Najważniejszym elementem walki z koronawirusem powinna być teraz diagnostyka, która pomaga oszacować rzeczywistą śmiertelność COVID-19, zlokalizować łańcuchy i ogniska epidemii - wyjaśnia PAP dr Rafał Mostowy z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
"Jedną z największych niewiadomych w przypadku pandemii COVID-19 jest odsetek osób, które przechodzą chorobę bez objawów. Dlatego najważniejszym elementem walki z koronawirusem powinna być teraz diagnostyka" - ocenia biolog chorób zakaźnych, epidemiolog dr Rafał Mostowy z Małopolskiego Centrum Biotechnologii Uniwersytetu Jagiellońskiego i Stowarzyszenia Rzecznicy Nauki.
Jak zauważa, szybki i powszechnie dostępny test na obecność wirusa pomógłby w oszacowaniu rzeczywistej śmiertelności COVID-19. Dużo osób obawia się bowiem, że obecne szacunki są zawyżone, gdyż nie biorą pod uwagę wielu osób, u których infekcja przebiega bezobjawowo.
Po drugie - ocenia - "powszechna i wydajna diagnostyka pomogłaby też zlokalizować łańcuchy i ogniska epidemii, pomagając w działaniach efektywnie ograniczających transmisję wirusa. Takie działania z dużym sukcesem zostały przeprowadzone w krajach azjatyckich".
Przykładem może być Korea Południowa, której władze na dużą skalę testują obywateli, przez co są w stanie szybko wykrywać nowe infekcje i zapobiegać ich rozprzestrzenianiu się. Singapur z kolei poddaje restrykcyjnej kwarantannie osoby, u których wykryto koronawirusa, płacąc im zasiłek zdrowotny, ale opuszczenie kwarantanny wiąże się tam z dużą karą finansową. "Dlatego skuteczna diagnostyka wydaje się kluczowa w walce z epidemią, a samo dystansowanie społeczne i kwarantanny prawdopodobnie nie wystarczą" - zaznacza badacz.
Największą nadzieją na powstrzymanie pandemii jest szczepionka, której niestety na razie nie ma. Szczepionki - podkreśla dr Mostowy - są najpotężniejszą bronią w walce z chorobami zakaźnymi, ponieważ z epidemiologicznego punktu widzenia redukują liczbę osób podatnych na infekcje w populacji.
"Załóżmy, że każda osoba zakażona wirusem może przekazać go dwóm kolejnym osobom, ale załóżmy dodatkowo, że co druga osoba w populacji jest zaszczepiona. Wtedy, statystycznie rzecz biorąc, zakażona osoba przekaże wirusa już tylko jednej osobie - bo druga została zaszczepiona. Liczba zakażonych wirusem przestanie wzrastać wykładniczo i epidemia nie wybuchnie" - opisuje.
Oczywiście minimalny procent populacji, który trzeba zaszczepić, zależy od tego, jak zakaźna jest choroba. Jeżeli zakażona osoba - wyjaśnia biolog - przekazuje wirusa trzem osobom, to trzeba zaszczepić co najmniej średnio dwie z trzech osób, czyli 67 proc. populacji. W przypadku ospy zakaźnej zakażona osoba zaraża średnio aż 15 osób, więc zaszczepione musi być minimum 94 proc. populacji. Wtedy mówi się, że populacja ma "odporność stadną" (ang. "Herd-immunity") na daną chorobę zakaźną.
W przypadku szczepionki przeciwko SARS-CoV-2 na razie naukowcy dysponują prototypami, na przykład dzięki wcześniej wstrzymanym pracom nad szczepionką przeciwko SARS-CoV.
Prace nad szczepionką przeciwko SARS-CoV-2 - jak ocenia Mostowy - przebiegają zaskakująco szybko. Głównym problemem są jednak badania kliniczne, wymagające od szczepionkowych kandydatów procedur, których nie da się pominąć ze względów bezpieczeństwa. Pierwsze testy na ludziach (tzw. pierwsza faza kliniczna) jednej z kandydatek na szczepionkę rozpoczęły się 16 marca, ale najbardziej czasochłonna jest trzecia faza testów klinicznych, podczas której szczepionka testowana jest na dużej grupie ochotników.
"Żeby taki test przejść, szczepionka musi okazać się zarówno bezpieczna, jak i relatywnie efektywna, a z tym różnie bywa. Na końcu szczepionki trzeba wyprodukować na dużą skalę, co też jest ogromnym wyzwaniem. Optymistyczne analizy mówią o 12-18 miesiącach, zanim szczepionka stanie się ogólnodostępna" - zastrzega.
Jednak zanim pojawi się szczepionka, jest nadzieja na lek antywirusowy. W ocenie dr. Mostowego najbardziej obiecującym kandydatem obecnie jest Remdesivir, który - podobnie jak inne leki antywirusowe - blokuje replikację wirusa. "Lek ten jest już w zaawansowanym stadium testów, częściowo dlatego, że został pierwotnie zaprojektowany jako lek na wirusa Ebola, ale okazał się bardziej skuteczny przeciwko koronawirusom. Już w przyszłym miesiącu powinniśmy się dowiedzieć więcej o skuteczności tego leku. Byłaby to szczególnie dobra wiadomość dla pacjentów z grupy wysokiego ryzyka, czyli osób starszych i cierpiących na inne schorzenia" - wyjaśnia.
Zdaniem badacza zagrożenie koronawirusem na pewno prędko nie minie. Po pierwsze wszystkie dane wskazują, że w Europie jesteśmy dopiero w tzw. wykładniczej fazie wzrostu liczby zachorowań.
"To oznacza, że - nawet pomimo poważnych interwencji wprowadzonych przez rząd - liczba zakażonych chorych może dalej wzrastać w najbliższych dniach. Interwencje te powinny spowolnić ten przyrost, ale dopiero okaże się, jak szybko się to stanie" - przewiduje.
Z badań klinicznych i epidemiologicznych wiadomo, że od styczności z wirusem do pierwszych symptomów choroby mija od kilku do kilkunastu dni, a od objawów do końca choroby nawet kilka tygodni. Dlatego, nawet jeżeli wirus został tymczasowo całkowicie zatrzymany, to przez jakiś czas chorych będzie przybywać - opisuje badacz.
"Nawet jeżeli w następnych kilku miesiącach uda nam się opanować koronawirusa i przywrócić względną normalność, SARS-CoV-2 nie minie i prawdopodobnie COVID19 stanie się chorobą sezonową (...). To oczywiście tylko spekulacje, ale musimy się przygotować na to, że dopiero wraz z wejściem na scenę szczepionki powróci świat, jaki pamiętamy sprzed kilku tygodni" - zaznacza.
Więcej w serwisie Nauka w Polsce (www.naukawpolsce.pap.pl) (PAP)
ekr/ zan/
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.
W lokalach mieszkalnych obowiązek montażu czujek wejdzie w życie 1 stycznia 2030 r. Ale...
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.