Lepiej zapobiegać

Komentarzy: 11

Andrzej Macura Andrzej Macura

publikacja 23.12.2013 10:10

Nauczanie Jezusa w kwestii nierozerwalności małżeństwa jest jasne. Dziwne, że ktoś może mieć nadzieję, że Kościół w tej kwestii zmieni zdanie. Chyba że...

Abp Gerhard Müller po raz kolejny tłumaczy, że Kościół nie zmieni nauczania w sprawie nierozerwalności małżeństwa. Tym razem na łamach Corriere della Sera przypomina, że Kościół nie jest partią polityczną, by miał szukać poparcia. Racja. Zresztą po co? Żeby nie stracić wpływów z tacy czy kościelnego podatku? To byłoby pomieszanie hierarchii wartości celów i środków. Kościół nie jest po to, żeby wyznaczać zasady etyczne. Jego zadaniem jest przekazywać to, czego uczył Jezus Chrystus. A w kwestii nierozerwalności małżeństwa Jego nauczanie  jest bardzo jasne.  Gdyby z powodu wierności nauczaniu Chrystusa Kościół miał stracić tego czy owego wiernego – trudno. Jeśli ktoś przypuszcza, że papież Franciszek zmieni nauczanie Kościoła chyba nigdy nie przeczytał Ewangelii.

Brak miłosierdzia? Sęk w tym, że grzesznikowi trzeba pomóc wyjść z grzechu, a nie dawać mu fałszywe przekonanie, że nic się nie stało. Zresztą Kościół jest tu bardzo ostrożny. Tym, którym wydaje się, że ich związek mógł być zawarty mimo istnienia jakiegoś powodu, dla którego nie można go było ważnie zawrzeć, pozwala dochodzić prawdy w kościelnych sądach. Chrześcijanie mogą się zastanawiać, na ile konkretny dorosły człowiek dojrzale mówi swoje „tak”, na ile na ważność konkretnego związku ma wpływ fakt, że rozwody stały się w naszych społeczeństwach czymś pospolitym do tego stopnia, że mówienie o nierozerwalności małżeństwa może wydawać się czczą gadaniną, ale na pewno nie mogą zmieniać nauki Jezusa.

Ale problem istnieje. I trzeba by pomyśleć, jak zjawisko rozwodów wśród katolików w przyszłości ograniczyć.  Wydaje mi się, że niewiele da lepsze przygotowywanie do zawarcia małżeństwa. Może różne mądrości zostają po tym w głowie, ale chyba nie to, co najważniejsze: że miłość jest czymś gruntownie różnym od kochania się w pannie B czy w panu C.

Narzeczeni ślubują sobie miłość, owszem.  Ale nie wiedzą co to jest. Miłość myli im się z uczuciem zakochania. I gdy pewnego dnia to pozwalające chodzić 5 cm nad ziemią uczucie mija, myślą że skończyła się miłość. I winią za to partnera, który do owej lewitacji nie dostarczył im odpowiedniego paliwa.

Bo niestety, chrześcijańska wizja tego, co nazywa się miłością idzie na przekór temu, co dziś miłością nazywa się w ckliwych romansidłach czy słodkich telenowelach. Sporo ludzi zapatrzonych w baśnie nie zdaje sobie sprawy, że pod zwrotem „i żyli długo i szczęśliwie” musi kryć się wiele sytuacji trudnych, masa wyrzeczeń, częste gryzienie się w język i równie częstsze wybaczanie różnych drobiazgów. Nie dociera do nich, że kochać nie znaczy brać i grymasić, ale bez liczenia dawać; że kochać to znaczy być odpowiedzialnym .

Jeśli chcemy, by ludzie żyli w trwałych związkach musimy też chyba przestać gadać o konieczności dobrego poznania się czy o potrzebie zgodności charakterów. Tak jakby szczęśliwe życie w małżeństwie zależało tylko od tego, co zrobi się przed ślubem. A pielęgnowanie miłości w małżeństwie to gips? Przecież małżonkowie zaczynają z kapitałem miłości. Chodzi tylko o to, by odpowiednio o nią zadbać.  A wtedy nie tylko nie wygaśnie, ale stanie się mocniejsza i dojrzalnasza...

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..