Po siedmiu latach chiński sąd zdecydował się rozpatrzyć sprawę kobiety, której władze uśmierciły dziecko w dziewiątym miesiącu ciąży - podaje Gazeta Wyborcza.
Jin Yan latem 2000 r. miała 20 lat i mieszkała w mieście Anshan w północnych Chinach. Od rozwiązania dzieliło ją kilka dni, gdy jej mąż, przedsiębiorca budowlany Yang Zhoncheng, wyjechał za miasto, zostawiając Jin pod opieką teściowej. To wtedy do drzwi mieszkania Jin załomotali pracownicy miejskiego wydziału planowania rodziny i kazali kobiecie się pakować. Zabronili jej dzwonić do męża, teściowej nie pozwolili z nią jechać. Jin, pchana do karetki, rozpoznała dwie z urzędniczek. Wcześniej były u niej z wizytą, przyjaźnie wypytywały o termin porodu. Urzędniczki zapewniały, że nie będzie problemu, przecież to pierwsze dziecko, muszą tylko zapłacić grzywnę. W prowincji Hebei wynosi ona od 660 do 1330 dol. Ale jej mąż postanowił załatwić sprawę po chińsku - zaprosił sekretarza partii i szefa wydziału planowania rodziny na kaczkę po pekińsku. Dziś adwokat Yanga uważa, że jego klient popełnił wtedy błąd - nie przyniósł łapówki. W klinice aborcyjnej Jin błagała, by pozwolono jej urodzić dziecko. - Zapłacę każdą grzywnę! Chcę mieć swoje dziecko - szlochała. Nic to nie dało, urzędnicy kazali jej podpisać zgodę na zabieg. Odmówiła, ale ktoś zrobił to za nią. Potem zaciągnięto ją do innego pomieszczenia. - Kilka osób trzymało mnie, zdarli ze mnie ubranie, a lekarz wstrzyknął mi coś do środka - opowiada Jin. Po 48 godzinach martwy płód usunęli lekarze przy pomocy kleszczy. Kobieta straciła dużo krwi, w szpitalu spędziła 44 dni. Dziś 27-letnia Jin jest bezpłodna, nie jest w stanie pracować i boi się współżycia seksualnego. Wydarzenia sprzed siedmiu lat ujawniła niedawno korespondentowi kanadyjskiego The Star. Chińskie władze od 1979 r. prowadzą politykę jednego dziecka, skrupulatnie pilnując rocznych kwot urodzeń na terenie całego kraju. W miastach przepisy pozwalają na posiadanie jednego dziecko, na wsi dwóch, jeśli pierwsza urodzi się córka. W przeludnionych Chinach, gdzie oficjalnie mieszka 1,4 mld ludzi, zanim rodzice zdecydują się na dziecko, muszą wystąpić do odpowiedniego urzędu o zezwolenie na potomka. Podstawowe warunki to wcześniejszy ślub oraz skończenie co najmniej 20 lat przez obu małżonków. Jin miała jednak 19 lat i zaszła w ciążę nielegalnie, bo przed ślubem. Małżeństwo z Yang Zhonchengiem zawarła, gdy była w piątym miesiącu. Sprawdzili, że urodzi się dziewczynka, wybrali nawet dla niej imię Yang Jin. Od siedmiu lat mąż kobiety wędrował od sądu do sądu, oskarżając wydział planowania rodziny w Anshan o łamanie prawa i domagając się 185 tys. dol. odszkodowania. Do tej pory nie miał szczęścia: jeden sąd nie chciał przyjąć pozwu, inny nie dopatrzył się winy. Teraz jednak kolejny sąd sprawę przyjął. Będzie to jednak proces nie o przymusową aborcję, ale o zakaz stosowania w takich przypadkach przymusu. Kluczowym dowodem będzie brak podpisu Jin na szpitalnym formularzu. Do tej pory sądy tego nie sprawdzały i polegały na oświadczeniach z urzędu w Anshan, że kobieta zgodziła się na zabieg. Zdaniem adwokatów sukcesem jest, że proces będzie, choć w obecnych realiach jest raczej nie do wygrania. Aborcja w Chinach to temat politycznie wrażliwy, władze mogą się bać, że korzystny wyrok byłby zachętą dla innych ofiar aborcji. W 2007 r. Radio Wolna Azja doniosło, że w południowej prowincji Guanxi dziesiątki kobiet zmuszono do aborcji, bo wydział planowania przekroczył wyznaczone kwoty urodzeń. W innej prowincji 3,5-letni wyrok odsiaduje niewidomy działacz Chen Guancheng, który w 2005 r. ujawnił przypadki przymusowych aborcji późnych ciąż i powiadomił o nich świat.
Armia izraelska nie skomentowała sobotniego ataku na Bejrut i nie podała, co miało być jego celem.
W niektórych miejscach wciąż słychać odgłosy walk - poinformowała agencja AFP.
Wedle oczekiwań weźmie w nich udział 25 tys. młodych Polaków.
Kraje rozwijające się skrytykowały wynik szczytu, szefowa KE przyjęła go z zadowoleniem
Sejmik woj. śląskiego ustanowił 2025 r. Rokiem Tragedii Górnośląskiej.