- Kryzys dotarł również do parafii. Spowodował, że księża i zakonnicy zaczynają się uczyć przedsiębiorczości - pisze Longina Grzegórska w „Newsweeku".
- Wykładowcy z Narodowego Banku Polskiego, sale wypełnione po brzegi, gorąca dyskusja: jak ratować się przed kryzysem, wziąć najlepszy kredyt, przygotować biznesplan, jak nie stracić na starcie. Standardowe szkolenie? Niezupełnie, bo najważniejszy temat brzmi: jaki biznes najbardziej opłaca się parafii, a w sali są sami duchowni diecezji tarnowskiej. Można być niemal pewnym, że za pół roku najpilniejsi słuchacze majowych warsztatów i seminariów w Gródku nad Dunajcem będą już przedsiębiorcami i menedżerami. W świadomości społecznej Kościół jest bogatą instytucją, a księża zarabiają dużo, bo za śluby i pogrzeby każą sobie słono płacić. Ponad trzy tysiące parafii odzyskało majątki utracone w PRL. Większość korzysta z pieniędzy państwowego Funduszu Kościelnego z rocznym budżetem ok. 100 mlii złotych. Wszystko prawda, ale z drugiej strony coraz mniej Polaków chodzi do kościoła - w 2008 r. tylko nieco ponad 40 proc., blisko 4 pkt proc. mniej niż rok wcześniej. Jeszcze szybciej, bo o ok. 10 proc. rocznie, jak szacują księża, spadają przychody z tacy. Dlatego duchowni muszą sięgnąć po nowe formy zarobkowania - czytamy. - Niektóre parafie i klasztory (wszystkie w diecezji ełckiej) mają ziemię, którą dzierżawią rolnikom. Inni, jak benedyktyni z Lubinia, prowadzą szkółkę ozdób roślinnych. Parafie miejskie z reguły posiadają kamienice, więc je wynajmują sklepom, restauracjom czy na biura. Często spotykaną formą dorabiania są też domy pielgrzymów i pensjonaty, którymi najczęściej kierują zakonnicy. Ale to wszystko może nie wystarczyć, bo wynajem tanieje, a domy pielgrzymów przyciągają najmniej zamożnych gości. Duchowni zaczynają więc stawiać na prawdziwą działalność gospodarczą i korzystają ze środków unijnych na rozwój profesjonalnych firm turystycznych, szkoleniowych czy produkcyjnych. Takich przyszłościowych parafii jest już kilka - pisze Grzegórska i podaje przykład Benedyktynów z Tyńca. - Mnisi mający za patrona św. Benedykta z Nursji, który ukuł regułę, że każdy zakonnik winien żyć z pracy własnych rąk i tworzyć dostatek klasztoru, wzięli się za biznes. - Chcąc pozyskać środki unijne na remont zrujnowanej części klasztoru w Tyńcu (10,5 min zł), musieliśmy zadbać o wkład własny - mówi opat, ojciec Bernard. - Pomyśleliśmy o muzeum, restauracji, koncertach i domu gościnnym. W tym roku powinny być pierwsze efekty finansowe. Oferta kulturalno-turystyczna klasztoru to już kolejny etap przygody z biznesem. W 2006 r. ruszyła działalność produkcyjna i handlowa Benedicite - powołanej przez opata jednostki gospodarczej zakonu. Przedsiębiorstwo ma ponad milion złotych rocznych obrotów i daje braciom ekonomiczne bezpieczeństwo. Klasztor jest największym pracodawcą w okolicy - za jego murami pracuje ponad 60 osób - czytamy. - Oprócz produkcji i sprzedaży tradycyjnych wyrobów spożywczych czy ziołowych mikstur leczniczych klasztory stawiają na turystykę. Znacznie trudniej zarobić pieniądze zwykłym parafiom, które w przeciwieństwie do zakonów i diecezji nie mają zaplecza turystycznego. Wirtuozem przedsiębiorczości okazał się ksiądz Andrzej Godlewski, proboszcz niedawno powstałej parafii w Łomży. Kiedy zaczynał pracę duszpasterską, jej majątek ograniczał się do baraku zaadaptowanego na kaplicę. Choć trafiła mu się całkiem spora parafia z ok. 13 tyś. wiernych, koszt budowy nowej świątyni, szacowany na ok. 2 mln zł, przerastał jej możliwości finansowe. Dlatego zanim proboszcz zabrał się do budowy kościoła, zainwestował w Centrum Katolickie, które służy usługowo parafianom, a finansowo parafii. W Centrum powstała kawiarnia i sala komputerowa, ale największą popularnością i przychodami cieszą się szkoła rodzenia i siłownia z zajęciami aerobiku, na które uczęszcza średnio po 100 osób za 50-60 zł miesięcznie. - Wpływy z tych zajęć, które prowadzą osoby prywatne, nie są duże, ale na rachunki za prąd i ogrzewanie wystarczy - mówi skromnie ks. Godlewski. - Ważniejsze jest jednak to, że ludzie doceniają nasze dzieło i chętniej się dokładają do kolejnych. O podobny efekt zabiega ks. Jan Flisiakowski, proboszcz małej parafii w Borzyszkowach w diecezji peplińskiej na Pomorzu. Najpierw zainwestował w siebie i zdobył wiedzę, jak pozyskać środki unijne i publiczne. Potem - w salę komputerową na plebanii. Uczy rolników i drobnych przedsiębiorców tworzyć projekty biznesowe i pisać wnioski o dofinansowanie z UE. - Dzięki tej działalności ludzie dostają nawet po kilkanaście tysięcy złotych z Unii. A jak mają pieniądze, to i na kościół coś dadzą - cieszy się ksiądz. Ostatnio ruszył kurs języka angielskiego, który przyciąga kolejnych parafian, a z nimi nowe fundusze. Jednak są też duchowni, którzy z własnego hobby potrafią zrobić biznes dla parafii. Ksiądz Marek Doszko, duszpasterz motocyklistów i sportowiec z zamiłowania, jako proboszcz parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w podwarszawskiej Palenicy zorganizował wypożyczalnię sprzętu sportowego i kawiarenkę internetową. Założył też biuro pośrednictwa pracy, dzięki któremu kilkudziesięciu parafian znalazło zatrudnienie. Ekonomiczna działalność wspiera charytatywną, dziś szczególnie ważną. Wiadomo, im większy kryzys, tym więcej potrzebujących i mniej darczyńców. - Zaczynaliśmy od stołówki i jednej apteki - mówi ks. Dariusz Kruczyński, szef Caritas diecezji ełckiej. Teraz mamy trzy stołówki, dziewięć aptek i szwalnię. Działalność gospodarcza przynosi około pół miliona złotych dochodu, co stanowi ponad 30 proc. całorocznego budżetu pomocowego tamtejszej Caritas. Dzięki czemu oddają Bogu to co boskie, cesarzowi co cesarskie i jeszcze coś dla parafian zostaje - czytamy.
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.