Na Filipinach zakończyły się 10 maja wybory powszechne, w których wybierano prezydenta i wiceprezydenta, parlament (250 kongresmenów, 12 senatorów w 24 izbie wyższej) i władze lokalne (z 17 tys. reprezentantów)
Czteromiesięczna kampania wyborcza kosztowała życie 33 osoby, do czego trzeba doliczyć 57 ofiar masakry w Maguindanao. Jeszcze przed otwarciem lokali wyborczych zamordowano cztery osoby, a 10 zraniono w zamieszkach, w których interweniowała policja. Frekwencja wyborcza osiągnęła bardzo wysoki poziom i może się zbliżyć do 80 proc. Do wyborów uprawnionych jest prawie 50 mln Filipińczyków. Po raz pierwszy użyto elektronicznego systemu obsługującego wybory. Każdy z głosujących otrzymał elektroniczną kartę do głosowania. Nie zawsze jednak w lokalach wyborczych funkcjonowały czytniki kart, brakowało prądu i łączności, a system nie rozpoznawał poprawnie głosujących.
Filipińska komisja wyborcza poprosiła o wsparcie w czasie wyborów Kościół katolicki. Młodzi katolicy nie tylko przeszkolili wyborców w swoich parafiach, ale zostali też mężami zaufania i monitorowali przebieg wyborów. Zezwolono im, by przeprowadzić równolegle ręczne liczenie głosów, które ma sprawdzić rezultaty pochodzące z systemów elektronicznych. Episkopat Filipin wiąże z wyborami duże nadzieje na rozwiązanie pilnych problemów kraju.
Należał do szkoły koranicznej uważanej za wylęgarnię islamistów.
Pod śniegiem nadal znajduje się 41 osób. Spośród uwolnionych 4 osoby są w stanie krytycznym.
W akcji przed parlamentem wzięło udział, według policji, ok. 300 tys. osób.
Jego stan lekarze określają już nie jako krytyczny, a złożony.
Przedstawił się jako twardy negocjator, a jednocześnie zaskarbił sympatię Trumpa.
Ponad 500 dzieci jest wśród 2700 przypadków cholery, zgłoszonych pomiędzy 1 stycznia a 24 lutego.