Europa potrzebuje nowego Churchilla, który językiem "krwi, potu i łez" wytłumaczyłby, że radykalne zmiany są niezbędne, jeśli obecny wysoki poziom życia ma być utrzymany - sądzi brytyjski publicysta Timothy Garton Ash.
W artykule zamieszczonym w czwartkowym "Guardianie" Ash nie wyklucza, że obecna faza "europesymizmu" z perspektywy 10 lat może okazać się mało ważnym epizodem, ale tylko jeśli Europa się przebudzi i zdynamizuje.
"Czy ktoś może uratować mnie przed europesymizmem? Czuję się przygnębiony stanem projektu europejskiego bardziej niż w minionych dziesięcioleciach. Strefa euro jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Europejska polityka zagraniczna idzie naprzód w tempie pijanego ślimaka. Potęga przenosi sie do Azji. (...) Europejscy przywódcy przestawiają krzesła na pokładzie Titanica, pouczając resztę świata w sprawach nawigacji oceanicznej" - napisał Ash.
Najczęściej obecnie wysuwanym uzasadnieniem dla europejskiej integracji jest globalizacja i jej rosnący, bezpośredni wpływ na życie obywateli UE, a także wyłaniający się wielobiegunowy układ sił na świecie. "Na świecie zamieszkiwanym przez gigantów nie zaszkodzi samemu być gigantem" - zaznacza autor.
Jednak argumenty za integracją mają charakter intelektualny, a to nie to samo, co "siła emocji, oparta na osobistym doświadczeniu i poczuciu bliskiego zagrożenia". Zdaniem Asha, w dzisiejszej Europie nie ma obecnie takiego poczucia zagrożenia. "Jeśli chodzi o standard i jakość życia, większości Europejczyków nigdy nie powodziło się tak dobrze, jak obecnie. Nie zdają sobie sprawy z tego, jak radykalnych zmian potrzeba, żeby wszystko mogło pozostać takie samo" - uważa autor.
Wśród sił napędowych europejskiego projektu integracyjnego, jak nazywa UE, w ostatnich 50 latach, Ash wymienia: pamięć o drugiej wojnie światowej, osobiste doświadczenia polityków takich, jak były kanclerz Niemiec Helmut Kohl i były prezydent Francji Francois Mitterrand, zagrożenie ze strony ZSRR, ruchy wyzwoleńcze w obozie moskiewskim, chęć wykazania przez Niemców, że przynależą do "europejskiej rodziny", poparcie USA dla integracji europejskiej jako sposobu przeciwstawiania się zagrożeniu ze strony Moskwy.
Żaden z tych elementów, zdaniem Asha, nie jest już spoiwem integracji. UE jest w nowej sytuacji, która ją przerasta.
"UE jest wciąż największą gospodarką świata. Ma ogromny rezerwuar (...) siły, na obecnym etapie znacznie większej niż ta, którą dysponują nowe, potencjalne superpotęgi, ale trend jest przeciw niej. UE jest jak bokser wagi ciężkiej występujący w klasie wagi piórkowej" - napisał.
"Jeśli UE wciąż chce kształtować świat zgodnie z interesami swych obywateli, to musi usunąć rozziew między siłą potencjalną, a rzeczywistą. Na razie nie widać, by to się działo" - dodaje.
Pekin, Moskwa, Delhi i Waszyngton nie będą czekały na Europę z zapartym tchem. Barack Obama nie ma sentymentalnego stosunku do "starego kontynentu" i zainteresowany jest tym, co Europa pod względem praktycznym ma USA do zaoferowania.
Straconym sygnałem do przebudzenia był, zdaniem Asha, kopenhaski szczyt klimatyczny, na którym, jak pisze, osiągnięto "porozumienie minimalistyczne" w dziedzinie, w której UE była w awangardzie, a jego głównymi aktorami nie była UE, lecz USA, Chiny, Indie, RPA i Brazylia.
Według Asha, jeśli Europa się nie przebudzi, to zanosi się na to, że przez najbliższe lata nie będzie światowym graczem, a jej uwaga będzie zaprzątnięta wewnętrznymi trudnościami gospodarczymi i finansowymi. Dlatego potrzebuje lidera na modłę Churchilla.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.