Czwartkowy etap kolarskiego Tour de France z Lannemezan do Plateau de Beille ma 195 kilometrów i przez wielu ekspertów uważany jest za najtrudniejszy w pirenejskiej części wyścigu. Na trasie są cztery górskiej premie, w tym finałowa, najwyższej kategorii.
Profil trasy jest tak ułożony, że trudności rosną w miarę upływu kilometrów. Premia drugiej kategorii na Col de Portet d'Aspet to tylko 4,3 km podjazdu, ale za to z przeciętnym nachyleniem 9,7 procent. Dwie następne, już pierwszej kategorii, na Col de la Core i Port de Lers, mocno dadzą się we znaki nawet dobrym "góralom". I wreszcie finał - podjazd do mety na Plateau de Beille o trudności porównywalnej do wspinaczki do Alpe d'Huez, ale "twardszy" i dwa kilometry dłuższy. W sumie ponad 47 kilometrów podjazdów i 75 punktów do zdobycia w klasyfikacji górskiej.
W odróżnieniu od Alpe d'Huez, które pojawiło się na trasie Wielkiej Pętli w 1952 roku, finisz w Plateau de Beille po raz pierwszy rozegrano w 1998 roku, a wygrał go sam Marco Pantani.
Dodatkowym utrudnieniem może być pogoda. Nie wszystkim zawodnikom służy upalna aura, a na czwartek zapowiadane są rekordowo wysokie temperatury. Nie martwi to Rafała Majki, który lubi rywalizować w takich warunkach, ale już dla jego kolegi z zespołu Alberto Contadora jest problemem. Hiszpan w środę uskarżał się na pogodę. Jak powiedział po 11. etapie, fizycznie czuł się już lepiej i zdołał dojechać do mety razem z liderem wyścigu, ale w wilgotnym, parnym powietrzu oddychało mu się ciężko.
"Chris (Froome - PAP) jest najmocniejszy z nas wszystkich. Próbujemy różnych wariantów taktycznych, ale on jest za silny" - powiedział Contador w przeddzień startu do ostatniego z pirenejskich etapów.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.