Po 24 latach od najścia na kościół św. Marcina i porwania pracowników Prymasowskiego Komitetu Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności Edward Misztal i Janusz Smuga mają iść do więzienia - podała Gazeta Wyborcza.
Misztal - b. naczelnik wydziału zabezpieczenia Komendy Stołecznej MO - na dwa i pół roku. Kierowca milicyjnego stara w tym wydziale Janusz Smuga na dwa lata. Wczoraj warszawski sąd odwoławczy nie wątpliwości co do winy obu oskarżonych. - A kara, choć surowa, jest sprawiedliwa - mówiła sędzia Beata Wehner. Sąd nie podzielił argumentów b. milicjantów, którzy wnosili o uniewinnienie lub powtórzenie ciągnącego się przez 14 lat procesu. Wyrok jest prawomocny, więc wkrótce do skazanych powinny nadejść z sądu wezwania do odbycia kary. Obrońcy zapowiadają kasację do Sądu Najwyższego wraz z wnioskiem o wstrzymanie wykonania kary. Wieczorem 3 maja 1983 r. w czasie niepodległościowej manifestacji na warszawskiej Starówce grupa funkcjonariuszy MO i SB wtargnęła do kościoła św. Marcina i przylegającego klasztoru ss. Franciszkanek, gdzie mieścił się Komitet Prymasowski. Dużym kamieniem wyważyli drzwi do komitetu, ułamkami mebli bili ludzi. Zdemolowano aptekę z darami. Cztery osoby przeciągnięto przez płot, zaciągnięto do milicyjnego stara. Nocą wywieziono je do Kampinosu. Grożono śmiercią, że wykopane są już doły. Sad ustalił, że to Misztal wydał Smudze polecenie wywiezienia zatrzymanych w odludne miejsce i wypuszczenia. Porwani to Wojciech Sawicki, Włodzimierz Żarnecki, Jacek Sieradzki i Łukasz Kądziela oraz dwoje przypadkowych świadków. To ich wersji sąd dał wiarę. Za kłamstwa uznał tłumaczenia milicjantów, że wtargnęli do kościoła przypadkiem, w "pościgu za dwójką młodych ludzi rozrzucających ulotki". W PRL wewnętrzna komisja MSW uznała te zdarzenia za "wykroczenie dyscyplinarne". Akt oskarżenia powstał dopiero w 1993 r. - To była zorganizowana akcja przeciwko opozycjonistom, naruszenie podstawowego prawa człowieka do wolności - ocenił na zakończenie procesu I instancji sędzia Mariusz Iwaszko. Wczoraj sąd odwoławczy podkreślił, że do interwencji nie było podstaw, a uprowadzenie członków Komitetu dokonano "ze szczególnym udręczeniem". I że słuszne też było zakwalifikowanie tej sprawy jako zbrodni komunistycznej, co zapobiegło jej przedawnieniu. - Mam nadzieję, że oskarżeni odbędą karę - powiedział po procesie Włodzimierz Żarnecki, oskarżyciel posiłkowy, w 1983 r. najciężej pobity, bo broniąc się, rzucił gaśnicą w milicjantów, i jedyny, który towarzyszył tej sprawie przez wszystkie lata. I dodał, że nie wszyscy ponieśli odpowiedzialność, bo dla takiej akcji musiało być z "góry" przyzwolenie, a nad Misztalem i Smugą roztaczano "parasol ochronny".
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.
Według FSB brał on udział w zorganizowaniu wybuchu na stacji dystrybucji gazu.
W audiencji uczestniczyła żona prezydenta Ukrainy Ołena Zełenska.