydent nigdy nie miał żadnych skrupułów, kiedy przychodziło mu bronić władzy.
Już w latach 80. nie zawahał się wezwać na pomoc wojskowych doradców z Korei Północnej, by pomogli mu bezlitośnie stłumić pierwszy i jedyny dotąd zbrojny bunt, wywołany przez przywódców ludu Ndebele, stanowiącego jedną piątą ludności kraju (Mugabe wywodzi się z ludu Szona, stanowiących prawie trzy czwarte ludności Zimbabwe).
Potem, przez długie lata, nikt nie ośmielił się rzucić mu wyzwania. Uczynił to dopiero pod koniec lat 90. związkowy przywódca Tsvangirai, który założył własną partię i stanął przeciwko Mugabemu do wyborów.
Stary władca bez najmniejszych skrupułów znów sięgnął po przemoc. Zarówno w wyborach w 2002 r. jak i w ostatnich w 2008 r. skrzyknięte przez niego bojówki członków paramilitarnych organizacji młodzieżowych i weteranów wojny partyzanckiej z lat 70., a także wierna Mugabemu policja, służby bezpieczeństwa i wojsko dokonywały pogromów działaczy i zwolenników opozycji. Na koniec wkraczali zaś urzędnicy z komisji wyborczych, podliczający głosy, tak by wygrał Mugabe i jego partia ZANU-PF.
Przed środowymi wyborami nie doszło do żadnych aktów przemocy. Według opozycji, a także zagranicznych obserwatorów tym razem Mugabe spróbuje oszukać wybory bez użycia siły. Zaczął to już robić wiosną, gdy w rozpisanym nagle referendum przyjęta została nowa konstytucja kraju, do czego próbowali bez skutku zmusić Zimbabwe jego sąsiedzi z Południowoafrykańskiej Wspólnoty Rozwoju. W 2009 r. pod wodzą RPA przymusili Mugabego, by podzielił się władzą z Tsvangiraiem, wspólnie przygotowali nową konstytucję i przeprowadzili wszystkie niezbędne reformy, by wybory w 2013 r. były wreszcie uczciwe i wolne.
Mugabe najpierw opóźniał prace nad konstytucją, by wiosną w niezwykłym pośpiechu ją przyjąć. Natychmiast wyznaczył też lipcowy termin wyborów, nie zostawiając opozycji czasu, by mogła się do nich przygotować. Rządząca partia, jak w poprzednich wyborach, bez skrupułów korzystała z podległej władzy państwowej telewizji, a także administracji. Pośpiech ocalił dodatkowo rządzącą partię przed frakcyjnymi wojnami, do jakich wcześniej dochodziło przy ustalaniu list kandydatów na posłów.
Wiosną, nawet posłuszna władzom centralna komisja wyborcza narzekała, że ma za mało czasu, a przede wszystkim pieniędzy, żeby porządnie przygotować wybory już na koniec lipca. Brak pieniędzy sprawił, że w połowie lipca kart wyborczych zabrakło dla jednej trzeciej wojskowych i policjantów, którzy głosują (jednogłośnie na Mugabego) dwa tygodnie przed terminem elekcji, by mogli podczas niej pełnić służbę.
W czerwcu opozycja podniosła alarm, gdy ogłoszono spisy wyborców. Wynikało z nich, że w porównaniu z 2008 r. znacznie spadła liczba młodych wyborców głosujących w ogromnej większości na Tsnagiraia, wzrosła za to liczba wyborców w podeszłym wieku i mieszkających na wsiach, będących od lat polityczną bazą Mugabego. Działacze praw człowieka ze zdumieniem odkryli, że na listach wyborców znalazło się aż ponad 116 tys. osób liczących sobie ponad sto lat. Znaleźli też na nich prawie milion nazwisk ludzi, którzy zmarli lub wyjechali dawno z kraju. Obliczono też, że w jednej trzeciej okręgów wyborczych wyborców okazało się więcej niż mieszkańców.
W raporcie opublikowanym przed zimbabweńskimi wyborami, szanowany ośrodek badawczy International Crises Group z Brukseli stwierdził, że są one fatalnie przygotowane, a mieszkańcy Zimbabwe stracili do nich wszelkie zaufanie. ICG ostrzegał też, że wyniki wyborów zostaną najprawdopodobniej sfałszowane, a ogłoszenie ich spotka się w kraju z protestami. Mugabe i Tsvangirai, główni faworyci, przysięgają, że uznają wyniki wyborów i podporządkują się woli wyborców. Natychmiast zastrzegają się jednak, że uczynią tak, pod warunkiem, że sami uznają wybory za uczciwe.
W Monrowii wylądowali uzbrojeni komandosi z Gwinei, żądając wydania zbiega.
Dziś mija 1000 dni od napaści Rosji na Ukrainę i rozpoczęcia tam pełnoskalowej wojny.
Są też bardziej uczciwe, komunikatywne i terminowe niż mężczyźni, ale...
Rodziny z Ukrainy mają dostęp do świadczeń rodzinnych np. 800 plus.