Pierwszym sojusznikiem Hitlera był ZSRR; oskarżanie polskiego podziemia antykomunistycznego o współpracę z nazistami wynika z nieczystego sumienia Rosjan. Badania historyczne nie powinny być częścią gry politycznej - powiedział PAP politolog Włodzimierz Marciniak.
Szef rosyjskiej Federalnej Służby Archiwalnej (Rosarchiw) Andriej Artizow oskarżył w piątek w wywiadzie dla rządowej "Rossijskiej Gaziety" żołnierzy polskiego podziemia antykomunistycznego i niepodległościowego o to, że byli "wspólnikami nazistów i przeszkadzali w rozgromieniu faszystowskich Niemiec". Rozmowę, zaczynającą się na pierwszej kolumnie, "Rossijskaja Gazieta" opatrzyła tytułem "Strzał w plecy" i podtytułem "Odtajniono. Kto walczył na tyłach Armii Czerwonej, wyzwalającej Europę od faszyzmu?".
"Dobrze, że nie +strzał w potylicę+, bo to już by było po prostu całkiem dosłowne nawiązanie do tradycji NKWD" - tak skomentował tytuł wywiadu prof. Włodzimierz Marciniak, politolog z Polsko-Rosyjskiej Grupy ds. Trudnych. "Pomysł, żeby każdego, kto był przeciwnikiem Związku Sowieckiego, oskarżać o współpracę z faszystami, jest stary. Bierze się najprawdopodobniej z nieczystego sumienia Rosjan - pierwszym sojusznikiem nazistów był przecież ZSRR, a NKWD współpracowało z gestapo. Widzę w oskarżeniach przeciwko polskiemu podziemiu antykomunistycznemu o współpracę z nazistami próbę wyprania własnych nieczystych sumień" - mówił Marciniak.
"Rzeczywiście w Europie Wschodniej II wojna światowa była czasem tragicznie trudnych wyborów i znane są liczne przypadki współpracy z faszystami obywateli ZSRR różnej narodowości. Takich przykładów jest mnóstwo: od armii Własowa, po brygadę Bronisława Kamińskiego, która tak tragicznie zapisała się w historii powstania warszawskiego, a była rosyjską formacją narodową. Dokumentów publikowanych na stronie Federalnej Służby Archiwalnej nie mogę komentować, bo ich jeszcze nie znam, ale odbieram ich publikację jako działanie, które nie ma nic wspólnego z badaniami naukowymi. To taki +archiwalny strzał w plecy+, a nie rzeczowa dyskusja" - mówił politolog.
W wywiadzie Artizow przekazał, że do upublicznienia dokumentów Federalną Służbę Archiwalną skłoniły "delikatnie mówiąc, dziwne polskie oficjalne dygresje historyczne: że Oświęcim wyzwalali Ukraińcy i że świętować Zwycięstwo należy nie w Moskwie, lecz w Gdańsku".
Zdaniem Marciniaka wymienione przez Artizowa sprawy nie mają ze sobą związku. "Obchody rocznic można robić w różnych miejscach. Organizacja odchodów rocznicy zakończenia II wojny światowej w Gdańsku, czyli tam, gdzie ta wojna się zaczęła jest jakoś uzasadniona, logiczna. To już Moskwa wydaje się mniej logicznym wyborem na obchody takiej rocznicy. Może jeszcze będziemy świętować w gabinecie, gdzie Mołotow i Ribbentrop podpisali pakt w 1939 roku?" - ironizował Marciniak. "Oświęcim zajmowały oddziały Armii Czerwonej, w której służyło ok. 7 mln Ukraińców. Nie ma powodu, aby przedstawiać Armię Czerwoną, jako armię czysto rosyjską, jak to często robią Rosjanie" - dodał.
"Wojna +pamięci historycznych+ - to nie nasz wybór. To nie my ją rozpętaliśmy" - oświadczył Artizow. "Z obu stron potrzebny jest w badaniach historycznych pewien rozsądek, unikanie nakładania współczesnej gry politycznej na przeszłość. Trzeba dużo taktu, metodologicznej precyzji do rozmowy o tych sprawach. Cała idea Polsko-Rosyjskiej Grupy ds. Trudnych jest taka, żeby wprowadzić kwestie historyczne z obszaru sporów politycznych. Niech naukowcy rozmawiają z naukowcami posługując się naukową metodyką. Rozumiem, że Artizow jest rzecznikiem przeciwnej metody, zamierza rzutować spory polityczne na wiedzę historyczną. Jak chce prowadzić wojnę, to niech sobie ją prowadzi" - podsumował Marciniak.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.