To, co teraz zrobię, będzie może bardzo głupie. Ale trudno. Napiszę krótki tekst o tym, dlaczego krzywię się na przyznanie nagrody im. Fikusa ks. Adamowi Bonieckiemu.
No pewnie – myślą niektórzy – naczelny „Gościa” nie wygrał i teraz dyżurny dziennikarzyna wyładowuje frustracje środowiska katowickiego z powodu triumfu krakowskiej elity. Jak się zacznę tłumaczyć, że nie emocje przegranych mną kierują, i tak nikt mi nie uwierzy, niech więc sobie myślą. „Tygodnikiem” zaraziłem się jeszcze w liceum. Pierwszy numer kupiła mi mama, kiedy podpatrzyła dzień wcześniej, jak z wypiekami na twarzy obejrzałem w telewizji film o Jerzym Turowiczu. Imponował mi w „TP” poziom dyskusji, felietony, zadziorność niektórych autorów, świetne reportaże. I odważne stawianie pytań. Tak było na początku. Później z wiernego fana stałem się po prostu obserwatorem i czytelnikiem. Z czasem coraz bardziej krytycznym. To, co wcześniej w moich oczach było odwagą, nagle wydało mi się poprawnym politycznie, nic nie wnoszącym drążeniem. Interpretacja rzeczywistości kościelnej niewiele różniła się od tej, którą od lat znajdowałem w coraz bardziej cienkich i sfrustrowanych felietonach Jana Turnaua w „Gazecie Wyborczej”. To, co wcześniej było dla mnie otwartością na „innych”, coraz bardziej wydawało mi się tanią publicystyką, czego sztandarowym przykładem było wyznanie na łamach „TP” Kingi Dunin, że torebka mamy muminków jest dla niej symbolem waginy. Wreszcie przyszedł trudny dla wielu czas odejścia ks. Tomasza Węcławskiego: najpierw z kapłaństwa, a w końcu - bardziej bolesne - odejście z Kościoła. Podkreślę – bolesne nie tylko dla środowiska „Tygodnika”. Tylko, że ja ten ból, podobnie jak całe środowisko „Gościa”, przeżywałem nie tylko tylko w kategoriach „to jego osobista decyzja, którą trzeba uszanować”. A taki był wydźwięk artykułów w „Tygodniku: zwłaszcza w komentarzu ks. Adama Bonieckiego. Wtedy mieliśmy w „Gościu” poczucie, że to nie jest tak: nie można ani uśmiechać się ironicznie i mówić „no, tak, wielki profesor, wielki teolog otwarty, a taki numer wywinął, nie jest nam tu potrzebny”, jak sugerowały niektóre środowiska katolickie. Ale nie może być też tak, jak sugerował „Tygodnik”, że trzeba to po prostu uszanować. Jasne, że nie będę za panem Węcławskim latał i błagał, by wrócił. Ale nas nie może nie boleć, że ktoś, i to tak dla Kościoła ważny, odchodzi i zaprzecza wszystkiemu, co powiedział w ciągu kilkudziesięciu lat swojego życia. Mało tego, swoją wiedzę o Chrystusie, teraz wykorzystuje przeciwko Niemu. Kolejną odsłoną tego dziwnego zachowania „Tygodnika” było rozpoczęcie „debaty” o bóstwie Jezusa. Inspiratorem był właśnie pan Węcławski, człowiek, który publicznie wyrzekł się wiary w Chrystusa. To nie jest żadna otwartość na „inne poglądy”. Jeden z teologów (nazwisko zachowam dla siebie), odmówił wzięcia udziału w tej „debacie”, nazywając rzecz po imieniu: u jej podstaw nie leży żadne poszukiwanie prawdy, tylko grzech. Bo o tym, że do swojego odejścia z kobietą pan Węcławski zaczął dorabiać teologię, „Tygodnik” już nie wspomniał. A przecież odwaga jest ponoć jego cnotą. Oliwy do ognia dolała reklama „Tygodnika”, jaką wykupił dla nich ich nowy udziałowiec ITI: „Tomasz Węcławski odpowiada krytykom”. Jeśli katolicki tygodnik na swoim sztandarze umieszcza dramat człowieka, który podważa prawdy wiary, to po prostu nie rozumiem, o co jego twórcom chodzi. Jeśli więc krzywię się na nagrodę im. Fikusa dla ks. Bonieckiego, to nie dlatego, że mam alergię na „Tygodnik”. Przeciwnie, ciągle sięgam do niego, zachwycam się nowymi pomysłami, a jednocześnie przestaję rozumieć, gdy widzę rzeczy, jak choćby te wspomniane wyżej. Nie wiem po prostu, czym „TP” naprawdę chce być. Jeśli zaś chodzi o ostatni dramatyczny apel ks. Bonieckiego o ratowanie pisma, werdykt kapituły „Fikusa” wydaje się tym dziwniejszy. Chyba że właśnie to wszystko wyjaśnia... Chciałbym, żeby „Tygodnik” i ks. Boniecki dostał „Fikusa”, bo dobrze życzę temu pismu. Ale nie teraz. „Tygodnik” ma nie tylko kłopoty finansowe. Ważniejszy jest problem z tożsamością. Okazuje się bowiem, że pieniądze medialnego tygrysa, jakim jest ITI, właściciela TVN, to nie wszystko. Może potrzebna jest autentyczność?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.