Jaką postawę przyjąć wobec tych, którzy wydają się niezbyt godni przyjęcia sakramentów? Radio Watykańskie przytacza dziś odpowiedź na pytanie, jakie ks. Paolo Rizzi zadał Benedyktowi XVI podczas jego wakacyjnego spotkania z duchowieństwem.
„Chcielibyśmy wiedzieć co Ojciec Święty sądzi na temat pierwszej komunii i bierzmowania” – takie pytanie zadał Papieżowi na wakacyjnym spotkaniu z duchowieństwem w Bressanone ks. Paolo Rizzi. Proboszcz i wykładowca teologii w Wyższym Instytucie Nauk Religijnych dodał, że coraz częściej chłopcy i dziewczęta, którzy przyjmują te sakramenty, uczestniczą w katechezach, ale nie biorą udziału w niedzielnych Eucharystiach. „Wówczas pojawia się pytanie: po co to wszystko? Niekiedy chciałoby się powiedzieć: «Nie ruszajcie się z domu wcale!» Tymczasem, nadal ich przyjmujemy, sądząc, że w każdym razie lepiej nie gasić knota o nikłym płomyku. Mówiąc ogólniej, 30, 35 lat temu ja sam myślałem, że się dekonstruujemy, by stworzyć miejsce małej owczarni, wspólnocie mniejszościowej w całej mniej więcej Europie. A potem, również pod wpływem stylu pontyfikatu Jana Pawła II na nowo to wszystko przemyślałem. Gdybyśmy mieli robić prognozy na przyszłość, czego spodziewa się Ojciec Święty? Jakie postawy duszpasterskie może nam zalecić?” Benedykt XVI: Nie mogę udzielić odpowiedzi nieomylnej w tym momencie, mogę jedynie spróbować odpowiedzieć na podstawie tego, co widzę. Muszę powiedzieć, że ja też przeszedłem podobną drogę. Gdy byłem młodszy, byłem raczej surowy. Mówiłem: sakramenty są sakramentami wiary, a zatem tam, gdzie nie ma wiary, gdzie wiary się nie praktykuje, nie można udzielać sakramentu. Później, kiedy byłem arcybiskupem Monachium, dyskutowałem o tym z moimi proboszczami. Tam również istniały dwie frakcje: jedna surowa, druga wyrozumiała. Ja także z biegiem czasu zrozumiałem, że powinniśmy raczej naśladować przykład Pana, który był bardzo otwarty również w stosunku do osób z marginesu ówczesnego Izraela, był Panem miłosierdzia, zbyt otwartym – zdaniem wielu oficjalnych dygnitarzy – w stosunku do grzeszników, przyjmując ich lub przyjmując ich zaproszenia na kolacje, przyciągając ich do siebie, do komunii ze sobą. A zatem powiedziałbym, że zasadniczo sakramenty są oczywiście sakramentami wiary: tam gdzie nie ma ani krzty wiary, gdzie pierwsza komunia jest tylko uroczystością z wielkim obiadem, pięknymi ubraniami, tam nie ma już sakramentu wiary. Ale z drugiej strony, jeśli udaje się nam dostrzec choć mały promyk pragnienia komunii w Kościele, pragnienie również dzieci, które chcą wejść w komunię z Jezusem, wydaje mi się, że lepiej być raczej otwartym. Oczywiście, jednym z aspektów naszej katechezy musi być wyjaśnianie, że komunia, pierwsza komunia, nie jest wydarzeniem „jednorazowym”, ale wymaga trwania w przyjaźni z Jezusem, na wspólnej drodze z Jezusem. Wiem, że dzieci często miałyby ochotę, pragnęłyby iść w niedzielę na Mszę św., ale nie umożliwiają im tego ich rodzice. Jeśli widzimy, że dzieci tego chcą, jeśli mają to pragnienie, to wydaje mi się, że jest to niemal sakrament pragnienia, „wola” udziału w niedzielnej Mszy św. W związku z tym powinniśmy oczywiście zrobić wszystko, co w naszej mocy, by w ramach przygotowań do sakramentów dotrzeć również do rodziców i może w ten sposób rozbudzić i w nich zainteresowanie tą drogą, po której idą ich dzieci. Winni oni pomagać swym dzieciom w realizacji ich pragnienia nawiązania przyjaźni z Jezusem, która kształtuje życie, przyszłość. Jeśli rodzice pragną, by ich dzieci przyjęły pierwszą komunię, to ich pragnienie o charakterze raczej społecznym, powinno się poszerzyć o pragnienie religijne i tym samym umożliwić wejście na wspólną drogę z Jezusem. Powiedziałbym zatem, że w ramach katechizacji dzieci, zawsze bardzo ważna jest praca z rodzicami. Jest to właśnie jedna ze sposobności, by się z nimi spotkać, ukazując życie wiarą również dorosłym, bo od dzieci, jak mi się wydaje, mogą się na nowo nauczyć wiary i zrozumieć, że ta wielka uroczystość ma sens i będzie autentyczna tylko wtedy, gdy jej kontekstem będzie droga z Jezusem, życie wiary. A więc za pośrednictwem dzieci trzeba przekonywać nieco rodziców, że niezbędne jest pewne przygotowanie, które przejawia się w przystępowaniu do sakramentów i sprawia, że zaczynamy w nich gustować. Wiem, że ta odpowiedź na pewno nie jest wyczerpująca, ale pedagogia wiary zawsze jest drogą, a my musimy zaakceptować sytuację, która jest dzisiaj, a przy tym otworzyć ją na coś więcej, aby już po wszystkim nie pozostało tylko wspomnienie rzeczy zewnętrznych, lecz by rzeczywiście poruszone zostało samo serce. W chwili, gdy coś nas przekonuje, nasze serce zostaje poruszone, choć trochę czuje miłość Jezusa, choć trochę doświadcza pragnienia, by pójść po tej drodze, w tym kierunku. A wtedy, możemy, jak mi się wydaje, powiedzieć, że udała nam się prawdziwa katecheza. W istocie, prawdziwym sensem katechezy winno być właśnie to: wnieść płomień miłości Jezusa, choćby mały, do serc dzieci, a za ich pośrednictwem, do ich rodziców, tworząc w ten sposób na nowo miejsca wiary w naszych czasach.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.