Dziesięć godzin trwało w sobotę do północy sprowadzanie łącznie ośmiorga osób ze szlaków w rejonie masywu Babiej Góry. Jak informują ratownicy, turystów zaskoczyło nagłe załamanie pogody. Nikomu nic poważnego się nie stało.
Jak poinformował PAP ratownik dyżurny beskidzkiej grupy GOPR Edward Golonka, w sobotę od godziny 14. ratownicy zaczęli odbierać telefony od turystów wędrujących czerwonym szlakiem łączącym przełęcz Krowiarki ze szczytem Babiej Góry. Informowali oni o załamaniu pogody i prosili o pomoc.
"Ci ludzie, wędrujący w osobnych grupkach, w większości dwudziesto- trzydziestolatkowie, byli dobrze wyekwipowani. Zaskoczyła ich po prostu gęsta mgła, obfity opad śniegu i bardzo silny wiatr. Chwała im, że nie próbowali sami nic kombinować, tylko postanowili poprosić o pomoc ratowników" - zaznaczył goprowiec.
Jak wyjaśnił, próba samodzielnego powrotu w tych warunkach mogła skończyć się zagubieniem. Padający od piątku śnieg zasypał szlak, a w sobotę po południu padał tak gęsto, że zasypywał nawet ślady, po których w innych warunkach turyści mogliby próbować wracać na własną rękę.
Ostatecznie w sobotę po południu i wieczorem ratownicy sprowadzili ze szczytu troje turystów. Nieco pod nim stał trzymając się tyczki przy szlaku inny turysta, a jeszcze niżej czekały na nich dwie kolejne osoby.
Ratowników zaniepokoiło zgłoszenie dwóch kolejnych kobiet, że są na żółtym szlaku, który zimą jest zamknięty. Okazało się jednak, że turystki zeszły ze szczytu na słowacką stronę słowackim żółtym szlakiem i tam - z pomocą innych turystów dotarły do schroniska Slana Voda.
W niedzielę w Beskidach panują bardzo trudne warunki. Pada gęsty śnieg, a na wysokości powyżej tysiąca metrów utrzymuje się mgła i wieje silny wiatr. W rejonie masywu Babiej Góry obowiązuje drugi stopień zagrożenia lawinowego.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.