Kościół ma katolicką naukę społeczną opartą na Ewangelii. Ale nie ma jednej politycznej recepty na rozwiązanie wszystkich kwestii.
W ciągu niespełna tygodnia przeczytałem w gazetach aż cztery teksty na temat zaangażowania duchownych w kampanię wyborczą. Zaczęło się w środę ubiegłego tygodnia od dwugłosu Arleny Sokalskiej i Michała Karnowskiego w dzienniku „Polska”, potem był felieton Szymona Hołowni w „Newsweeku”, a dziś (wtorek, 11 maja) felieton ks. Roberta Nęcka w „Gazecie Wyborczej”. Widać temat jest ważny, skoro w krótkim czasie poświęciło mu uwagę kilku tak liczących się publicystów w tak opiniotwórczych gazetach.
„Okres kampanii wyborczej sprzyja próbom uwikłania kapłanów w działalność polityczną i wykorzystywanie ich autorytetu do wspierania określonych partii” – celnie zauważył ks. Nęcek i wyciągnął z tej diagnozy wniosek: „Dlatego warto przypomnieć społeczne nauczanie Kościoła w tym zakresie. Otóż żaden ksiądz nie może czynnie zaangażować się w promowanie polityka czy partii, a tym bardziej namawiać wiernych do składania podpisów na określone listy wyborcze, w dodatku na terenie parafii”.
No i już rodzi się problem. Nie jest tajemnicą, że podpisy na jednego, konkretnego kandydata, zbierano w minionych dniach pod wieloma kościołami w Polsce. Zdarzyło się też w niektórych parafiach, że w ramach ogłoszeń parafialnych, ksiądz poinformował uczestników Mszy św., że istnieje możliwość złożenia takiego podpisu. Czy to już jest „namawianie”? Czy też tylko przyzwolenie i informowanie?
Całą medialną dyskusję na temat wyborczego zaangażowania duchownych wywołały niektóre wystąpienia, zwłaszcza biskupie, w czasie uroczystości 3 maja. To one skłoniły Arlenę Sokalską do przypomnienia, że „W Biblii, dogmatach nie ma słowa o polityce, o tym, na kogo wierny powinien głosować, a na kogo nie”, a Michała Karnowskiego do pytania: „Co jest, a co nie jest polityką? Czy jest nią spór o system szkolny, o prawo ochrony życia, o wizję naszej przyszłości i tak dalej?”.
Szymon Hołownia przytomnie zauważył, że „Biskup też człowiek i czasem, jak nasłucha się telewizyjnych mądrali, w końcu też chce powiedzieć, co myśli. A najbliżej ma na ambonę”. Jednak publicysta „Newsweeka” zastanawia się, czy powinien korzystać z tej najkrótszej drogi: „Dlaczego nie mógłby jednak na blogu? W wywiadzie? Dlaczego koniecznie na mszy, w kościele i to wtedy, gdy trafiają doń ludzie, którzy zwykle Panu Bogu zbytnio się nie narzucają?”.
Zastanawiająca jest uwaga poczyniona przez Michała Karnowskiego, który cieszy się nie tylko, że duchowni mówią o sprawach publicznych (a właściwie jednak politycznych) i że to jest żywo odbierane. Bo jak zwraca uwagę znany komentator: „W zlaicyzowanych do cna niektórych krajach Zachodu słowo Kościoła nikogo już nie obchodzi, no, chyba że w kontekście smakowitego skandalu. W Polsce na szczęście jest inaczej, Kościół w życiu publicznym wciąż się liczy”. Co nie znaczy, że należy lekceważyć fakt przypomniany zarówno przez Arlenę Sokalską, jak i przez ks. Roberta Nęcka, że ksiądz przez partyjne zaangażowanie prowadzi wspólnotę wiernych do rozłamu i szkodzi Kościołowi, a przecież kapłan posłany jest do wszystkich.
Czasy, kiedy księża angażowali się bezpośrednio w działania polityczne, wchodzili w skład różnych organów władzy świeckiej, czy to z nominacji czy z wyboru, zasadniczo minęły (choć nawet w Polsce po roku 1989 zdarzyło się, że ksiądz katolicki zajmował wysokie stanowiska w ministerstwie). Generalnie duchowni katoliccy mają zakaz brania na siebie zadań politycznych. Ale przecież nie wszystkich. Nikt nie zakazuje księżom udziału w wyborach. A oddanie głosu na takiego czy innego kandydata jest przecież działalnością polityczną. Wymaga też posiadania konkretnych poglądów politycznych. Nikt nie zakazuje księżom posiadania jasno sprecyzowanych preferencji i popierania swym głosem konkretnego ugrupowania politycznego. Nikt też nie nakazuje księżom i biskupom katolickim ukrywania swych poglądów w dziedzinie polityki. To nie jest tak, że kapłan ma strzec informacji o tym, na kogo oddał (ale także na kogo odda) głos przy urnie wyborczej tak samo jak tajemnicy spowiedzi świętej.
Byłoby niedobrze, gdyby księża stali się całkowicie „apolityczni”. Nie powinni rezygnować z przypominania, także z ambon, że polityka nie jest sferą życia odgrodzoną od sfery wiary. Nie da się tego oddzielić. Wiara przecież ma wpływ na ludzkie poglądy w sprawach tego świata, oddziałuje na konkretne decyzje. Jeżeli ktoś oddziela swoją aktywność polityczną od swej wiary, sam wpędza się w niebezpieczną dwoistość. Bardzo szybko okaże się człowiekiem, któremu nie można zaufać.
Ale też politycy nie powinni Kościoła i spraw wiary traktować instrumentalnie. A jeśli próbują to robić, nie kto inny, lecz właśnie biskupi i księża, powinni im na to stanowczo zwrócić uwagę. Bo czyż jeśli tego nie robią, również nie działają na szkodę Kościoła?
Kościół ma katolicką naukę społeczną opartą na Ewangelii. Ale nie ma jednej politycznej recepty na rozwiązanie wszystkich kwestii. Dlatego nie jest partią polityczną uczestniczącą w walce o władzę. Nie uczestniczy w niej również pośrednio przez wspieranie konkretnych ugrupowań, nawet jeśli one w swych nazwach i statutach odwołują się do jego nauczania czy wręcz do tekstów biblijnych. Warto o tym nieustannie przypominać. Duchownym. Politykom. I wszystkim wiernym.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.