Chińskie władze w różnych częściach kraju aresztowały lub zmusiły do "udania się w podróż" dysydentów i innych obywateli, aby zapobiec akcjom protestacyjnym podczas szczytu G20 rozpoczynającego się w sobotę w Hangzhou nad Morzem Wschodniochińskim.
Jak zwykle przy tego rodzaju okazjach chińska policja stara się ograniczyć możliwości swobodnego działania każdego obywatela, który mógłby publicznie zaprotestować wobec zagranicznych przywódców i polityków przeciwko gwałceniu praw człowieka w Chinach. Według organizacji Chińscy Obrońcy Praw Człowieka, policja zatrzymała dotąd lub zmusiła do opuszczenia miasta około pięćdziesięciu opozycjonistów.
Wśród nich jest znany obrońca praw człowieka Hu Hia, którego zatrzymano w Pekinie. Również w Szanghaju, odległym o 177 km od Hangzhou, policja "ograniczyła ruchy" kilku aktywistów działających na rzecz obrony praw człowieka.
Zespół opozycyjnych intelektualistów i adwokatów działający pod nazwą Weiquan (ruch w obronie prawa) twierdzi, że działania prewencyjne chińskiej policji objęły co najmniej 46 osób
Chiński adwokat Teng Biao, który przebywa obecnie w Stanach Zjednoczonych i wykłada na Uniwersytecie Harvarda, wraz z grupą innych chińskich dysydentów spotkał się we wtorek z doradczynią prezydenta USA ds. bezpieczeństwa narodowego Susan Rice. Zwrócili się do niej o przekazanie Barackowi Obamie prośby, aby porozmawiał z prezydentem Chińskiej Republiki Ludowej Xi Jinpingiem o sytuacji w Chinach.
Określili ją jako najgłębszy kryzys w dziedzinie przestrzegania praw człowieka od wydarzeń na pekińskim placu Tiananmen w 1989 roku.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.