– Nigdy nie zapomnę, jak w trzęsących się dłoniach trzymałam zawiniątko z moim dzieckiem, wyjętym z lodówki przez panią doktor – Agnieszka Rajman płacze, wspominając, jak wydawali jej zwłoki martwo urodzonego 13-tygodniowego Filipka. – Miał maleńkie, 12-centymetrowe ciało, a my czuliśmy ogromny ból.
Do dziś wyrzuca sobie, że szok, w jakim wtedy byli, nie pozwolił jej spojrzeć swojemu maleństwu w twarz. Mąż Andrzej, który dwa lata wcześniej, po poronieniu ich pierwszego dziecka w 2. miesiącu ciąży, pocieszał ją, że „to” jeszcze było takie małe, wtedy powiedział: „To nasze dziecko”. 28 października 2007 r. wyszli ze szpitala, niosąc go w szarym papierze przypominającym ręczniki jednorazowe. Razem z mężem zanieśli je do zakładu pogrzebowego i zapłacili za kremację zwłok jak za dorosłe ciało. – Do dziś wyobrażam sobie, jaką miało buzię – zamyka oczy. – Po latach nie rozmawiamy o tym z mężem, ale czasem w nocy wracają do mnie moje dzieci. Dusi mnie płacz i gryzę poduszkę. Andrzej pewnie robi to samo, kiedy nie widzę. Staramy się o adopcję i kiedy testujący nas psycholodzy pytają, czy uporaliśmy się z problemem straty naszych dzieci, myślę cicho, że nigdy się z nim nie uporamy. Nigdy nie przejdzie nam miłość do maleństw, którymi nie zdążyliśmy się nacieszyć. Na nagrobku Madzi Hauton na cmentarzu w Katowicach-Bogucicach rodzice kazali wyryć napis: „Urodziła się 17.08.2011. Odeszła 31.08.2011”. Żyła 14 krótkich, upalnych dni. Zmarła z powodu zakażenia sepsą o godzinie 7.30 rano. – Ważyła 3300 gramów, mierzyła 54 cm – opowiada mama Joanna Czapla-Hauton. – Miała duże, brązowe oczy po mnie i charakterystyczny duży paluszek u nogi po tacie, Piotrze. Nasz świat rozpadł się o godz. 7.30 rano. Kiedy zbliża się 17 sierpnia, dzień, w którym Madzia przyszła na świat, czuję radość. A potem przez kolejne dni coraz większe napięcie, aż do chwili jej śmierci.Mniej wtedy z mężem mówimy, więcej płaczemy. Od jej odejścia nie potrafimy jak dawniej cieszyć się życiem. Inaczej przeżywamy święta, wakacje, seks. Nie czujemy już takich uniesień, pełni życia. Mówią, że czas goi rany. Nie goi. Pozostała niezapełniona pustka. Boli tak, że nie znajduję słów, by o tym mówić. W 1578 r. lub na początku 1579 Janowi Kochanowskiemu zmarła dwuipółletnia córeczka Urszulka. Napisał wtedy „Treny”. W VIII znalazł słowa dla wyrażenia żalu rodziców przeżywających żałobę. 400 lat przed Joanną Czaplą-Hauton opisał odczucie pustki: „Wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim,/ Moja droga Orszulo, tym zniknieniem swoim!/ Pełno nas, a jakoby nikogo nie było:/ Jedną maluczką duszą tak wiele ubyło”. – Na różnych etapach żałoby trzeba osieroconym mówić coś innego – uważa Anna Banasiak, mama dwojga dzieci zmarłych w poronieniu, dwojga martwo urodzonych i 15-letniej, żyjącej Ani. – Po pięciu latach od ostatniej śmierci dziecka nie mogę powiedzieć komuś, kto stracił je wczoraj: „To nie koniec świata. To nie jest coś najgorszego, co może ci się w życiu przytrafić”. Wiem, co mówię, bo sama to przeżyłam. Najgorsze to stracić wiarę, żyć bez Boga.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Waszyngton zaoferował pomoc w usuwaniu szkód i ustalaniu okoliczności ataku.
Raport objął przypadki 79 kobiet i dziewcząt, w tym w wieku zaledwie siedmiu lat.