Nic nie dzieje się przypadkiem jest przekonana Agnieszka Romaszewska-Guzy, dyrektor telewizji Biełsat. Świadczy o tym historia powstania telewizji, która z Polski emituje swój program w języku białoruskim na teren innego państwa.
Agnieszka Romaszewska dziennikarka TVP interesowała się głównie Rosją. Kiedy na Ukrainie w 2005 roku zaczęła się pomarańczowa rewolucja relacjonowała wydarzenia. Chętnych do wyjazdu na Ukrainę nie brakowało, więc Agnieszkę Romaszewską wysłano na Białoruś, gdzie miały się odbyć wybory prezydenckie i referendum w sprawie, czy Łukaszenko może być trzecią kadencję prezydentem.
Żeby wyjechać na Białoruś trzeba było mieć specjalną akredytację. Dziennikarka taką dostała. Niedługo potem "wybuchła" na Białorusi tzw. sprawa polska związana z działalnością Związku Polaków i Domem Polskim, który władze postanowiły zamknąć. Trzeba było pilnie pojechać do Grodna, by relacjonować wydarzenia. Wtedy okazało się, że tylko Romaszewska ma białoruską akredytację.
- Pojechałam wtedy do Grodna, gdzie było bardzo gorąco. Trwała obrona Domu Polskiego, którego broniły głównie starsze osoby. Na Białorusi nie było wtedy mowy o Internecie szerokopasmowym, a ten co był, był trudno dostępny i nie można było w ten sposób przesyłać materiałów. Jeździłam więc codziennie na przejście graniczne, gdzie czekał na mnie polski wóz transmisyjny przysyłany z Białegostoku, przechodziłam piechotą granicę, bo tak było jeszcze można, nadawałam materiał i wracałam do Grodna - opowiada Agnieszka Romaszewska - Guzy.
Podobnie czynili dziennikarze z TVN. Któregoś razu zadzwonił do niej kolega z TVN, by nie przekraczała granicy, bo jej nie wpuszczą z powrotem. - Postanowiłam nie ryzykować i zostać na Białorusi. Miałam akredytację państwową, wszelkie potrzebne dokumenty, więc mój pobyt był legalny. Któregoś dnia zorientowałam się, że poznają mnie ludzie na ulicy. Ciągle słyszę "zdrastwuj" od obcych. Oznaczało to, że Białorusini powszechnie oglądają polską telewizję. Oficjalnie nie było TVP na Białorusi, ale tamtejsze kablówki nielegalnie ściągały sygnał polskiej TVP1 i wszyscy ją oglądali. To był pierwszy impuls dla mnie, że Białorusini szukają wolnych mediów, innych niż rządowy przekaz - opowiada dziennikarka.
Po trzech miesiącach musiała w końcu pojechać do Polski.
- Miałam nagrane dużo materiałów, nie miałam swoich rzeczy. Pojechałam. W tym czasie załatwiono wszelkie niezbędne formalności bym została oficjalnie polską korespondentką z Białorusi. Wszelkie pozwolenia od władz białoruskich otrzymałam. Jednak na lotnisku w Mińsku wyłowiono mnie z tłumu pasażerów, zaprowadzono do biura jakiegoś szefa lotniska i usłyszałam, że nie zostaję na Białoruś wpuszczona, mimo wszelkich pozwoleń. Zażądano od kapitana samolotu, który mnie przywiózł z Warszawy by mnie zabrał. Na szczęście widząc mój opór, kapitan zapytał czy mam bilet powrotny. Powiedziałam oczywiście, że nie. Kapitan więc nie mógł mnie zabrać, a panowie na lotnisku nie mieli przykazane by bilet mi kupić. Samolot odleciał, a mnie umieszczono w jakimś biurowym pokoiku na lotnisku i miałam czekać na decyzję. Rano ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam wycelowaną we mnie kamerę i światła rządowej telewizji. Pomyślałam, że nie dam im zrobić materiału propagandowego o polskich szpiegach czy innych bajkach i zatrzasnęłam drzwi. Bilet mi w końcu kupiono. Kiedy wyprowadzano mnie do samolotu zasłaniałam twarz białoruską akredytacją pozwalającą mi na pracę i pobyt. Telewizja nie mogła więc zrobić mi zdjęć - wspomina Romaszewska.
Po po powrocie do Polski, z grupą przyjaciół zaczęła się zastanawiać jak zrobić telewizję, która mogłaby nadawać na Białorusi w języku białoruskim, a która nie będzie białoruską telewizją. Po wielu rozmowach, spotkaniach i błaganiach zapadła decyzja polskiego rządu i Telewizji Polskiej o stworzeniu telewizji Biełsat. - Myśleliśmy, że łatwo dostaniemy pieniądze z Unii Europejskiej. W końcu chcieliśmy krzewić ideę demokracji i wolności o której Unia tak wiele mówi. Pieniędzy Unia nie dała. Dał je polski rząd, a z czasem też fundacja ze Szwecji, z którą nawiązaliśmy współpracę. To Szwedzi kupili nam niezbędny sprzęt i wsparli finansowo - mówi dziennikarka.
Trzeba było znaleźć ludzi, którzy tą telewizję stworzą. - Nie chciałam bazować na doświadczonych białoruskich dziennikarzach nawet takich, którzy odeszli z zawodu. Nie miałam do nich zaufania. Postawiliśmy na ludzi młodych. Były to osoby, które nie miały nic wspólnego z dziennikarstwem i telewizją. Postanowiliśmy ich wszystkiego nauczyć. Udało się. Dziś to doświadczeni dziennikarze, którzy nie raz za swoje przekonania i pracę trafili do aresztu czy zostali skazani na grzywnę. Jednak marzenia Białorusinów o wolności są tak wielkie, że żadne represje nie powstrzymują młodych przed działaniem na rzecz wolności swego kraju - mówi Agnieszka Romaszewska.
Telewizja Biełsat wystartowała 10 grudnia 2007 roku. Nadawała wtedy godzinę. Dwa miesiące później program trwał 3 godziny. Dziś Biełsat nadaje 17 godzin na dobę.
Agnieszka Romaszewska-Guzy przyjechała do Lublina na zaproszenie Wydziału Politologii UMCS.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.