Niestety wszystko wskazuje na to, że wśród zatrzymanych w Mińsku jest dwóch polskich studentów - poinformował we wtorek przed północą poseł Michał Szczerba (KO). Dodał, że skontaktowały się z nim rodziny polskich studentów, które w poniedziałek utraciły z nimi kontakt.
"Niestety wszystko wskazuje na to, że wśród zatrzymanych w Mińsku jest dwóch polskich studentów. Skontaktowały się ze mną ich rodziny, które utraciły wczoraj wieczorem z nimi kontakt. Otrzymałem zapewnienie od pana Ambasadora, że konsul zajął się ich odnalezieniem" - napisał we wtorek na Twitterze poseł KO Michał Szczerba.
Szczerba przebywał w Mińsku na Białorusi, gdzie - jak zaznaczył - na zaproszenie białoruskiej opozycji monitorował dzień wyborów i wydarzenia powyborcze. Spotkał się tam również z dyrektorem Centrum Obrony Praw Człowieka "Wiosna" Alesiem Bialackim, który przekazał mu informacje dotyczące skali represji wobec uczestniczek i uczestników zgromadzeń przed i powyborczych. We wtorek Szczerba poinformował, że wrócił do kraju.
"Wróciłem z Mińska. To był piękne i dramatyczne dni. Byłem ich obserwatorem i świadkiem. Na Białorusi nic już nie będzie takie samo. Będę się dzielił tym, co widziałem i usłyszałem. Do tego się zobowiązałem. Białoruskie społeczeństwo się przebudziło. I nie da się więcej upokarzać!" - napisał Szczerba.
Mamy informacje o polskich studentach na Białorusi, z którymi ich rodziny straciły kontakt; nie zostawimy ich bez pomocy, będziemy interweniowali w tej sprawie - poinformował w środę w Polskim Radiu 24 wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński.
Wiceszef MSZ poinformował, że resort posiada również te informacje. "Ja również byłem w kontakcie z posłem Szczerbą i mi te informacje przekazywał. Działamy tutaj - będzie ta pomoc udzielona" - zadeklarował Jabłoński.
"Mamy te informacje również, nasi dyplomaci są na miejscu, w kontakcie, będziemy w tej sprawie interweniowali, nie zostawimy tych osób bez pomocy" - dodał.
Jabłoński podkreślił, że resort dyplomacji stale monitoruje sytuację na Białorusi. Zdaniem wiceszefa MSZ, protesty, które trwają po wyborach w Mińsku są "rozpędzane" coraz bardziej brutalnie przez białoruskie służby i stale istnieje ryzyko eskalacji konfliktu.
Wedłyg wiceszefa MSZ, prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka "czuje, że jego realna legitymizacja została bardzo poważnie naruszona" i będzie tłumił dalsze protesty.
"Bardzo dużo zależy od tego, jakie działania podejmie UE i społeczność międzynarodowa. Polska będzie się domagała, żeby te działania były" - mówił Jabłoński.
Zapewnił, że Polska będzie domagała się, żeby UE podjęła działania szybciej, niż podczas wrześniowego szczytu, żeby zapobiec wymknięciu się spod kontroli sytuacji na Białorusi.
"To wielki test dla przywódców unijnych, na to, czy mogą przerwać urlopy i spotkać się choćby w formie zdalnej, żeby tym tematem się zająć i wyrazić jednoznaczne stanowisko i przedstawić bardzo konkretne oczekiwania od prezydenta Białorusi i ofertę do rozmów" - powiedział wiceszef resortu dyplomacji.
Zdaniem Jabłońskiego, mimo ewentualnych prowokacji protestujący prowadzą swoje działania w sposób pokojowy. "Nie dochodzi do zamieszek, do niszczenia mienia, plądrowania sklepów, ataków na własność prywatną, nie ma tego rodzaju komponentów w tych działaniach. To oznacza, że ci protestujący nie dają się sprowokować i miejmy nadzieję, że tak zostanie" - zaznaczył.
Wiceszef MSZ zadeklarował również, że Polska nie zamyka się na Białorusinów i w razie groźby represji będzie aktywnie ich wspierać. "Będziemy gotowi do udzielania pomocy" - zapewnił.
We wtorkowy wieczór, po raz trzeci z rzędu na ulice Mińska wyszli demonstranci, aby zaprotestować przeciwko wynikom niedzielnych wyborów prezydenckich na Białorusi. Agencja AP podkreśla, że uczynili to, mimo iż w kraju nie ma Swiatłany Cichanouskiej, głównej rywalki Aleksandra Łukaszenki.
Agencja TASS poinformowała, że w dzielnicy Uruchje na zachodzie Mińska policja użyła granatów ogłuszających do rozpędzenia manifestacji, w której udział wzięło ok. 500 osób.
TASS podaje również, że grupa niezidentyfikowanych mężczyzn zaatakowała dziennikarzy rosyjskiej redakcji BBC w Mińsku. "Grupa mężczyzn w czarnych mundurach bez znaków rozpoznawczych zbliżyła się do dziennikarzy. Jeden z nich zażądał pokazania akredytacji, a potem zerwał kartę akredytacyjną z szyi korespondenta, wyrwał mu aparat z rąk i próbował go zniszczyć" - podała strona internetowa BBC.
Dziennikarze nie zostali zatrzymani.
Wcześniej we wtorek resort zdrowia Białorusi podał, że w szpitalach przebywa ponad 200 osób, poszkodowanych podczas akcji protestu po niedzielnych wyborach. Stan kilku osób wymagał przeprowadzenia operacji.
Celem ataku miał być czołowy dowódca Hezbollahu Mohammed Haidar.
Wyniki piątkowych prawyborów ogłosił w sobotę podczas Rady Krajowej PO premier Donald Tusk.
Franciszek będzie pierwszym biskupem Rzymu składającym wizytę na tej francuskiej wyspie.
- ocenił w najnowszej analizie amerykański think tank Instytut Studiów nad Wojną (ISW).
Wydarzenie wraca na płytę Starego Rynku po kilkuletniej przerwie spowodowanej remontami.