Jeszcze rok temu prosił o prawo do eutanazji. A w weekend zwiedzał Kraków. - Takich chwil nie miałem od 15 lat - mówi sparaliżowany Janusz Świtaj z Jastrz ębia-Zdroju. Jego przemianę opisuje Gazeta Wyborcza.
Jego historia obiegła całą Polskę: 33-latek sparaliżowany po wypadku motocyklowym poprosił sąd o prawo do eutanazji. Tłumaczył, że boi się chwili, gdy zabraknie mu rodziców, którzy się nim zajmują: karmią go, przewijają, oklepują, żeby nie miał odleżyn. Dzień w dzień od 15 lat. Ale życie Janusza odmieniło się o 180 stopni. Bo - jak podkreśla - jego losem zainteresowała się Anna Dymna, znana aktorka, szefowa fundacji Mimo Wszystko. - Dostałem pierwszą w swoim życiu pracę, rodziców odciążyli rehabilitanci i pielęgniarze, przygotowuję się do matury, a w kwietniu fundacja kupiła mi wózek, dzięki któremu mogę wychodzić z domu - mówi Janusz. - Przejechałem nim już całe Jastrzębie wzdłuż i wszerz. Po raz pierwszy od czasu wypadku spędziłem swoje urodziny w parku, a nie jak dotąd w łóżku. W weekend na zaproszenie fundacji Anny Dymnej Janusz Świtaj przyjechał do Krakowa, aby wziąć udział w dniach integracji "Zwyciężać mimo wszystko". Rodzice spakowali mu torbę, urząd miasta załatwił transport, a fundacja hotel. - To moja pierwsza wycieczka od 15 lat - mówił ze wzruszeniem. - Od czasu wypadku oglądałem świat tylko z okna. Codziennie widziałem niebo, czasem deszcz. Teraz czuję wiatr na twarzy, patrzę na kościół Mariacki i Sukiennice, oglądam pokaz mody i tańce, a obok są tysiące ludzi. Ciężko w to uwierzyć, ale to prawda. Tak było w sobotę. Tego dnia Janusz po raz pierwszy od 15 lat był w restauracji. A jego rodzice pierwszy raz od 20 lat wypili razem kawę w kawiarni. - Kiedyś nie myślałem, że zamówienie pomidorówki z makaronem i kurczaka z frytkami może człowiekowi sprawić tyle radości - śmiał się. Wieczorem do jego hotelowego pokoju zapukały nowe koleżanki, które poznał na Rynku. - One też przyjechały na imprezę fundacji Anny Dymnej. Podobnie jak ja są niepełnosprawne - jeżdżą na wózkach. Gadaliśmy i śmialiśmy się prawie do północy. Przypomniałem sobie, jak to jest mieć przyjaciół - opowiada nam Janusz. W niedzielę wstał przed siódmą. Rodzice pomogli mu się ubrać i razem z mamą, opiekunką i rehabilitantką, wybrali się w podróż sentymentalną Janusza. - Byliśmy na Plantach i na Wawelu, posiedzieliśmy też nad Wisłą w miejscach, w których jako 17-letni chłopak byłem ze swoją dziewczyną - zdradził Janusz. - Kilka miesięcy później miałem wypadek. Wniosku o przyznanie prawa do eutanazji nie wycofał. - Sprawa jest w tej chwili w sądzie drugiej instancji. Ja miałem szczęście, bo spotkałem panią Anię Dymną. Dziś chce mi się żyć! Ale są tysiące ludzi, którzy wegetują w czterech ścianach, bez żadnej nadziei na to, że ich los się poprawi. Nie mogę o nich milczeć. Zwłaszcza teraz, gdy jestem szczęśliwy. Od redakcji portalu Wiara.pl Pan Janusz Świtaj jest jaskrawym dowodem, że domaganie się przez kogoś eutanazji w rzeczywistości nie jest pragnieniem śmierci, lecz wołaniem o miłość, o zainteresowanie, o pomoc w godnym życiu.
„Będziemy działać w celu ochrony naszych interesów gospodarczych”.
Propozycja amerykańskiego przywódcy spotkała się ze zdecydowaną krytyką.
Strona cywilna domagała się kary śmierci dla wszystkich oskarżonych.
Franciszek przestrzegł, że może ona też być zagrożeniem dla ludzkiej godności.
Dyrektor UNAIDS zauważył, że do 2029 r. liczba nowych infekcji może osiągnąć 8,7 mln.